[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazywał ją mimozą lub dla jejwężowej gibkości lianą, a także kapłanką miłości; to ostatnie miano lubiła najwięcej, gdyżbyło nieomylną zapowiedzią uporczywej inkwizycji, czy naprawdę on jest jej pierwszymkochankiem.Otulała się wówczas woalem tajemniczości, udawała zamyślenie, wzdychała,kipiąc od wewnętrznej uciechy na widok zazdrosnej irytacji zaintrygowanego.Był zazdrosny,więc kochał, pożądał.Nie był natomiast zazdrosny o męża; cóż mąż, malum necessarium, wdodatku nieszkodliwe obecnie.Zresztą na mocy nieomówionej umowy imię Regi nie padłonigdy z ich ust w czasie wycieczek do puszczy.Regi był czymś w rodzaju tabu, ale tylko imięRegi, jego prawa nigdy!Pogawędki z innymi rozbitkami należały do rzadkości, bowiem unikali miejsceuczęszczanych, czy zamieszkiwanych przez tamtych.Jednakże sporadycznie przytrafiały siętakie spotkania, nie zawsze pożądane, a czasem wręcz przykre.I tak pewnego popołudniazaskoczył ich George Grant w sytuacji dość niewyraznej.Maud z krzykiem przestrachuuskoczyła w zarośla, zaś Dick pośpieszył za wycofującym się dyskretnie intruzem, dopędziłgo i poprosił o zachowanie dyskrecji; och, to było strasznie upokarzające, żeby takiego typa ocoś prosić, toteż Dick z trudem wykrztusił te słowa i ocukrzył je sobie cynicznym uśmiechem:- Kawalerskie sprawy, che, che, che; mówię, jak mężczyzna do mężczyzny - powiedział.Grant wzruszył ramionami, co było jego ulubionym gestem (ordynarną manierą, zdaniemkochanków).- Za kogo mnie pan właściwie uważa.za plotkarkę z przedmieścia, czy możeza intryganta? - obruszył się.Dick odetchnął, lecz dla pewności postanowił połaskotaćambicję tego prostaka: - Sądzę, że jest pan gentlemanem - rzekł uroczyście, wyciągając dołaskawego uścisku dwa palce.Grant skinął głową flegmatycznie: - Dziękuję za tak pochlebnąopinię.Hm, gentleman! Ale pan nim nie jest, sądzę - odparł, udał, że nie dostrzegawyciągniętej dłoni i poszedł w swoją drogę zamyślony.Tegoż wieczora Dick odmalowałAnicie Granta w najczarniejszych kolorach i zaklął ją, by się z tym parobkiem nie wdawałanigdy w rozmowę.Innym razem oni znów zaskoczyli śpiącego pastora.Po krótkiej, obojętnej rozmowie,odprawiła Maud Dicka pod jakimś pozorem i zapytała o swój depozyt.Pastor wydał sięniemile zdziwiony.- Jest w porządeczku, a jakże - zapewniał skwapliwie - zakopałem go w takimmiejscu, że sam diabeł nie odnajdzie tych skarbów.- Maud podziękowała grzecznie, po czymwyraziła życzenie, by pastor zechciał odnieść jej szkatułkę przy najbliższej okazji; teraz,skoro pozbyli się towarzystwa tej bandy, nie potrzebuje się lękać o kosztowności.Ustalilidzień, to jest najbliższą niedzielę, pastor przyrzekł, że przyniesie szkatułkę i.nie przyszedłwcale.Przysłał natomiast Martela: - Pastor Loringhoven ciężko zaniemógł - oznajmiłredaktor; pogawędził pół godzinki z lordem i ulotnił się szybko na widok nadchodzącejMaud.Raz znowu spotkali Molly.Dziewczyna była najwidoczniej przerażona czyzawstydzona, próbowała się ukryć za krzakiem wysokiej na dobre siedem stóp srebrnejszarotki, w końcu dała za wygraną.- Ależ ty jesteś w odmiennym stanie! - zdumiała sięMaud, ogarnąwszy jednym spojrzeniem zmienioną sylwetkę dziewczyny.Szukała słów: - Iktóż właściwie.to znaczy.tego.kto jest.czyli.tak, kto będzie ojcem tego dziecka? -Molly zwiesiła głowę jeszcze niżej: - Nie wiem, mylady - wyszeptała ledwo dosłyszalnie.Maud nie ukrywała swego zgorszenia: Jak to, ona nie wie? Czy chce w nią wmówić, że jązniewolono siłą i nie poznała napastnika? Czy może zadawała się z kilkoma mężczyznami?Nie, to byłoby potworne, ohydne, zwierzęce! Przecież jest wychowanicą misjonarzy zHonolulu, tam uczono ją niewątpliwie, że według praw boskich i ludzkich dozwolony jesttylko związek pomiędzy kobietą a jednym mężczyzną; Czy Molly zapomniała o tym, czyprzestała być chrześcijanką?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]