[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za pierwszym razem była to rudowłosakelnerka Kelli z restauracji, w której często jadałem lunch.Po pewnym czasie zaczęliśmy wymieniać żarciki, potem zaśrównież trochę zbyt długie i zbyt skupione spojrzenia.Za-cząłem zwracać uwagę na poruszenia jej bioder opiętychcienkim materiałem fartuszka, a ona natychmiast to zauwa-żyła.Druga okazja nadarzyła się w Nu You, fitness clubie, doktórego uczęszczałem.Wysoka kobieta w różowym kostiu-mie i czarnych trykotowych spodenkach kolarskich.Bardzoapetyczna.Spodobał mi się dobór lektur, które przynosiła,żeby umilić sobie długie podróże donikąd na rowerku trenin-gowym: nie Vogue", nie Mademoiselle" ani nawet nie Co-smopolitan", tylko powieści Johna Irvinga i Ellen Gilchrist.Lubię ludzi, którzy czytają współczesną literaturę, i to nie tyl-ko dlatego, że kiedyś sam ją tworzyłem.Czytelnicy książekrównież zazwyczaj zaczynają rozmowę od pogody, ale niemalnigdy nie kończą jej na tym temacie.Różowo-czarna blondynka nazywała się Adria Bundy.Najpierw dyskutowaliśmy o literaturze, pedałując coraz da-lej donikąd na sąsiadujących rowerkach, potem zaś, raz albodwa razy w tygodniu, asekurowałem ją podczas ćwiczeń nasiłowni, a konkretnie podczas wyciskania leżąc.W tym ćwi-czeniu jest coś niezwykle intymnego - być może ma to zwią-zek z pozycją ćwiczącego (szczególnie jeśli jest nim kobieta),ale nie tylko.Przede wszystkim chodzi chyba o związek mię-dzy podnoszącym a asekurującym.Choć prawie nigdy niedochodzi do skrajnych sytuacji, życie i zdrowie ćwiczącegozależą w znacznej mierze od osoby asekurującej.Jakoś takzimą 1996, kiedy stałem nad nią, gotów w każdej chwili dointerwencji, pojawiły się owe charakterystyczne, zbyt długiei zbyt intensywne spojrzenia.Mam wrażenie, że Kelli miała około trzydziestu lat,Adria zaś odrobinę mniej.Kelli była rozwódką, Adria - pan-ną.W obu przypadkach droga była wolna, w obu też prawie86 WOREK KOZCIna pewno mógłbym liczyć na przychylność drugiej strony.Nie wiadomo, co wydarzyłoby się pózniej, ale z pewnościąmiałem szansę na jazdę próbną.Ja tymczasem najpierw zmie-niłem restaurację, potem zaś fitness club.Parę miesięcy póz-niej spotkałem Adrię Bundy na ulicy; powiedziałem cześć",ona zaś zmierzyła mnie na pół zdziwionym, a na pół obrażo-nym spojrzeniem.W sensie czysto fizycznym pożądałem obu (chyba nawetprzyśniło mi się kiedyś, że jestem z obiema w łóżku), lecz taknaprawdę nie pragnąłem żadnej.Częściową odpowiedzial-ność za ten stan rzeczy ponosiła moja niezdolność pisania -piękne dzięki, mam wystarczająco spieprzone życie, żeby szu-kać kolejnych komplikacji - częściową zaś podejrzenie, żezerkająca zalotnie kobieta widzi nie tyle mnie i moje niewąt-pliwe zalety, co raczej moje konto bankowe.Jednak przede wszystkim chodziło o to, że Jo zajmowałatak wiele miejsca w mojej głowie i sercu, iż nie zdołałby siętam wcisnąć nikt inny.Moja rozpacz działała jak cholesterol;jeśli uważacie to za śmieszne albo niepoważne, macie szczę-ście, ponieważ nigdy nie doświadczyliście czegoś takiego.- A co z przyjaciółmi? - zapytał Frank, po czym wresz-cie zabrał się za ciastko.- Masz chyba jakichś przyjaciół,prawda?- Jasne - odparłem.- Całe mnóstwo.Było to kłamstwo, chociaż naprawdę miałem mnóstwokrzyżówek do rozwiązywania, książek do czytania oraz kasetz filmami.Nauczyłem się na pamięć ostrzeżenia FBI o karachgrożących za nielegalne kopiowanie i rozpowszechnianie ma-teriałów audiowizualnych.Jeśli jednak chodziło o prawdzi-wych, żywych ludzi, to przed opuszczeniem Derry zadzwoni-łem tylko do dwóch, lekarza i dentysty, większość listów zaś,które wysłałem w czerwcu, zawierała zawiadomienie o zmianieadresu i była skierowana do pism takich jak Harper's" i Na-tional Geographic".- Frank, zaczynasz traktować mnie jak kwoka swojekurczę.- Bo tak się czuję, kiedy z tobą jestem.Wyglądasz lepiejniż kiedykolwiek.Nabrałeś ciała, i w ogóle.- Aż za bardzo.- Bzdura.Kiedy przyjechałeś do nas na święta, wygląda-łeś jak strach na wróble.Teraz jest dużo lepiej.Chyba się na-wet opaliłeś.WOREK KOZCI 87- Często spaceruję.- Tak, naprawdę niezle wyglądasz.tylko te oczy.Cza-sem w twoich oczach pojawia się coś takiego, że od razu za-czynam się niepokoić.Jo chyba byłaby zadowolona, że ktośsię o ciebie niepokoi.- Co to takiego? - zapytałem.- Mam ci powiedzieć prawdę? Czasem wyglądasz jakktoś, kto bardzo się stara, ale za nic nie może się od czegośuwolnić.Wyjechałem z Derry o wpół do czwartej, zjadłem obiadw drobiowej restauracji w Mexico, po czym, w blasku zsuwa-jącego się coraz niżej słońca, pojechałem drogą wijącą się powzgórzach zachodniego Maine.Całkiem nieświadomie za-planowałem z dużą dokładnością godziny wyjazdu i przyjaz-du, a kiedy minąłem Motton i wjechałem na obszar oznaczo-ny na mapie jako TR-90, poczułem ciężkie uderzenia serca.Pomimo włączonej klimatyzacji twarz i ręce miałem mokreod potu.Wydawało mi się, że wszystkie stacje nadają tę sa-mą, brzmiącą jak krzyk, muzykę, więc wyłączyłem radio.Bałem się i miałem ku temu powody, nawet jeśli pomi-nąłbym zastanawiające przenikanie się moich snów ze świa-tem rzeczywistym - uczyniłem to zresztą bez żadnego proble-mu, uznając skaleczenie na ręce oraz słoneczniki wyrastającespod werandy albo za zbieg okoliczności, albo igraszkę pod-świadomości.Moje sny nie były zwyczajnymi snami, a mojadecyzja o powrocie nad jezioro po tak długim czasie nie by-ła zwyczajną decyzją.Nie czułem się jak człowiek końca ty-siąclecia odbywający duchową krucjatę po to, by wreszciestanąć twarzą w twarz z dręczącymi go koszmarami (ja czu-ję się dobrze, ty czujesz się dobrze, stańmy więc w kółeczkui zwalmy konia przy dyskretnej muzyce Williama Ackerma-na).Bardziej przypominałem jakiegoś szalonego proroka zeStarego Testamentu, który postanowił zamieszkać na pusty-ni, żywić się szarańczą i pić rosę, ponieważ Bóg wezwał gotam we śnie.Miałem poważne problemy, moje życie ogarnął chaos,przy czym niemożność pisania stanowiła zaledwie drobnącząstkę tych kłopotów.Co prawda nie gwałciłem dzieci aninie biegałem po Times Square w białej szacie, demaskującprzez megafon ogólnoświatowe spiski, niemniej jednak wpa-dłem w tarapaty.Utraciłem swoje miejsce i za nic nie mo-88 WOREK KOZCIgłem go odnalezć.Nic dziwnego - życie to w końcu nie książ-ka.W ów ciepły lipcowy wieczór zastosowałem wobec siebieterapię szokową.Na moją korzyść przemawia fakt, że do-skonale zdawałem sobie z tego sprawę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]