[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ransom nie wiedział jeszcze, co to oznacza.Devinenajwidoczniej wiedział i nigdy jeszcze nie zachował się z taką godnością.Był taksamo blady jak Weston, ale jego oczy płonęły nienaturalnym ogniem.Nachylił sięnad wskaznikami jak zwierzę gotujące się do skoku i pogwizdywał cicho przez zęby.W kilka godzin pózniej i Ransom pojął, co się dzieje.Księżyc był terazwiększy od Ziemi i stopniowo stało się oczywiste, że oba dyski zmniejszają się.Statek kosmiczny nie zbliżał się już ani do Ziemi, ani do Księżyca: był teraz od nichdalej niż pół godziny temu i taki był właśnie cel gorączkowej aktywności Devine aprzy pulpicie sterowniczym.Nie chodziło tylko o to, że Księżyc krzyżował się z ichkursem i odcinał ich od Ziemi.Najwyrazniej z jakiegoś powodu - prawdopodobniechodziło o grawitację - zbliżenie się do Księżyca groziło niebezpieczeństwem,dlatego Devine wyprowadził statek ponownie w kosmos.Widząc już przystań,musieli zawrócić dziób statku ku pełnemu morzu.Ransom spojrzał na chronometr.Pozostały tylko dwa dni, by osiągnąć Ziemię, od której się teraz oddalili.- Myślę, że to nas wykończy - wyszeptał.- I ja tak myślę - szepnął Devine nie odwracając głowy od przyrządów.W chwilę pózniej pojawił się Weston i stanął obok Devine a.Ransom nie miałtu nic do roboty.Już nie wątpił, że wkrótce umrą.Kiedy zdał sobie z tego sprawę,agonia niepewności nagle minęła.Zaczął myśleć o samej śmierci, zupełnieniezależnie od tego, czy nadejdzie teraz, czy za trzydzieści lat na Ziemi.Człowieklubi się przygotować.Opuścił sterownię i wrócił do jednej ze słonecznych kabin, donieruchomego, niewzruszonego światła, do ciepła, ciszy i ostrych cieni.Nic niewydawało mu się w tej chwili bardziej odległe niż sen.Brak tlenu musiał jednakzrobić swoje.Zasnął.Obudził się w prawie całkowitej ciemności i usłyszał głośny, nieustannydzwięk, którego w pierwszej chwili nie potrafił rozpoznać.Coś mu to przypominało -coś, co już chyba słyszał w poprzednim życiu.Nieustanne bębnienie, gdzieś blisko,nad głową.Nagle serce podskoczyło mu do gardła.- Och, Boże! - załkał.- Boże! To deszcz!Był na Ziemi.Nadal oddychał powietrzem ciężkim i nieświeżym, ale uczucieduszności minęło.Zdał sobie sprawę, że wciąż znajduje się wewnątrz kosmicznegostatku.Jego dwaj towarzysze, w panice przed grozbą zapowiedzianego unicestwienia,opuścili go tuż po wylądowaniu, pozostawiając własnemu losowi.Z trudem wydostałsię na zewnątrz, pokonując ciemność i ziemską siłę ciążenia.Ale odnalazł w końcuwłaz i wydostał się ze stalowej kuli.Oddychając łapczywie, ześliznął się w błoto,błogosławiąc jego zapach.Potem podniósł się z trudem i stanął, chwiejąc się, nanogach.Była czarna noc i padał ulewny deszcz.Wchłaniał go wszystkimi poramiciała, witał całym sercem zapach pola - tego kawałka rodzimej planety, gdzie rośnietrawa, gdzie są krowy i gdzie prędzej czy pózniej natrafi na żywopłot i bramę.Szedł już z pół godziny, gdy nagły błysk światła poza nim i krótkotrwały,potężny podmuch powiedziały mu, że statku kosmicznego już nie ma.Niewiele go toobchodziło.Zobaczył przed sobą słabe światełka, znak ludzi.Znalazł ścieżkę, potemdrogę, potem wiejską ulicę.Otworzyły się jakieś drzwi i buchnęło z nich światło.Zwewnątrz dochodziły głosy - rozmawiano po angielsku.Poczuł znajomy zapach.Wszedł do środka, zupełnie nieświadom wrażenia, jakie to uczyniło na wszystkich, ipodszedł do baru.- Proszę małe jasne - powiedział.22Gdybym się powodował względami czysto literackimi, w tym miejscu mojaopowieść powinna się zakończyć.Muszę jednak zdjąć maskę i ujawnić przedczytelnikiem prawdziwy i praktyczny cel, dla którego książka ta została napisana, coz kolei wymaga opisania, jak do tego doszło.Dr Ransom - a w tym miejscu należy wyznać, że nie jest to jego prawdziwenazwisko - wkrótce porzucił myśl o opracowaniu malakandryjskiego słownika, anawet o przekazaniu całej tej historii światu.Przez wiele miesięcy był chory, a gdywyzdrowiał, zaczął mieć poważne wątpliwości, czy to, co zapamiętał, naprawdę sięwydarzyło.Za bardzo przypominało to fantastyczne wizje wywołane ciężką chorobą,zdawał sobie też sprawę, że większość jego przygód w pozaziemskim świecie możnawyjaśnić psychoanalizą.Ale całkowitej pewności nie miał.Już dawno zauważył, iż wpodobny sposób można patrzyć na wiele prawdziwych rzeczy w życiu fauny i florynaszego świata, co wcale nie oznacza, że nie są naprawdę realne.Wystarczy zacząćod przekonania, że są iluzjami.Czuł jednak, że jeśli sam powątpiewa w prawdziwośćswojej przygody, reszta świata całkowicie ją odrzuci.Zadecydował więc, że będziemilczeć i nikt nie dowiedziałby się o tym wszystkim, gdyby nie pewien zadziwiającyzbieg okoliczności.W tym miejscu właśnie ja wkraczam na scenę.Znałem dr.Ransoma od wielulat i korespondowałem z nim na tematy związane z literaturą i filologią, chociażrzadko się spotykaliśmy.Nie było więc nic niezwykłego w tym, że parę miesięcytemu napisałem do niego list, z którego przytoczę tu pewien znaczący dla nas akapit.Oto on: Pracuję teraz nad dwunastowiecznymi platonikami, odkrywając przy okazji,że pisali piekielnie trudną łaciną.W jednym z dzieł Bernarda Silvestrisa znalazłempewne słowo i jestem szczególnie ciekaw twojej na ten temat opinii.Jest to słowoOYARSES.Występuje ono w opisie podróży przez niebo, a ów Oyarses wydaje siębyć jakąś inteligencją lub duchem opiekuńczym sfery niebiańskiej, czyli w naszymjęzyku planety.Pytałem o to C.J., mówi, że powinno być OUSIARCHES.Miałoby torzeczywiście sens, ale nie jestem przekonany do takiej interpretacji.Czy nienapotkałeś gdzieś przypadkiem słowa Oyarses, albo czy nie mógłbyś zaryzykowaćjakiegoś przypuszczenia, z jakiego języka może pochodzić?Natychmiastową odpowiedzią na mój list było zaproszenie do spędzeniaweekendu w domu dr.Ransoma.Opowiedział mi wówczas całą historię i od tegoczasu zaczęliśmy razem pracować nad tą tajemnicą.Natrafiliśmy na wiele faktów,których nie chcę na razie ujawniać szerszej opinii publicznej: faktów o planetach wogóle i o Marsie w szczególności, o średniowiecznych platonikach i o Profesorze,któremu nadałem fikcyjne nazwisko Weston.Usystematyzowany raport o tychfaktach mógłby, rzecz jasna, zostać opublikowany, ale na pewno spotkałby się zpowszechną niewiarą, nie mówiąc już o procesie o zniesławienie ze strony Westona.Obaj czujemy jednak, że nie wolno nam milczeć.Z każdym dniemutwierdzamy się w tym przekonaniu, że Oyarses Marsa miał rację mówiąc, iż obecny niebiański rok ma być erą przełomową, że długa izolacja naszej planety zbliża sięku końcowi, że jesteśmy u progu wielkich wydarzeń.Znalezliśmy dość podstaw, bywierzyć, że średniowieczni platonicy żyli w tym samym niebiańskim roku co my,że naprawdę zaczął się on w XII wieku naszej ery i że pojawienie się u BernardaSilvestrisa słowa Ojarsa (w zlatynizowanej formie Oyarses) nie jest przypadkowe.Mamy też dowody - rosną one z dnia na dzień - na to, że Weston albo siła stojącaza Westonem , odegra bardzo ważną rolę w wydarzeniach najbliższych stuleci, rolę- jeśli jej nie powstrzymamy - bardzo niszczycielską
[ Pobierz całość w formacie PDF ]