[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczęśliwie poza owymi paniami, udającymi się na krucjatę, pozna-łam także innych pasażerów i rozmaitość towarzystwa podziałała namnie ożywczo.Okazało się, że wraz ze mną płyną: wysoki urzędnikKompanii Wschodnioindyjskiej wraz z żoną, pastor z małżonką orazgrupa wojskowych, którzy będą stacjonować w górskich placówkach napółnocy Indii.Jest tu także kilka kobiet, podobnie jak ja podróżującychsamotnie.Jedna wraca do rodziny po studiach w londyńskim Queen'sCollege, inna jest nianią, która otrzymała posadę w Delhi, a jeszcze ko-lejna zaręczyła się z Hindusem.Ona intryguje mnie najbardziej, bo jużwkrótce będzie zasłaniać welonem włosy i twarz, jak to czynią wszystkie165muzułmańskie kobiety.Ale jej nie przeraża ta perspektywa, bo jest zako-chana, więc świat wydaje jej się piękny, pulsujący tysiącem możliwości.Niektórzy z moich towarzyszy podróży już pokonywali wcześniej tętrasę, opowiedzieli mi więc wiele o Indiach i teraz już nie mogę się do-czekać, kiedy tam wreszcie dotrzemy!Bombaj, 15 listopada 1864Przybyliśmy do Bombaju i spędzimy tu trzy noce, zanim wsiądziemyw pociąg do Benaresu.O ile dobrze zrozumiałam, będziemy tam jechaćcały tydzień i mam tylko nadzieję, że grupa misjonarek ma inny niż japlan podróży!Strony, które w ostatnich tygodniach zapisałam na morzu, uległyzniszczeniu, kiedy nadeszło gwałtowne załamanie pogody i za sprawąwysokiej fali wywrócił się dzbanek z herbatą, a cała jego zawartość zna-lazła się na moim kufrze, czy raczej - moim stole.Na szczęście napój niedostał się do środka kufra i nie zniszczył moich białych bawełnianychsukien, zakupionych w Simonstown.Poza tym jednym wypadkiem resztapodróży przebiegła już bez żadnych interesujących wydarzeń i kiedyzbliżaliśmy się do kresu żeglugi, prawie zaczęłam marzyć o napadziekorsarzy, byle tylko coś złamało monotonię dnia!Nie umiem wprost opisać, jak wielką przeżyłam radość, gdy na hory-zoncie zamajaczył zachodni brzeg Indii - choć był ledwie niejasnym cie-niem, uznałam, że to jeden z najbardziej wyczekiwanych widoków wmoim życiu.Kiedy się zbliżaliśmy do portu w Bombaju, pasażerowiewylegli na pokład i przywarli do relingów - wszyscy tak podniesieni naduchu, że i ja wpadłam w doskonały nastrój.Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie w tym kraju, były białozłocisteplaże, obrzeżone zagajnikami palm o strzępiastych liściach.Drugą -bardzo szczególny aromat: tajemnicza mieszanina nieznanych tytoni,korzennych przypraw, słodkawych kadzideł i jaśminu, a wszystko topodszyte zapachem zwierząt.Tutaj krowy chodzą beztrosko po ulicach,bo są święte.Widziałam także wielbłądy, psy, słonie, małpy i konie, a natargowisku zauważyłam nawet geparda na łańcuchu, i powiedziano mi,że jest na sprzedaż!Z hotelu Tadż , gdzie spędzę dwa dni w komfortowych warunkach,rozciąga się oszałamiający widok na bombajski port, tętniący życiem i166przesycony niezliczoną ilością kolorów.Gmachy wzdłuż głównej aleizostały wzniesione przez Kompanię Wschodnioindyjską, są więc bardzoeuropejskie w stylu, a klasycystyczny majestat kamiennych kolumn onie-śmiela oślepiającą bielą, ostro się odcinającą od tła idealnie niebieskiegonieba.Tę rzymską w rysunku architekturę otaczają prawdziwie hinduskiebungalowy, chaty z suszonej cegły i nędzne lepianki, kryte liśćmi palmkokosowych.W porcie wielkie żaglowce handlowe, statki pasażerskie, malowanena różne kolory, i długie, wąskie rybackie łodzie cumują tuż obok siebie izlewają w unoszącą się na wodzie kakofonię kształtów i barw.Na na-brzeżu beczki, skrzynie i worki są codziennie wnoszone lub wynoszone zokrętowych ładowni przez ogromną rzeszę ludzi - ja w każdym raziejeszcze nigdy nie widziałam tak wielu osób w jednym miejscu.Nad brzegiem morza przesiadują ciemnoskórzy rybacy i zajmują sięnaprawą sieci, a za całe ubranie służy im jedynie przepaska na biodra,kobiety natomiast w jaskrawozielonych i amarantowych sari, ze świeżymikwiatami we włosach, noszą na głowie kosze pełne owoców lub liścipalmowych.Uderzyła mnie zaskakująco duża liczba mężczyzn, którzynie mają do zrobienia nic pilniejszego ponad siedzenie w kucki na ziemi,żucie betelu i strzykanie przed siebie fontannami zabarwionej na czer-wono śliny.Nie widziałam, żeby jakakolwiek kobieta próżnowała, żadnejteż nie udało mi się spojrzeć w oczy, bo gdy mnie mijają, skromniespuszczają powieki.Mężczyzni za to śmiało się prześlizgują po mniewzrokiem i często niemal czuję na sobie ich spojrzenia.Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tutaj czas płynie swobodniej, niejest krępowany przez żadne ramy, bo nie zauważyłam śladu pośpiechu iafektowanego zabiegania, tak charakterystycznych dla Londynu.Powie-trze zdaje się gęste niczym ciężka tkanina i wprawia mnie w stan rozma-rzenia.Teraz już zmierzcha, a przed chwilą na balkon, gdzie siedzę,przyniesiono mi kieliszek dżinu z cytryną.Muślinowe zasłony falują, uno-szone ciepłą morską bryzą, a z dołu dolatują zapachy ulicy.Jestem zau-roczona wszystkim, co obce, nowe i nieznane - zaczynając od grubegosplotu tkaniny na prześcieradła, a na dymnym aromacie herbaty nacią-gającej w wymyślnie zdobionym dzbanku kończąc.Tutaj wreszcie nic minie przypomina o moim przeszłym życiu.167Postaram się, by ten list został wyekspediowany pierwszym statkiem,odpływającym z Bombaju do Anglii, więc jeśli wszystko dobrze pójdzie,powinnaś go dostać przed Bożym Narodzeniem, Barbaro.Załączamrównież kartę świąteczną, zaadresowaną na Waterloo Street, z życze-niami dla mojej gospodyni, a także Sary i Ellen.Jeżeli będziesz miałaokazję przekazać im ode mnie pozdrowienia, zrób to, proszę.Powiedzteż Sarze, że może mi przesłać wszystko, co uda jej się napisać.Mam nadzieję, że u Ciebie sprawy w najlepszym porządku.Może to ilepiej, że relacja z ostatnich tygodni żeglugi uległa zniszczeniu, bo wi-dzę, że i tak się zrobiła z tego długa kronika mojej podróży.Zdaję sobiesprawę, że miejscami ta pisanina jest chaotyczna i rozwlekła, ale pod-czas niekończących się dni komponowanie listu do nieobecnej przyja-ciółki było dla mnie cenniejsze od najlepszego towarzystwa.Pozdrawiam Cię najserdeczniej -LilyXXIIIBladym świtem złodzieje, tanie prostytutki, łotry i nicponiewszelkiej maści zeszli się tłumnie na miejsce kazni i zachowywalinikczemnie - jak to motłoch ma w zwyczaju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]