[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa młodzieńcze głosy zaśmiały się, a ona w odpowiedz śmiechowi temu sarknęła:- Nie ma czego śmiać się: prawdę mówię! %7łelazco rydla głęboko w ziemię pogrążającdodała:- Nie do Julka to mówię.on od dzieciństwa do roboty nawykł.- Do mnie pani to mówi?- A pewnie! Małoż to grzeszków: polowanka, baliki, koniki, pieski, zawracanie główekdziewczętom.No, czy nie było? Niech pan Gustaw sam powie.małoż to tego było?.On po krótkim odpoczynku znowu do kopania ziemi się zbierając odpowiedział:- Już nie będzie.Nie żart ani żal, ani smutek, lecz uroczysta powaga w odpowiedzi tej brzmiała.Czuć wniej było potężny wiew czasu, który w dalekość niezmierzoną odniósł od ludzi baliki, ko-niki, pieski i dziewczęce główki.- Ty, Julku, do domu teraz nie wrócisz, ale ze mną pojedziesz.potrzebnyś!- Wedle rozkazu, panie setniku!Długo pracowali.Już i drugi słowik kędyś tam dalej na dobre się rozśpiewał, i konie uwozu, zniecierpliwione długim staniem, parskały i czasem wydawały krótkie rżenia, gdypani Teresa, narzędzie pracy na ziemię rzucając, rzekła:- Skończone! Teraz wy sobie jedzcie, a ja z Teleżukiem do domu powrócę.Teleżuk zbierał rydle i w jakimś krzaczystym schronieniu pomiędzy dębami je składał.- Nie zabierzesz tego do domu?- Ot! żeby jeszcze nie śpiący ludzie zobaczyli! Już ja lepiej wiem, kiedy po to przyjśćtrzeba.Bądzcie spokojna, pani.Po kilku minutach nikogo już pomiędzy starymi dębami nie było.W głębi lasu odzywałsię czasem turkot wozu coraz słabszy i dalszy.Na drodze, pośród pól od lasu biegnącej,dwoje ludzi pośpiesznie szło ku majaczącemu w swych gruszach i lipach dworkowi.Wtedy z gęstwin leszczynowych, zza potężnych pni dębów, wyskoczyły dwa małe cie-nie ludzkie i rzuciwszy się ku sobie, szybko, namiętnie zaszeptały:- Teraz, Olek! Teraz albo nigdy! Ziemia świeżo poruszona, odkopać łatwo.- I rydle są.- Widziałem, gdzie schował.- I ja! i ja!- Szabel nie można - za duże, ale pistolety.80- I kindżały.- A jakże.Naboje do pistoletów też.- Tylko, Olek, z całej siły kopać.z całej siły.- Bo drugi raz już tak nie zdarzy się.- Już ty mnie nie ucz, Janek, jak sam.- Chodzmyż prędzej!- Prędzej, prędzej!Znikneli w ciemnej kaplicy dębowej i nic już w lesie słychać nie było oprócz dwu pie-śni słowiczych, które tony i trele zachwycone, rozmarzone, romantyczne, to razem, to naprzemian rzucały pod świecące nad ciemnym, nad cichym lasem gwiazdy.IIIZe wsi chłopskiej, do której dobry kawał drogi był z Leszczynki, a w której dziś robot-ników do pilnej jakiejś roboty gospodarskiej zamawiała, pani Teresa biegła drożyną polnąbez tchu prawie i cała potem oblana, bo ranek duszny był i upalny.Zdyszana, z policzkamigorąco zarumienionymi, ze wzrokiem zakłopotanym, do kuchni bocznymi drzwiami domuwpadła i wnet zawołała:- Teleżukowa! a maleńkie gdzie?Kobieta w chłopskim ubraniu, od kuchennego ognia twarzy nie odwracając, odpowie-działa:- Z Julkiem w pole poszli.- A chłopcy?- W sadzie siedzą.czytają.- Jedli co?- O jej! Może wy, pani, co zjecie?- Nie chcę! Nie mam czasu! Do obiadu zaczekam.Nie miała czasu na jedzenie; musiała w rachunkowej książce coś zapisać, bo potem za-pomni, do ogrodu, gdzie dziewczęta warzywa pełły, zlatać, do lochu, gdzie dziś udój bezniej postawili, skoczyć.Więc jak wicher głośno za sobą drzwi zamykając parę izb przebiegła, ku tej, która na-zwę jej pokoju nosiła, dążąc, gdy wypadkiem na okno otwarte spojrzawszy, jak do ziemiprzykuta stanęła i oczyma, w których to gniew, to żal iskry zapalał, na ogród za oknemotwartym zieleniejący patrzała.Po ogrodzie.Jakaż to księżniczka czy dama wielkoświatowa lub dworska w szacie białej, czarnymicętkami nakrapianej, srebrną obręczą przepasanej przechadza się po tym biednym ogrodziebez alei cienistych, bez dróg gracowanych, bez kwiatów wyszukanych? A może jest to ja-kieś zjawisko zaziemskie, które na chwilę tylko tu zleciało, bo wśród starych drzew owo-cowych i agrestowych krzaków, miejscami wśród zielsk dzikich, przesuwa się powoli, nie-dbale, nigdzie nie dążąc, na nic nie spoglądając, czasem tylko białą rączką zrywając zkrzaku listek, który wnet roztargnionym czy zniechęconym gestem z palców wypuszcza.Na wydeptanej wśród trawy ścieżce stopki, ładnymi pantofelkami okryte, ostrożnie stawia,aby nimi jakiego kamyczka czy twardej kępki trawy nie dotknąć, ale że sukni białej wczarne kropki nie podnosi, więc malowniczo wlecze się za nią ona po trawie, jeszcze tu iówdzie pobłyskującej rosą.Połyskuje też na niej opasująca kibić taśma srebrna i w jasnymzłocie włosów kunsztownie utrefionych jak ogniska blasków iskrzą się gwiazdy z polero-wanej stali wyrobione.81Pani Teresa w krótkiej, szarej spódnicy i muślinowej chuście na głowie, z twarzą odpotu błyszczącą i żyłami tak od upału nabrzmiałymi, że zdawało się, iż wnet krew z nichwytryśnie, stała przed otwartym oknem jak w ziemię wryta i patrzała, aż skoczyła do oknai tak głośno, że po całym ogrodzie się rozległo, zawołała:- Inka! Inka!Strojna główka księżniczki czy zaziemskiego zjawiska białą jak lilia twarzyczkę obró-ciła ku domowi i głosik srebrny, delikatny, słodki odpowiedział:- Idę, mamciu, idę!Była biała jak lilia, w każdym poruszeniu wiotkiej kibici delikatna i łasodną; doskonalenakreślony owal jej twarzy przypominał madonny na obrazach malowane, usta porównaćmożna było do delikatnie zaróżowionego płatka róży, oczy pod złotymi rzęsami i długimi,sennymi jakby powiekami miały łagodny blask ciemnych szafirów i marzące spojrzeniewygnanego na ziemię anioła.Gdy w ubożuchnej izdebce, bawialnią zwanej, stanęła, zdawać się mogło, że pomiędzybiało tynkowane i nieco zszarzałe jej ściany, pomiędzy stare, z żółtego drzewa sprzęty, napodłogę z grubych desek, pod sufit z ciężkich belek - anioł zleciał.- Dzień dobry, mamusiu!I pogarnęła się ku zgrubiałej, czerwonej, na grubą, szarą spódnicę opuszczonej ręcematczynej, którą jednak pani Teresa porywczym ruchem cofnęła.- Nie całuj mię w rękę! Nie na czułości cię zawołałam! nie! Cóżeś się tak, ledwie wczo-raj do domu powróciszy, za królewnę zaraz przebrała? Sukienka najlepsza ze wszystkich,jakie masz, dlatego pewnie sprawiona, abyś ją rankami po mokrej trawie ciągała.I skąd uciebie te błyszczące srebrności się wzięły.ten pasek.te szpilki, coś ich sobie we włosyponatykała.Ja ci ich nie dałam, sama pewno nie kupiłaś.aż oczy mię od nich bolą! Skądje wzięłaś?Gdy pani Teresa mówić zaczynała, rysy młodej dziewczyny na mgnienie oka zmąciłysię i rozedrgały, a oczy bystro błysnęły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]