[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec powiedział mi, gdzie mogę takie znalezć.Ma znajomości w IBLI.Szpiedzy na Loggerhead? Jakie znajomości?Chance zignorował moje pytanie. Prawdziwe szczątki leżały sobie w skrzyni obok przystani. Zaśmiał się głośno.Szkoda, że mnie tam nie było, kiedy prowadziłaś policję do grobu. Myślisz, że to takie zabawne? Z zimną krwią zamordowałeś Karstena!Wyzywający uśmieszek spełzł mu z twarzy. Słucham? Dość tych gierek, Chance! Dobrze wiem, że jesteś mordercą.Byłam tam i widziałamwszystko na własne oczy. Nikogo nie zamordowałem.Już ci mówiłem, strzelałem wam nad głowami.Maszszczęście, że to ja byłem wtedy na Loggerhead.Ojciec wpadł w szał, gdy się dowiedział,że pozwoliłem wam uciec. Nie na Loggerhead.Mówię o ataku na bunkier. Jaki bunkier? Chance zmarszczył brwi. Zaraz.twierdzisz, że ktoś zginął?Teraz sama byłam zdezorientowana. W czwartek wieczorem na Morris Island.Razem ze swoimi oprychami zastrzeliłeśdoktora Karstena. W życiu nie byłem na Morris Island.To nie miało żadnego sensu. A kto gonił Hi i Sheltona przez targ wcześniej tego wieczoru? Przez jaki targ? Chance wstał z fotela i podszedł do schodów. %7łartujesz sobieze mnie? O czym ty w ogóle gadasz?Ton jego głosu, wyraz twarzy.Z jakiegoś powodu wierzyłam, że Chance naprawdę niema pojęcia o śmierci Karstena.Nie wiem dlaczego, ale tak mi się właśnie wydawało. W czwartek wieczorem mieliśmy na Morris spotkanie z pewnym.przyjacielem.Z dorosłym. Uważnie przyglądałam się jego reakcjom. Pojawili się jacyś mężczyzni.Byliuzbrojeni i ubrani dokładnie tak jak ty na Loggerhead. Nie było mnie tam, przysięgam. Chance sprawiał wrażenie autentyczniezaskoczonego. Co się stało? Uciekliśmy.Ale nasz przyjaciel został. Moje palce zacisnęły się mocniejna balustradzie. Te gnojki go zastrzeliły.Przez długą chwilę Chance gapił się w przestrzeń.Jego prawa ręka zadrżała. Nic o tym nie wiem odezwał się bezbarwnym głosem. Nic.Zaraz potem spojrzał w górę, a w jego oczach lśniła determinacja. Oddaj mi plecak zażądał. Słucham? Twój plecak. Cofnął się, żeby lepiej mnie widzieć. Znalazłaś notatnik Heaton.Założę się, że masz go ze sobą.Oddaj mi go.I analizę odcisku palca.Wszystko, co ukradłaśze skrytki.Gra skończona.Głupia, głupia, głupia.Po co brałaś ze sobą notatnik? Hollis zabił Katherine powiedziałam ostrożnie. Prawdopodobnie zlecił morderstwoKarstena.Ludzie wkrótce zorientują się, że Karsten zniknął.Policja zacznie węszyć.Prędzejczy pózniej odnajdą ciało.Prawda wyjdzie na jaw bez względu na to, co zrobisz.Chance pokręcił głową. Nieprawda.Pogrzebię przeszłość, niszcząc wszystkie dowody razem ze szczątkamiHeaton.Musisz się z tym pogodzić. Twój ojciec próbuje zabić mnie i moich przyjaciół! Powstrzymam go. Słyszałam w głosie Chance a pewność, ale w jego oczach już jejnie było. Ale nie poświęcę dobrego imienia rodziny z powodu morderstwa sprzedczterdziestu lat.I nie pozwolę, by mój ojciec trafił za kratki.Moje wysiłki były daremne.Zrozumiałam, że nie mogę liczyć na jego pomoc.Rozejrzałam się w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale na dół prowadziły tylko schody.Walcz, nie daj się.Zamknęłam oczy i skoncentrowałam wszystkie włókna swojego jestestwa na przywołaniuwilczych mocy.Bezskutecznie.Ne potrafiłam wywołać drugiego flesza. Tory.Otworzyłam oczy.Chance obserwował mnie badawczo. Plecak.Już! Uśmiechnął się posępnie. Nie musimy chyba uciekać się do przemocy.Musisz przetrwać.Przegrupować siły.Zeszłam ze schodów na dywan.Chance wyciągnął rękę w moją stronę.Podałam muplecak i nieśmiertelniki.Co mogłam zrobić? Zwietnie. Kiwnął głową. A teraz wynoś się z mojego domu i lepiej trzymaj gębęna kłódkę.To będzie nasza mała słodka tajemnica.Puścił mnie wolno.Był tak pewny siebie, że nawet nie zamierzał wyprowadzić mniez posiadłości.Wiedział, że zwyciężył.Podeszłam do drzwi.Odwróciłam się.Pomachał mi złośliwie na do widzenia.Uciekłam najszybciej, jak potrafiłam.ROZDZIAA 65Tory Brennan przeszła tuż obok bentleya.Mało brakowało, a Hollis Claybourne zadławiłby się cygarem.Strzelił palcami.W jegoprzerośniętym nosie pulsowały żyłki.Ta mała dziwka myszkowała w jego domu!W pośpiechu rozważał wszystkie możliwości.Gonić ją? Była zaledwie pół kwartałudalej.Wreszcie by to zakończył.Raz na zawsze.Nie.To zbyt niebezpieczne.Nie mógł ryzykować porywania jej z ulicy w biały dzień.Młody będzie musiał się tym zająć.I na pewno nie tutaj, pomyślał Hollis.Potrzebuję alibi.Zapukał w szybę kabiny kierowcy. Zmiana planów burknął. Wracamy do Columbii. Na pewno, sir? zapytał kierowca. Przecież dopiero co stamtąd wróciliśmy. Szybciej, imbecylu!Hollis zaczynał żałować, że zatrudnił bezmyślnego bratanka Baravetta, ale potrzebowałludzi, którym mógł zaufać.Cała jego kariera wisiała na włosku.Kiedy bentley zawracał na podjezdzie, Hollis wyciągnął komórkę z kieszeni marynarkii wcisnął klawisz szybkiego wybierania.Po dwóch sygnałach odezwał się głos: Słucham
[ Pobierz całość w formacie PDF ]