[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jack przesunąłsię na kanapie, moje nogi były przerzucone przez jego kolana.Zaczął całować wgłębienie w mojej szyi. -Niezle dziś wypadłaś - powiedział między pocałunkami.- Mhmmm.Ale uważaj, ja ci zaraz pokażę.Poczułam naskórze jego uśmiech.- Ciekawy dobór słów.Odepchnęłam go.- Zadzwoniłeś do Sarah.Poprosiłeś ją, żeby dziś przyszła.- Owszem.- Dlaczego?- Bo ktoś musiał to zrobić.- Rozpiął mi sweter i pochylił sięnade mną.- Jestem na ciebie zła.- Nieprawda.- Ale mogłabym być.- Ciii - szepnął mi do ucha.I uciszyłam się.Moja głowa spoczywała na piersi Jacka.Oddychał głęboko.Zwiatło księżyca rzucało bladą poświatę na drewnianąpodłogę.Słychać było pomruk miasta.- Zpisz? - spytałam.- Raczej tak.- Dzięki, że zadzwoniłeś do Sarah.- Nie ma sprawy.- Nastawiłeś budzik? Pocałował mnie w czubek głowy.- Na pewno cię obudzę, nie bój się.- Dzięki za dzisiejszy dzień, Jack.- Zawsze do usług.Dałam się ukołysać do snu jego falującej klatce piersiowej.Apotem, kiedy już prawie odpływałam, usłyszałam własny głos: - Kocham cię.Poczułam, jak jego ramiona się napinają, i usłyszałamprzyspieszone bicie jego serca.A może to było moje serce.Tesłowa uderzyły we mnie jak lodowaty nurt rzeki tegopopołudnia.Z trudem łapałam dech.Czemu to powiedziałam? Co pomyślał Jack? Dlaczego nieodpowiedział?Jego milczenie mówiło: nie tak się umawialiśmy.Miłości wcale nie było w umowie. ROZDZIAA 20TERAZ TO MA SENSNastępnego dnia Jack odwiózł mnie na lotnisko.Rozmawialiśmy o banałach: o mojej trasie, o tym, ile razy wkażdym mieście będę podpisywać książki, co będziemy robićw weekend po moim powrocie.Jack obiecał, że popodlewakwiatki i wymyśli coś szalonego, ale nie za bardzo.Był chybapodekscytowany.Trajkotał, gdy ja obgryzałam paznokcie zewzrokiem wbitym w okno i powstrzymywałam się przedspytaniem go o to, co powiedziałam poprzedniej nocy.- To co, pewnie będziesz pisał? - powiedziałamrozkojarzona.- Tak, mówiłem ci już.Mam teraz wenę.- A tak, przepraszam.Chyba nie słuchałam.- Wszystko gra? Wyprostowałam się.- Jasne, tylko trochę się stresuję.- Boisz się?- Odrobinę.-Zrób to, co wczoraj wieczorem, a wszystko będzie dobrze. Serce mi zamarło, ale on oczywiście miał na myśli promocjęksiążki, a nie to, co się stało w łóżku.Nie to, że powiedziałammu, że go kocham.To było potwornie głupie.Zatrzymał jeepa przed znakiem linii lotniczych, którymimiałam lecieć.Wysiedliśmy, Jack wyciągnął z bagażnika mojąwalizkę i postawił ją na betonie.Sprawdziłam, czy mam wtorebce bilet, portfel i komórkę.Wszystko było na swoimmiejscu.- Boisz się latać? - spytał Jack.-Nie.- Zachowujesz się dość dziwnie.Unikałam jego wzroku.- Jestem po prostu zmęczona.Położył mi ręce na ramionach i czekał, aż na niego spojrzę.Nie spojrzałam, więc ujął mój podbródek i podniósł go tak, żenie miałam wyboru.- Co się dzieje?Przez ściśnięte gardło wydusiłam: -Nic.- Chodzi o to.co powiedziałaś wczoraj w nocy?A więc mnie słyszał.Audziłam się, że nie.%7łe napięcie jegociała było tylko złudzeniem wywołanym przez milczenie.-A, to - rzuciłam, próbując się roześmiać.Zabrzmiało tobardziej, jakbym się krztusiła.Odchrząknęłam.- Za dużowypiłam, wiesz, ciężko się odzwyczaić.To nic nie znaczyło.- Anne.-Zapomnij, że to powiedziałam.- Pocałowałam go mocno wusta, żeby ukryć, co czuję.Gdybym tylko wiedziała, conaprawdę czuję.Oderwał usta od moich.- Możesz mnie przez chwilę posłuchać.? - Spóznię się na samolot.- Proszę, Anne.- Teraz nie mogę, dobrze? Pogadamy, jak wrócę.Uśmiechnęłam się, żeby pokazać, że będzie dobrze.Wi-działam, jak się waha.- No dobrze.- Zadzwonię wieczorem.- Dobra.Powodzenia.- Dzięki.Chwyciłam za plastikową wyciąganą rączkę przy mojejwalizce.Usłyszałam jej kliknięcie.Przeciągnęłam za sobąwalizkę do szklanych drzwi, stukając nią po betonie.Gdy się odwróciłam, Jacka już nie było.Kolejne trzy dni spędziłam, mówiąc, uśmiechając się,rozdając autografy i czytając dziesiątki razy pierwszy rozdziałmojej książki, aż w końcu nauczyłam się go prawie na pamięć.Mój stan umysłu się nie polepszał, gdy czytałam o sprawachzwiązanych z przeżywaniem pierwszej miłości.O chwilach,gdy czujesz zapach swetra należącego do chłopaka.Gdydostrzegasz przebłyski tego, jak będzie wyglądał, gdy staniesię mężczyzną.Te przebłyski są tak krótkie, że wydają sięnieprawdziwe.Ale coś się między wami zmienia.Zaczyna wasłączyć więz, o której oboje wiecie.Oboje czujecie, jak ta nić się napina.- Jak ci dzisiaj poszło? - spytał Jack podczas naszej czwartejnocnej rozmowy telefonicznej.Leżałam na łóżku w pokoju hotelowym z telefonem we-tkniętym pod ucho.- Dzień dobry, nazywam się Anne Blythe.Słucham? Tak,zgadza się.Anne Blythe.Owszem, tak jak w książkach o Ani.Nie, przyszłam przeczytać fragment swojej książki.Tak, mama jest wielbicielką tej serii.Pani też? Tak, to całkiemzabawne, że mam rude włosy i zielone oczy.Moja mama mamagiczne moce.Nie, mój mąż nie ma na imię Gilbert.Mój bratma tak na imię.Tak, moja mama jest naprawdę dziwna.Nodobrze, to zaczynamy.Rozdział pierwszy.- Czyli kolejny świetny dzień, tak?- Sama tego chciałam.- Tego i jeszcze więcej.- Gadam jak rozpieszczony bachor.- Po prostu jesteś zmęczona.- To prawda.- Może się położysz?- Mam taki zamiar.Ale najpierw muszę coś zjeść.Umieram zgłodu.- W takim razie nie będę cię zatrzymywał.- W jego głosiezabrzmiało rozczarowanie.- Przepraszam, naprawdę jestem głodna.-Rozumiem.Pogadamy jutro.Zobaczymy się zadwa dni.- Jasne.Dobranoc, Jack.- Dobranoc, Anne.Zpij dobrze.Odłożyłam słuchawkę, wzięłam klucz od pokoju i zeszłamdo hotelowego baru, żeby rozluznić się po całym dniu.To byłjeden z tych barów z angielskimi pejzażykami, mahoniowymkontuarem i ciemnozielonymi ścianami.W kominku trzaskałogień.Zapach płonącego drewna prawie maskował wońrozlewanych przez lata piwa i whisky [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl