[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po dwudziestu minutach jazdy kiepskimi drogami dotarli do domu Mehdiego.Salon, na szczęście, miał klimatyzację, chociaż wedle norm zachodnich umeblowanybyl nad wyraz skromnie, a ozdobę pokrytych tkaninami ścian stanowiły miotły i mie-dziane tace.Na niskim stoliku stała misa owoców, obok zaś na węglowym palnikugrzał się długoszyi czajnik z wodą.Mehdi, który czekał na nich mimo póznej pory,nie wydawał się zaskoczony widokiem Tamar.Promieniejąc, poczęstował ich czarnągorzką kawą i dopiero gdy po raz trzeci napełnił filiżanki, przyjął do wiadomości, żemają już dość. Czy wypocznie pan.hmm.przed oględzinami kamienia?Pokaż mi go zaraz, pragnął zażądać Harry, ale odparł tylko: Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.Zresztą potrzebuję światła dziennego. Ależ wiem.Mehdi klasnął w ręce, a Tresca zaprowadził Harry'ego i Tamar na tyły domu, doskrzydła, w którym nie było klimatyzacji.Dostali sąsiadujące ze sobą pokoje.Tamar powiedziała dobranoc" i zamknęła drzwi.Do łazienki wchodziło się z korytarza; nie było ciepłej wody, ale zimna miałatemperaturę pokojową.Harry nie zachowywał się jak kulturalny gość i zużył jej zbytwiele pojął to dopiero wtedy, kiedy wycierając się ręcznikiem patrzył przez oknona światła statku płynącego po Morzu Czerwonym.Materac miał już swoje lata i wgniecenie w środku.Harry legł na nim, nagi i spo-cony, rozmyślając o żółtym diamencie.Niemal zasypiał, gdy uświadomił sobie, żektoś otwiera drzwi.Potem podchodzi do łóżka i kładzie się obok niego. Tak się cieszę, Tamar wyszeptał.Ogarnęła go fala szczęścia, kiedy delikatna dłoń musnęła jego nogę.Zderzyli się nosami.Poczuł ciężki aromat, jego ręce odnalazły szczuplutkie ra-miona i piersi jak maleńkie owoce.Na oślep znalazł włącznik lampy.Miała najwyżej dwanaście lat.Gościnność wedle norm Mehdiego, pomyślał pół-przytomnie.Wstał z łóżka i otworzył drzwi.Dziewczynka leżała sztywno, wpatrującsię weń piwnymi oczyma, które mu kogoś przypominały. Sajjid? szepnęła. Uciekaj.Zmrużyła powieki, wykrzywiła twarz i wybuchła dziecinnym płaczem.Widział,że boi się wstać; podszedł do niej i za rękę wyprowadził ją na korytarz.%7ływiąc na-dzieję, że nie zostanie ukarana i nie utraci zapłaty, zamknął drzwi i rzucił się na łóż-ko.Po chwili wstał i zapukał cicho do drzwi łączących jego sypialnię z sąsiednią.Tamar uchyliła je odrobinę. O co chodzi? Wszystko w porządku? Oczywiście.To arabski dom, a dopóki w nim gościmy, nasz gospodarz oddażycie, aby nas ochronić.Drzwi zamknęły się i Harry wrócił do łóżka.Wtedy znów się uchyliły. Dzięki, że się o mnie martwisz powiedziała Tamar.Odparł, że cała przyjemność po jego stronie.Rankiem obudziło go rytmiczne zawodzenie dochodzące jak ustalił po chwili z radioodbiornika rozkręconego na pełny regulator.Panował nieznośny skwar, so-pranowy głos zawodził w nieskończoność, to podnosząc się, to opadając.Harry zwal-czył w sobie pokusę, by natychmiast poprosić Mehdiego o pokazanie kamienia; za-miast tego nałożył szorty i buty sportowe.Tresca, w białej bawełnianej marynarce,nakrywał w jadalni do stołu. Pomyślałem, że wyjdę na plażę.Czy to dozwolone? zapytał Harry. Bez dwóch zdań. Tresca odstawił tacę ze szklankami i wyszedł za Harrym.Z dala od brzegu na błękitnej wodzie kotwiczyła łódz rybacka, ale poza tym wzasięgu wzroku nie było innych śladów życia.Harry dobrnął do strefy ubitego piasku,potem puścił się biegiem.Tresca w swym kelnerskim stroju deptał mu po piętach. Teraz zawrócimy oznajmił, kiedy pokonali mniej więcej pół mili.Harry zaczął sparrować z cieniem, igrając przez moment z myślą, czyby nie prze-rzucić się na Treskę.Facet nie miał nawet przyspieszonego oddechu i Harry doszedłdo wniosku, że gdyby tylko chciał, spuściłby mu niezłe manto.Odwrócił się zatemposłusznie i pobiegł w stronę domu.Pół godziny pózniej zaserwowano smakowite tropikalne śniadanie: krojone wa-rzywa i jogurt, chumus, tefinę, chleb, ser i herbatę. Jedzcie w imię Boże powiedział Mehdi. Bismillahi odparła Tamar.Jej napięcie przejawiało się w większej niżzwykle skłonności do rozmowy.Kiedy Tresca w świeżej białej marynarce wyszedł,żeby przynieść jej więcej kawy, zauważyła: Idealny służący. Hę? Tak, oczywiście. Ale to nie Egipcjanin. Albańczyk powiedział Mehdi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]