[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co z tym Keoghem?- Właśnie do tego zmierzam.Jego talent jest.ogromny! Rozumiesz? Im większy, tymbardziej mnie rani.Więc zabijam go nie tylko dla ciebie, ale i dla siebie!Dragosani zainteresował się.Zawsze znajdzie czas, by zakończyć porachunki zSzukszinem, ale skoro Harry Keogh jest tak potężny, chciał coś o nim wiedzieć.- Myślę, że możemy się dogadać - powiedział w końcu i odłożył pistolet.- Kiedydokładnie zamierzasz zabić tego człowieka? I jak?Szukszin przedstawił swoje zamiary.Kiedy Szukszin wrócił do domu, Harry podążył do samochodu i zjechał ze wzgórza wkierunku Bonnyrigg.Na dole zaparkował na poboczu, przeszedł polami w kierunku rzeki.Ciężkie płatki śniegu, spadające z czarnego nieba pogłębiały ponury nastrój.Wszystko toprzypominało mgliste kolory zimowych pejzaży w dawnym malarstwie.Harry skierował się w górę rzeki, do miejsca spoczynku matki.Nie wiedział dokładnie,gdzie to jest.Chciał się upewnić, że potrafi ją zawsze odnalezć.Spacerował po lodzie.- Mamo, słyszysz mnie? Pojawiła się natychmiast.- Harry, to ty? Tak blisko! - I znów jej bolesny strach.- Harry! Czy to.teraz?- Teraz, mamo - ale nie dodawaj mi kłopotów.- Potrzebuję pomocy.Nie chcę, bycokolwiek mąciło mi umysł.- O, Harry, Harry! Cóż mogę ci powiedzieć? Jak mogę przestać martwić się o ciebie?Jestem twoją matką.- Więc, pomóż mi.138 Zamilkła, ale jej troska wgryzała się w głowę Harry ego.Szedł dalej, zamknął oczy i.trafił.Znalazł to miejsce.Zatrzymał się, otworzył oczy.Stał w zakolu rzeki na grubym,białym lodzie, na kamieniu grobowym matki.Teraz wiedział, że może ją znalezć.- Jestem tutaj, mamo - pochylił się, odgarnął cienką warstwę śniegu.Spojrzał na ciężkiklucz samochodowy w swoich dłoniach.To był drugi powód, dla którego tu przyszedł.Zaczął kruszyć lód.- Teraz rozumiem, Harry.Oszukałeś mnie.Myślisz, że potem skończą się problemy?- Nie, nie myślę.Ale jestem teraz silniejszy - pod wieloma względami.W tym miejscu, blisko brzegu lód był trochę grubszy.Harry spocił się, ale zdołał zrobićdziurę o prawie metrowej średnicy.Wyrzucił, na ile się dało, kawałki lodu z przerębli.Wdole wirowała czerń wody.Pod wodą, pod mułem i szlamem.Zrobione.Teraz trzeba już iść.Zaczęło mocniej padać, wraz ze śniegiem pojawił sięzimowy zmierzch.- Harry! - zawołała matka po raz ostatni, gdy śpieszył do samochodu.- Harry, kochamciebie.Powodzenia, synku.W godzinę pózniej Dragosani i Batu stanęli za młodymi sosnami na brzegu rzeki, okołotrzydziestu metrów od domu Szukszina.Nie byli tu jeszcze nawet pół godziny, a już czulijak zimno przenika przez ich ubrania.Batu wymachiwał rytmicznie ramionami.Dragosanizapalił papierosa.W końcu nad podwórzowymi drzwiami domu zapaliło się żółte światło -sygnał, że zaraz nastąpi morderstwo.W rzeczywistości nie było jeszcze nocy, ale zimowa ciemność zawładnęła okolicą.Chmury odpłynęły i śnieg przestał padać.Wschodzący księżyc rzucił srebrną wstążkę nakrętą rzekę lodu.Dwie postacie skierowały się nad rzekę.Borys zaciągnął się ostatni raz papierosem, podosłoną dłoni.Zdeptał niedopałek butem.Batu przestał wymachiwać ramionami.Obaj stalinieruchomo, obserwując rozwijającą się akcję.Na brzegu rzeki, mężczyzni zdjęli płaszcze, położyli je na śniegu, usiedli i założyli łyżwy.Rozmawiali, ale do uszu ukrytych obserwatorów docierały tylko strzępy zdań.GłosSzukszina, ponury i basowy, brzmiał wojowniczo niczym ujadanie psa.Głos Harry egomatowo i jednostajnie, prawie beztroski.Wjechali na lód.Z początku jezdzili ramię w ramię.Wtem szczuplejsza postać wysunęła się do przodu,Harry zręcznie nabierał prędkości, sunął w górę rzeki, ku miejscu, gdzie ukryli sięobserwatorzy.Dragosani i Batu przykucnęli.Keogh zrównał się z nimi, zakręcił po całejszerokości rzeki i pojechał w drugą stronę.Za nim - ojczym.Wydawał się zwalniać w porównaniu z szybkością jazdy Keogha.Harrybył z pewnością bardziej oswojony z lodem, Rosjanin wyglądał przy nim niezdarnie.Nagle Keogh wykonał slalomowy zakręt pod ostrym kątem, aż łyżwy wyrzuciły chmuręśniegu i lodu.Udało mu się ominąć Szukszina.Skręcił raz jeszcze równie ostro i wróciłdo dawnego kursu.Jego łyżwy wyhamowały na krawędzi zdradzieckiego kręgu, gdzieświeży lód ledwo się trzymał.139 Szukszin także musiał gwałtownie skręcić, rozpostarł szeroko ramiona, ledwo uniknąłwłasnej pułapki.- Ostrożnie, ojcze! - krzyknął Keogh przez ramię i przyśpieszył.- O mało co niezderzyłem się z tobą.Obserwatorzy słyszeli to.- Szczęściarz, ten młody! - powiedział Mongoł.Dragosani nie rozumiał, co to mawspólnego ze szczęściem.Rosjanin zatrzymał się i zamarł w pochylonej pozycji, obserwując jazdę syna.Ciało jegowyraznie drżało - jakby odczuwał ból czy jakieś emocjonalne napięcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl