[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie powiedział przyczyn? Wszystko powiedział, a przyczyn nie powiedział? a? Nie powiedział.Długo milczała, potem spokojniej nieco niż wprzódy, od klęczącej przy niej dziewczynywzrok odwracając, mówić zaczęła: A ty chcesz wiedzieć? chcesz? przez ciekawość? Zawsze to rzecz ciekawa, dlaczego pannakawalerowi, choćby takiemu, harbuza dała.Pewno myślisz, że o czymś ciekawym posłyszysz?Jakaś osobliwa historia.przymus.przeszkody.awantury.tragedie! Otóż mylisz się.Niczegoosobliwego, romansowego, jak na teatrze odegranego nie było.Była to sobie rzecz ordynarna,prozaiczna, taka, co wszędzie rośnie, i tam nawet, gdzie jej nie posieją.Było to wiecznegłupstwo.moje własne głupstwo.widzisz, jak prozaicznie.Zaśmiała się. Przyczyny. powtórzyła przyczyny.przyczyny.Dwie ich były: raz, że królewnaokrutnie bała się ludzkiego śmiechu; po wtóre, że bardzo też zlękła się ciężkiej pracy.Ot, iwszystko.Zabraniać nie zabraniali, bo nikt też i prawa do tego nie miał.Sierotą byłam idwadzieścia kilka lat miałam.Ale wyśmiewali, żartowali, kpili! Dopóki na świecie gotowało sięjak w garnku i ludzie z pozapalanymi na karkach głowami chodzili, dopóty o równości mowabyła; obejmowali się, ściskali, bratali, pan chłopa w karecie swojej woził i pięknie prosił: Kochaj ty mnie choć troszkę i nazywaj mnie po imieniu, Wasylku! czy tam Jurasiu alboAnzelmku! Ale kiedy pożar zgasł, na zgliszczach znowu pokazały się góry i doliny jak dawniej,jak dawniej.góry i doliny! A ty, Wasylku albo Anzelmku, nie waż się z doliny na górywchodzić! A ty, królewno, jeżeli z góry na dolinę zstąpisz, to my cię ani bić, ani prześladowaćnie będziem, bo za rozumni jesteśmy na to i za delikatni, ale wyśmiejem cię, tak wyśmiejem, żeaż kolki nas w bokach zeprą! Ot, jak było! Nie przeszkadzali, nie prześladowali, tylkowyśmiewali. Ot, ślicznego konkurenta Marteczka sobie zdobyła! Darzeccy wyśmiewali, tenbłazen Kirło kpił, nawet pani Andrzejowa uśmiechała się na samo wspomnienie, że ja bymmogła wyjść za takiego człowieka, co własnymi rękami orze.Ten błazen Kirło aż zalegał się odśmiechu: Co to orze! orać to jeszcze pięknie, poetycznie, ale on sam gnój na pole wywozi ipewno od tego bardzo śmierdzi! I każdy, kto tylko o tym konkurencie posłyszał, aż kładł się odśmiechu.A ja, wiesz? jak w ogniu paliłam się we wstydzie.Nocami, bywało, płaczę z tęsknotyza nim i z wyobrażenia, jaka bym z nim szczęśliwa była, jak bóbr płaczę; a w dzień przedkrewnymi i znajomymi, słowo honoru! zapieram się jego jak Piotr Chrystusa, i.wiesz? wiecznapodłość! sama, sama z takiego konkurenta śmieję się, więcej jeszcze niż oni.Czasem łzy grademleją się mnie po twarzy, ale oni myślą, że to od śmiechu.Jeden Benedykt nie wyśmiewał, bomu i nie do śmiechu wtedy było i może nie tak prędko, jak inni, zapomniał o tym, że brat tego,którego tak wyśmiewali, do jednej mogiły położył się z jego bratem.Ale on znów z innej beczkizaczynał.Perswadował: Praca ciężka.Będziesz musiała sama pleć, żąć, krowy doić, gotować,prać. Całą litanię wypowiadał tego wszystkiego, co ja robić będę musiała. Nie wytrzymasz,zdrowie stracisz, zgrubiejesz, schłopiejesz! To mnie i najwięcej odstręczyło, jeszcze więcej niżkpiny i wyśmiewania.W samej rzeczy, jakimże to sposobem, ja, królewna, miałabym pleć, żąć,krowy doić, prać?.Zamęczę się, pewno zamęczę się, nie wytrzymam przy tym i schłopieję!Skąd te moje królestwo pochodziło? Diabli chyba wiedzą, bo goła byłam jak bizun, wdziurawych trzewikach czasem chodziłam; edukację jakąś miałam, ale wcale pewnonieosobliwą, a pracowałam w Korczynie od najmłodszych lat, zawsze, i nie na żart, bo całymdomem, folwarkiem, ogrodem zarządzałam, szyjąc przy tym odzienie dla siebie i dla innych, dlasiebie te tylko, które w prezentach od krewnych dostawałam.Ale z obywatelskiej familiipochodziłam, krewni majątki mieli.Więc tedy i królewna.Naprawdę, takiej pracy, jaką bymtam miała, przelękłam się. Co tam myślę zapomnę, odtęsknię się, odżałuję! A Darzecka187trzepała: Zdarzy ci się pewno ktoś inny, stosowniejszy, ja ci sama wyswatam! Nie zdarzył się,nie wyswatała, bo prędko zaczęła własne córki swatać, a czy ja odżałowałam i zapomniałam, otym już tylko mnie i Panu Bogu wiadomo.Dość, że za chłopa nie wyszłam, nie żęłam, niepłełam i krów nie doiłam.bo co się tyczy gotowania i prania, to zdarzało się, zdarzało się.Korczyn z wielkiego zrobił się małym królestwem i wypadało w nim nieraz ręce przy robocienamozolić.Ale nie żęłam i nie płełam.a to wiele znaczy.dla tego wyrzec się wiele warto.dla tego tylko, aby nie żąć i nie pleć, żyć warto.już to za wszystko wynagradza: i za kochanie, iza dach własny, i za te dzieciaki, które by może pieszczotami życie słodziły, i za to, że człowiek,zanim jeszcze postarzał, do cholery podobnym się zrobił, za wszystko wynagradza.za wszystkonagrodę sobie znajduję w tym, że nie żęłam, nie płełam i nie schłopiłam się.Toteż kontentajestem, bardzo kontenta, i całe życie w wielkim ukontentowaniu przebyłam.A przy tym sława ihonor mnie należy za to, że wyratowałam się od wstydu i poniżenia.sława i honor.wiecznyhonor.wieczny honor! Ciotko! ciotko! biedna, biedna ciotko! rękę rozgorączkowanej i coraz śpieszniejoddychającej kobiety w dłoniach swych tuląc szeptała Justyna.Ale ona, zwracając ku niej swą żółtą twarz, na której policzki wybiły się dwie ogniste plamyrumieńców, prędkim, świszczącym szeptem pytać zaczęła: Cóż tam z nim? jak on wygląda? czy zupełnie wyzdrowiał? czy z synowcem w zgodzieżyje?Długo obie z twarzami ku sobie przybliżonymi szeptem z sobą rozmawiały. Dom nowy zbudował? Jakże tam we środku? świetlica duża, czysto? porządnie?A gdy Justyna na wszystkie już pytania jej odpowiedziała, zapytywała znowu: Wspomina? jak wspomina?Czasem zamyślały się obie i chwilę milczały.Potem słychać było znowu szept pytający: Wspomina? czy często wspomina?Przyjaznie, łagodnie, z cicha, klęcząca przy łóżku, kwitnąca młodością i siłą kobietaopowiadała drugiej tej poranionej, zestarzałej, gorzkiej i gniewliwej jak i kiedy o niej mówił,opowiadał, wspominał.Po wklęsłych, zwiędłych ustach Marty przewijać się zaczął uśmiech, uspakajały sięwzburzone jej rysy, powieki opadały na ukojone, przygasłe, cichą słodyczą omglone zrenice. Wspomina! szepnęła raz jeszcze i uciszyła się zupełnie.Nie usnęła, ale cicho i nieruchomo leżała, tylko w jej piersi, wzruszeniem i długimmówieniem wzmożona, grała, jęczała, szemrała chrypka. Ciotko szepnęła Justyna ty chora jesteś naprawdę i ciężko.Dlaczego leczyć się niechcesz?Podniosła powieki i znowu ze zwykłą swą porywczością i oburkliwością sarknęła: Po co? na co? czy nie możesz powiedzieć mi, po co i na co?A potem dodała prędko: Któż ci to powiedział? Wymyśliłaś! i dzieci wymyślają, że ja chora.Zdrowszej ode mnie naświecie nie ma.Dajcie mi pokój z waszym leczeniem i z waszymi doktorami.Idz spać!Dobranoc!Wymówiwszy to zamknęła znowu powieki i znowu powoli wyrazem ukojenia i słodyczyoblekły się jej rysy.Justyna wstała, chwilę jeszcze na nieruchomo leżącą kobietę patrzała, aż pochyliła się i długo,cicho pocałowała ją w usta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]