[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyobraziłam sobie dom w życiu, w którym mój ojciec jest profesorem,wysokie sufity, brzoskwiniowe wykładziny, zielone trawniki i różane krzaki wzdłużpodjazdu.- Tylko tym się zawsze zajmował - powiedziałam panu Delmarowi.- Tylko wtym jest dobry.- Jesteś szczęściarą - odrzekł.- Masz dobry rodowód.Kiedy chmury się w końcu rozstąpiły, słońce zaświeciło i wilgoć wstała jakpara, majacząc na horyzoncie i zwijając się w dymne palce w chłodnym porannympowietrzu.Schłodzona i zmieszana, ziemia zaczęła się budzić, grunt zrobił sięzielono-purpurowy, powietrze było delikatne i wilgotne.Wiatr pachniał jak kwiaty,drzewa obsypały się różowo-białymi pączkami.W środku pazdziernika zrobiła sięwiosna.- To właśnie pustynia - powtarzali ludzie, podnosząc ręce do nieba.- O tak - mruknął mój ojciec.- Kiedy nie wysysa z ciebie ostatniej kropli krwi, tocholernie dobre miejsce do życia.W domu konie brykały w swoich zagrodach, podnosiły uszy i rżały na wiatr.Nawet zrebaki, które od rozstania z matkami były niezmiennie markotne, terazpodszczypywały się dla zabawy w swojej zagrodzie.Arena wciąż była za mokra dojazdy, a popołudnia dłużyły się leniwie.Można było tylko czekać, aż ziemiawyschnie.Ale Patty Jo i tak przyjeżdżała codziennie.I przywiozła mi rzeczy: spinki do włosów i pióra, które pisały fioletowymatramentem, skórzany plecak, gładki i delikatny jak ciepłe masło.Nigdy nierobiłyśmy dużo szumu wokół tych prezentów. Pomyślałam, że to może cipasować" - mówiła.Albo: Zobaczyłam to na wystawie i skojarzyło mi się z tobą".A ja brałam prezent, dziękowałam wzruszeniem ramion i rzucałam go w domu.Dopiero kiedy miałam czas i spokój, by na osobności naprawdę go obejrzeć,przesuwałam palcami po szwach i obracałam metkę w ręku, kręciłam się powoliprzed lustrem.Kiedy po raz drugi Patty zaprosiła nas na obiad, ojciec musiał to przemyśleć.Pózno zjeżdżał z trasy i trzeba było nakarmić konie.Wyglądał na małego izmęczonego na swoich kulach, z przygarbionymi plecami i włosami wilgotnymi ażdo nasady.Dwie dziewczynki na trasie często cierpiały na chorobę lokomocyjną.Patty Jo zarumieniła się pod wpływem jego wahania, podnosząc ręceprzepraszająco.- Czemu nie? - powiedział, zanim się odezwała.- Zasługuję na odrobinępociechy.Kiedy po raz trzeci zaprosiła nas na obiad, ojciec nawet się nie zawahał.- Na pewno będzie lepszy od tego, co mamy w lodówce.Ona wciąż zapraszała, a on wciąż przyjmował zaproszenia.Zrobił się z tegonowy zwyczaj.Ojciec zjeżdżał z trasy, brał prysznic i przebierał się w czysteubrania, wychodził na dwór z wilgotnymi włosami i twarzą gładko ogoloną.Wrestauracjach ja siadałam pomiędzy nimi albo naprzeciwko nich, jadłam cremebrulee i zastanawiałam się, jaki nowy prezent czeka na mnie w domu.Nasze obiady były też kształcące.Patty każdego wieczoru zabierała nas do innejrestauracji: sushi, tajskiej, francusko-polinezyjskiej.Ojciec i ja naśladowaliśmy jejmaniery, rozkładaliśmy sobie serwetki na kolanach i nie kładliśmy łokci na stole.Zpoczątku ojciec trzymał swój kieliszek z winem, obejmując lampkę dłonią.Teraztrzymał nóżkę w palcach, i zakręcał kieliszkiem, zanim podniósł go do ust.Pomimowszystkich tych wysiłków efekt nie za bardzo mu pasował.Jego ręce byłystwardniałe, paznokcie poplamione od wiecznego brudu.I chociaż zakręcałkieliszkiem i przełykał, jego oczy wciąż wędrowały na Patty Jo, wypatrując jejreakcji.W normalnych okolicznościach ojciec nie był osobą, która jadła sałatkę, niebył osobą, która by tknęła ślimaka, węgorza czy cokolwiek różowego.Ale jeśli PattyJo to polecała, ojciec wkładał to do ust, przesuwał po języku i przełykał.W czasie naszych obiadów Patty powiedziała nam, jak nasze jedzenie wypada wporównaniu z posiłkami, którymi raczyła się w innych miastach: ze stekami, którejadła w Nowym Jorku, foie gras w Paryżu, nigiri w Tokio.Kiedy mówiła, ojciecprzestawał jeść, odchylał się na oparcie i patrzył, jak ona wspomina te wszystkiemiejsca, w których on nigdy nie był, wszystkie miejsca, w których on nigdy niebędzie.SynPatty chodził do college'u w Kalifornii.Opowiedziała nam o swoich wizytachtam, o różnych sklepach i restauracjach, wszystkich tych rzeczach, które nie istniaływ Desert Valley.- Byliśmy w Kalifornii - powiedział mój ojciec, dumny, że ma coś wspólnego zPatty Jo.- Czyż tam nie jest cudownie? - zapytała, a mój ojciec kiwnął głową.- Gdzie sięzatrzymaliście?- Och.Nie zatrzymaliśmy się.Tylko przejeżdżaliśmy.Patty przechyliła głowę, zastanawiając się nad jego słowami, a potem skinęła nakelnera, by przyniósł następną butelkę wina.- Sheila jest z Kalifornii - powiedziałam.- Przeprowadzili się tutaj, żeby jej tatamógł więcej kupić za swoje pieniądze.Patty wybuchnęła śmiechem.- Och, kochanie - powiedziała.- To nie są jego pieniądze.-Nie?- Dobry Boże, nie.Altman to tylko profesor w małym college'u.Nie zarabiaprawdziwych pieniędzy.- Patty przechyliła do mnie brodę, podnosząc jedną brew,jakby to było oczywiste.- Całe to bogactwo należy do jego żony.- Zniżyła głos.-Ona pochodzi z dobrej rodziny.Nie mogłam w to uwierzyć.Pan Altman uczył w college'u, znał się nagwiazdach i planetach i zaćmieniach słońca.Wpatrywałam się w Patty,zastanawiając się, czym są prawdziwe pieniądze i kto je zarabia.- A pani syn po co jest w college'u? - spytałam.- Będzie lekarzem - odpowiedziała Patty, wznosząc oczy do nieba, jakby to byłocoś, co jej syn robi zdecydowanie jej na złość.- Nie zrozumcie mnie zle - dodała.-To szlachetny zawód, ple ple ple.Ale doktorzy to kosmici, mówią innym językiem.Kiedy Alex przyjeżdża do domu, siadają z ojcem i w kółko gadają.A ja nierozumiem z tego ani słowa.Mój ojciec wyprostował się w swoim siedzeniu.Przyszło mi do głowy, że w tensposób reaguje na wzmiankę o mężu Patty Jo.W czasie naszych obiadów wrozmowach nie pojawiały się dwie kwestie: lekarz, który za nie płaci, i moja matka.Ale ojciec wskazał mnie po drugiej stronie stołu.- Alice mogłaby być lekarzem - powiedział.- Ma łeb na karku.Oczy Pattyspoczęły na mnie.Uśmiechnęła się.- Alice Winston - powiedziała.- Kim będziesz w przyszłości?W ustach Patty to pytanie zabrzmiało marzycielsko, pełnią możliwości, ichciałam udzielić dobrej odpowiedzi.Romantycznie i wyjątkowo.W szkole dawalinam kwestionariusze, żeby nam pomóc w określeniu naszych zawodów.Spędziliśmy popołudnie, oddając się mrzonkom, by wskazać, jak bardzo lubimydzieci, przebywanie na świeżym powietrzu i pracę w sklepie.Ostatecznie okazałosię, że robiliśmy to na próżno.Na skutek usterki w programie komputer wyplułidentyczne odpowiedzi na każdym formularzu, przewidując, że wszyscy uczniowiew całej szkole w dorosłym życiu będą się zajmować biologią morza.- Naprawdę nie wiem - powiedziałam w końcu, a Patty sięgnęła na drugą stronęstołu, dotykając zgiętym palcem mojego palca.- To na pewno będzie coś najlepszego - powiedziała.- Nie musisz się spieszyć.Cały świat stoi przed tobą otworem.Jadłam jedzenie, które zamówiła, i nosiłam ubrania, za które płaciła.Uwierzyłam jej bez trudu.I tak wyglądała nasza udawana rodzina.Każdego dnia arena schła trochębardziej.Niedługo wróci Sheila Altman, gotowa do swoich popołudniowych lekcji.Modliszki wyroją się w stajni, nadrabiając stracony czas.Ostatnie zawody sezonuodłożono na czas nieokreślony, ale zostanie wyznaczony nowy termin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]