[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W holu poza brutalnie ostrzyżoną palmą stała także duża okrągłakamienna ława, otaczająca betonową fontannę, która miała chybawyglądać jak egzotyczna wyspa ze strumieniami lawy, zakurzonymiplastikowymi palemkami i sztucznymi storczykami.Fontanna nie byławypełniona wodą i nie działała.Dno jej basenu, wyłożoneturkusowymi płytkami, popękanymi i poobijanymi, usłane byłoniedopałkami.Niewykluczone, że dzieci wypowiadały tu ważneżyczenia, a zakochane pary siadały na ławce i wymieniały pieszczoty.Z różowo--brązowego dywanu, z całą pewnością położonego tu wlatach siedemdziesiątych, bił paskudny odór pleśni i tytoniowegodymu.Na kontuarze recepcji stały rzędem pseudopolinezyjskie figurki,które kiedyś przypominały zapewne pogodne duchy, natomiast terazwyglądały jak mała armia wkurzonych karzełków, zmuszonych dotrzymania straży w tym dziwnym miejscu.Nie były to Hawaje JamesaMichenera, lecz M.J.od razu poczuł się tu jak w domu.Za ladą kiwał się chłopak z pryszczami na twarzy i hamburgerem wustach.- Jestem umówiony z panem Hahnem - poinformował go M.J.Pryszczaty zwrócił w kierunku przybyłego szkliste oczy (nie ulegałowątpliwości, że jest naćpany) i wepchnął sobie do gęby garść frytek.Jego palce były bladawe i błyszczące od tłuszczu i przez chwilę M.J.nie mógł się oprzeć wrażeniu, że dzieciak zamierza pożreć własną rękę.Dziwne, ale nagle pozazdrościł pryszczatemu, nawet mimo jegooczywistych higienicznych i intelektualnych braków, bo chłopak byłprzecież bardzo młody.- Rudy Hahn - powiedział M.J.powoli i z naciskiem.-Mam się z nimspotkać o dziesiątej.Chłopak zmrużył oczy i utkwił wzrok gdzieś nad głową M.J., jakbyotrzymywał polecenia prosto z niewidzialnego niebiańskiego zródła.Grupa starszych kobiet wybuchnęła gromkim śmiechem.Pryszczatyzamrugał i podjął wysiłek skupienia wzroku na górnym guziku kurtkiM.J.Wymamrotał coś niezrozumiałego i osunął się niżej za ladę.MJ.spokojnie czekał na dalszy ciąg niewerbalnej komunikacji iobserwował roześmiane starsze panie.Wszystkie wyglądały bardzo miło, jak to starsze panie, którewybierają się na kręgle.Ubrane były w spodnie, miały wiszącekolczyki, szminkę na ustach i bluzy ozdobione błyszczącymiaplikacjami, przedstawiającymi orki, morskie lwy i żółwie -ostatecznie, było to Seattle.Wszystkie były też starannie uczesane izdecydowanie nie wyglądały na swoje lata.Nawet starsze paniewyglądają z tyłu młodo, kiedy rzucają kulą w kręgle.M.J.wiedział, żegdyby zbliżył się do nich, poczułby zapach zmiękczacza do tkanin,talku i kwiatowych perfum.%7ładna z tych dam nie roztaczałabyaromatu terpentyny, słodkiej cebuli, oregano i potu.Bo żadna z nichnie była Giną.Spojrzał w kierunku mniejszej sali z automatami do gry.Kilkuwagarujących nastolatków z pokolczykowanymi ciałami izapadniętymi rozbieganymi oczami strzelało do jakichś potworów naekranach.Nie potrafił odgadnąć, czy byli to chłopcy, czy dziewczęta.Chłopak wyłonił się zza kontuaru z paroma kartkami w ręku,przesunął je po ladzie w stronę M.J.i poszedł do baru.M.J.wyjąłdługopis z popękanej ceramicznej misy obok kasy (misa miała kształtprzepołowionej skorupy orzecha kokosowego) i zaczął wypełniaćrubryki, po raz tysięczny opisując swoje doświadczenie, wyliczającostatnie miejsca zatrudnienia, oczekiwania, kwalifikacje i wstawiająckreski w odpowiedzi na pytania dotyczące osób, z którymi należyskontaktować się w krytycznych sytuacjach, oraz najbliższychkrewnych.Kiedy skończył, podszedł do recepcjonisty siedzącego przy talerzu znachosami i podał mu wypełnione formularze.Chłopak nie wziął ich,całkowicie pochłonięty konsumpcją serowego sosu, ale ku zaskoczeniuM.J.wydobył z siebie wielosylabowy komunikat( Niechpanniedajemitychpapierów, Hahnjesttam, niechpanidzie.) iobrzucił go zniesmaczonym spojrzeniem.Minęła dłuższa chwila, nim M.J.rozszyfrował tę wiadomość,najeżoną skomplikowanymi strukturami i niuansami, w końcu jednakuśmiechnął się szeroko.- Dziękuję bardzo kretynie! - odparł pogodnie.Chłopak gwałtowniepodniósł głowę i popatrzył na M.J
[ Pobierz całość w formacie PDF ]