[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Być może. Kaspar wzruszył ramionami. Myślę, że ich książęta zna-czą papier jakimiś symbolami, tak jak nasi królowie biją monety. Możesz usunąć z monety głowę króla, a ona wciąż będzie złotem.Ze-drzyj ją ze skrawka papieru i uzyskasz tylko papier.Spal go i nie będziesz miałnic. Odciągnąłem śrubę i zdjąłem papier z matrycy. Dwadzieścia dziewięć.Zdaje mi się, że ten kupiec uraczył cię jedną z podróżniczych baśni. Tak trudno w to uwierzyć? Czy my nie robimy tego samego? Bierzemypapier, który kupujemy po pensa za tuzin, i sprzedajemy Kościołowi po trzypensy za sztukę.A księża sprzedają go po sześć pensów.Czy papier zmieniaswoją naturę?Drach robił sobie kpiny. Ludzie nie płacą za papier, tylko kupują oczyszczenie z grzechów.Pa-pier to tylko kwit wydawany przez Kościół. Ale bez papieru nie ma transakcji.Uważasz, że ostatniego dnia wstanie-my, ściskając w dłoniach odpusty, i przedstawimy je świętemu Piotrowi tak,jakbyśmy realizowali wypłatę renty? Bóg jeden wie. Jeśli Bóg wie, to do czego Mu potrzebny świstek papieru? Ludzie po-trzebują papierków, bo są łatwowiernymi durniami.241Zawsze mnie zdumiewało, że Kaspar mówi o ludziach tak, jak gdyby nale-żał do innego gatunku. Papier otrzymuje błogosławieństwo Kościoła. Ponieważ Kościół wie, że ludzie zapłacą więcej, jeśli dostaną coś w za-mian.Nawet jeśli jest to warte tyle samo, co tak zwane pieniądze chińskie.Kaspar posłał mi swój jedyny w swoim rodzaju uśmiech, zarazem konspiracyj-ny i pobłażliwy. Wiesz, że to prawda.Oto alchemia, która uczyni cię boga-tym: bierzesz coś bezwartościowego i nadajesz temu wartość. Jeśli się uda.Odwróciłem się tyłem do prasy.Podczas naszej rozmowy wyszły z niej trzyodpusty.Wyjąłem ostatnią odbitkę i sprawdziłem wciąż oczarowany jej per-fekcją.Ile jeszcze razy się zachwycę? Sto? Tysiąc? Dziesięć tysięcy?Jednak mój zachwyt zaczął topnieć.Przyjrzałem się dokładniej arkuszowi.Wszystkie litery były na swoich miejscach, lecz straciły swą pierwotną wyrazi-stość niczym kamień, po którym przemaszerowało zbyt wiele stóp.Potarłemoczy.Czyżby długie godziny spędzone w piwnicy stępiły mi wzrok? Co się stało?Stanąłem przy oknie.Chropowate szkło rzucało cienie na papier, lecz literybyły wyraznie widoczne.Nie pomyliłem się.Krawędzie rozmyły się i rozsze-rzyły, pogrubiając każdą literę.Niektóre z nich wyglądały jak nieczytelne klek-sy.Nawet inicjał wykonany przez Dracha utracił swą gładkość.Odszukałem pierwszą wydrukowaną stronę i porównałem z ostatnią.Tekstbył wyrazisty, znacznie czytelniejszy niż na ostatniej.Pokazałem ją Kasparowi. Może za słabo docisnęliśmy.Wytłoczyliśmy następny arkusz i jeszcze jeden.Przy trzeciej próbie niemożna już było się łudzić.Podczas druku linie traciły wyrazistość.Stopniowadegeneracja w końcu sprawi, że tekst stanie się nieczytelny.Rozejrzałem się.Na stole i na sznurze znajdowało się nieco ponad trzydzie-ści odpustów.Zadrwiły ze mnie złudną doskonałością.Miałem jednak na głowie ważniejsze zmartwienia. Dlaczego do tego doszło?242Drach schylił się nad prasą i dotknął palcami rowków wyżłobionych w mie-dzianej płycie. Miedz jest miękka, a ciśnienie potrzebne do zrobienia wydruku ogrom-ne.Wywierając nacisk, za każdym razem odkształcamy płytę. I nie można temu zaradzić? Można zrobić następną matrycę. Dunne'owi zabrało to tydzień. Policzyłem z grubsza w myśli. Zapła-ciłem mu trzy guldeny za robociznę i miedzianą blachę.Gdyby jedna płytastarczała na czterdzieści lub pięćdziesiąt odpustów po trzy pensy za sztukę,tracilibyśmy całego guldena na każdej partii.Bez wliczania kosztów inkaustu,papieru, czynszu. Gadasz jak kupiec. Jeden z nas musi nim być odparowałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]