[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Boczne wyjście, że tak powiem - wyjaśnił.Chłopcy i psy popędzili już przodem w beztroskichpodskokach.Dominic gestem zachęcił Angelicę, by ruszyła za nimi.- Tunel biegnie pod ogrodami i murem obronnym,a następnie pod dnem jeziora.Podłoże jest równe, odległość niezbyt znaczna: wylot znajduje się zaraz na brzegu,z boku pagórka.Unosząc brwi, wkroczyła do tunelu.Podążył za nią,zamknąwszy drzwi, przez co odciął tę odrobinę światła,jaka wpadała ze składziku.Angelica zwolniła.Ujął jąza łokieć i poprowadził.- Za moment będziesz już co nieco widzieć.Po kilku krokach jej oczy istotnie przyzwyczaiły siędo półmroku.Widziała na tyle dobrze, żeby się nie potykać.- Na drugim końcu jest krata zamiast drzwi.Tamtędywpada światło.Zgodnie z jego zapowiedzią tunel wkrótce się skończył.Chłopcy poradzili sobie z kratą; stała otworem, podczas gdy oni i psy pędzili już dalej wąską ścieżką.Dominic wyszedł za Angelica na słońce, wziął ją za rękęi podążyli za chłopcami.- Na tym brzegu nie ma dróg, jedynie ścieżki, ale pełno tu rozwidleń i odnóg.Dopóki lepiej ich nie poznasz, będzie bezpieczniej, jeśli na czas spaceru zawsze weźmiesz sobie kogoś do towarzystwa.Rozejrzała się i odwróciła, żeby spojrzeć na zamekoraz jezioro, ustalić swoje położenie.- Wkrótce z zamku nie będzie nas widać.- Dominicskinął głową w lewo.- To wzgórze i las nas osłonią.Szli, trzymając się za ręce, i na razie nie poruszali trapiącej ich kwestii.Otoczył ich las, kojący cień, przenikliwa cisza, przełamywana jedynie przez świergot ptaków, radosne nawoływania chłopców i szmer pobliskiego strumienia.- Te ziemie należą do klanu? - zapytała Angelica, nadal się rozglądając.- Aż do tamtego grzbietu.- Popatrzył na drzewa wokół.- Tą ścieżką dojdziemy na szczyt wodospadu.- Chłopcy znają gaelicki?- Tak.- Zerknął na nią.- Dlaczego pytasz?- No cóż, wygląda na to, że będę musiała się go nauczyć.- Zajrzała mu w oczy.- Tobie przypadnie rola nauczyciela, ale przeważnie bystra ze mnie uczennica.Nieomal się uśmiechnął.Delikatnie ścisnął jej dłoń.Wystarczająco tym usatysfakcjonowana, wbiła wzrokprzed siebie i szli dalej.Wspinaczka na szczyt wodospadu wymagała koncentracji, tym samym skutecznie odciągając myśli od wszelkich innych kwestii.Angelica, jeżeli nie patrzyła pod nogi, popatrywała na chłopców wdrapujących się coraz wyżej niewiele przed nią i Dominikiem.- Nie martw się - mruknął, kiedy to odnotował.- Sązwinniejsi niż kozice.W końcu dotarli do półki skalnej tuż poniżej skrajuurwiska, skąd wody potoku spadały długą, pełną wdzięku kaskadą na skały daleko w dole.Półka, ponadmetrowej szerokości, wydawała się dość bezpieczna, mimo że od połowy długości była wilgotna i śliska za sprawą wodnej mgiełki, wyrzucanej przez spadający z góry strumień.W dużej naturalnej niszy znalazł schronienie kamiennykopiec z tabliczką z brązu, tam zaś, gdzie ścieżka docierała do półki, wyciosano w skale ławkę.Angelica wytężyła wzrok, próbując zajrzeć za wodnąkurtynę.- Półka nie prowadzi za wodospad, prawda?- Nie.W przeciwnym razie psy byłyby przemoczone, podobnie jak te dwa małe potwory.Zarówno chłopcy, jak i psy wspięli się już ścieżką dlakóz na szczyt urwiska.Malcy usadowili się na jego skraju, dyndając nogami nad skalną półką, i rozglądali się niczym panowie po swoich włościach.Angelica z uśmiechem podeszła do miejsca, gdziespora skała, sięgająca jej do piersi, formowała naturalnymur przy krawędzi półki, nieco ponad metr od grzmiącejwody.- Ostrożnie.Tam jest ślisko.Przytaknęła, wsparła się dłonią o wilgotną skalę i bardzo ostrożnie nachyliła, by spojrzeć w dół.W kłębach wodnej mgły dostrzegła poszarpane czarneskały daleko, daleko poniżej.- Zdecydowanie lepiej się tu nie poślizgnąć.Odstąpiła od krawędzi i podeszła do kopca, niemaltak wysokiego jak skała.Tabliczkę z brązu umieszczonona przedniej ścianie tej topornej piramidy.- Co to takiego?- Sposób uhonorowania mojego pradziadka.To onzapewnił klanowi bezpieczeństwo w czasie czystek.Przeciągnęła palcami po słowach na tabliczce, znóww języku gaelickim.- Przeczytaj to dla mnie na głos.Zrobił to.Wsłuchiwała się w wypowiadane niskimgłosem sylaby, w ich melodię, niesione przez nie emocje.Kiedy umilkł, westchnęła.- Cudowne.- O, tak.Odwróciwszy się, zobaczyła, że Dominic opadana skalną ławkę.Dołączyła do niego.Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu.Widok na góryi cieniste doliny, na pofalowane zielone połacie lasówzapierał dech w piersiach.Oboje chwilę się nim napawali,rozkoszowali się rześkim powietrzem, spokojem.W końcu Dominic pochylił się, wsparł łokcie o uda i splótł dłonie.- Zatem.co robimy? - Kiedy nie odpowiedziałaod razu, ciągnął: - Skończyły mi się pomysły, a i cierpliwość jest na wyczerpaniu.Jeśli Mirabelle będzie ciągle zmieniać zasady, nigdy nie uda nam się.- Nie, nie mów tego.- Kiedy umilkł, podjęła: - Twoja matka w gruncie rzeczy nie zmieniła zasad, a jedynie doprecyzowała, według jakich kryteriów zamierza ocenićmoją kompromitację.Tej jednej rzeczy nie wiedzieliśmy,no i teraz mamy problem.Mówiłeś, że ona nie rozumie,jak działają rodziny takie jak moja, oczywiste więc, żespodziewała się publicznego skandalu.Skoro takowegonie będzie.Popatrzył na nią, lustrował jej twarz, zaglądał w oczy.Niemalże widział obracające się szaleńczo w jej głowietrybiki.Czekał w milczeniu, rozważając, czy znalezieniewyjścia z sytuacji nie okaże się za trudne nawet dla niej.Nieznacznie marszcząc brwi, wpatrywała się w przestrzeń.Stopniowo jej czoło się wygładziło, po czym, już skoncentrowana, popatrzyła na Dominica.Z zastanowieniem, jakby poddawała go ocenie.Instynkty odezwały się w nim ostrzegawczo.- O co chodzi?Zacisnęła wargi, jeszcze przez chwilę bacznie mu sięprzyglądając.- Będziesz musiał mi zaufać - oznajmiła wreszcie.- Dzisiaj zostaw ją mnie.Pozwól, że nad nią popracuję:może istnieje sposób.Wyprostował się, próbując zgłębić zamiary Angeliki,ale z jej twarzy niczego nie odgadł.- Jaki?- Muszę ją przekonać, że oczekiwanie, iż zrani mojąrodzinę poprzez publiczny skandal, jest nierealne.Że,jeśli już, wyświadczy Cynsterom przysługę.tak, w tymrzecz.W ten sposób to ujmę.- Zrobiła krótką przerwę.- A kiedy już ją o tym przekonam, pokażę jej, jak może zagwarantować sobie zemstę, przy czym będzie to coś, cozdołamy wiarygodnie jej zaprezentować, tak by poczułasię usatysfakcjonowana.- Zajrzała mu w oczy i uśmiechnęła się, zadowolona z siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]