[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.w telewizji.- Znowunie było odpowiedzi.- Obudź się, Anne! Jak się ma Andy?- Nie wiem.Dziecko kwiliło, było więc żywe, ale dziewczyna sprawiała wrażeniecoraz słabszej.Bóg jeden wiedział, jak poważnie była ranna.I Bóg jedenwiedział, kiedy ich znajdą.Maddy znów podjęła walkę wewnątrz swojej jamy, a tymczasem nazewnątrz wciąż ze wszystkich okręgów przybywały coraz to nowe wozystrażackie.Dwa piętra budowli były w płomieniach, cztery się zapadły.Zcentrum eksplozji zbierano zmasakrowane ciała, niektóre trudne dozidentyfikowania.Wszędzie leżały pourywane ręce, nogi, głowy.Niektórzy ranni szli o własnych siłach, innych zabierały karetki.Staranosię jak najszybciej oczyścić teren dla ratowników.Zaalarmowano217Centrum Kontroli Katastrof i Klęsk Żywiołowych, które organizowałozespoły ratownicze złożone z zawodowców i wolontariuszy.Zaczęłyprzybywać buldożery, ale to, co zostało z budynków, było zbyt chwiejne,by używać maszyn.Groziłoby to życiu uwięzionych w gruzach ofiar.Gdzieniegdzie można było dostrzec zespoły reporterów.W całymkraju przerwano nadawanie programu, żeby poinformować o największejkatastrofie w historii Stanów, od czasu bomb w Oklahoma City w 1995roku.Doliczono się już ponad stu ofiar, a nie sposób było przewidzieć, oile zwiększy się ta liczba.Wszystkie kamery zdążyły sfilmowaćpłaczącą dziewczynkę z urwaną ręką, którą prowadzono do karetki.Niktnie znał jej tożsamości i nikt się do niej, jak dotąd, nie przyznawał.Takich jak ona były dziesiątki - okaleczonych, oślepionych,zakrwawionych, umierających i martwych.Bill spokojnie oglądał telewizję, leżąc w pościeli, gdy na ekraniepojawiła się wiadomość o katastrofie.Usiadł, zelektryzowany.Maddymówiła, że wybiera się tam po pracy.Natychmiast podbiegł do telefonui zadzwonił do niej.Nie było odpowiedzi.Zadzwonił na komórkę iusłyszał, że abonent jest czasowo niedostępny.Patrzył na ekran inarastała w nim fala paniki.Chciał zadzwonić do niej do pracy, bo możeRSoni coś wiedzieli, nie odważył się jednak.Była możliwość, że Maddy jestna miejscu wypadku i robi materiał.Zdecydował, że poczeka.Możesama do niego zadzwoni? Był pewien, że zadzwoni, jeśli tylko będziemiała chwilę czasu - i jeśli nie jest pogrzebana pod gruzami.Mógł siętylko modlić, żeby ta druga możliwość okazała się nieprawdą.W pamięcistanęła mu tamta chwila z przeszłości, kiedy zdał sobie sprawę, żeMargaret została porwana przez zamaskowanych mężczyzn z karabinamimaszynowymi.Jack także wiedział, co się dzieje.Właśnie przed chwilką zadzwoniłjego telefon komórkowy.Skonsternowany patrzył na kobietę, która z nimbyła.Był zirytowany - nie tak wyobrażał sobie ten wieczór.Zaplanowałgo starannie, jak zawsze, a tu takie przeszkody!- Znajdź Maddy i powiedz jej, żeby jak najszybciej tam była.Powinnao tej porze być w domu - powiedział i wyłączył komórkę.Kierownikprodukcji poinformował go, że na miejscu katastrofy znajdowały się jużdwa zespoły ich telewizji, a trzeci był w drodze.Ładna blondynka, z którą spędzał ten wieczór w hotelu Ritz Carlton,218spytała, co się stało.- Jakiś dupek wysadził w powietrze centrum handlowe - powiedział ikliknął przyciskiem pilota.Na ekranie telewizora pojawił się obraztotalnej destrukcji i chaosu.- Jezu - Jack gwizdnął przez zęby.Żadne z nich nie zdawało sobiedotąd sprawy z rozmiarów katastrofy.Przez chwilę patrzyli wmilczeniu, po czym Jack złapał komórkę i zadzwonił do sieci.- Znaleźliście ją? - warknął.Przecież to supertemat dla telewizji.Niektóre zdjęcia nawet jemu wyciskały łzy, choć patrzył chłodnymokiem zawodowca.Siedząca obok niego dziewczyna, którą poznałzaledwie przed tygodniem, płakała bezgłośnie: strażak wyniósł martwedziecko i jego matkę.- Wciąż próbujemy, Jack - odparł zafrasowany szef produkcji.- Niewróciła jeszcze do domu, a jej komórka jest wyłączona.- Kurczę.Tyle razy jej mówiłem, żeby tego nie robiła.Próbujciedalej.W końcu musi się znaleźć - zatrzasnął klawiaturę telefonu.W tymmomencie przemknęła mu przez głowę dziwna myśl, ale natychmiast jąodrzucił.Powiedziała, że ma kupić papier do pakowania i jakieśdrobiazgi, ale przecież nie cierpi centrów handlowych.Zazwyczaj robiRSzakupy w Georgetown.Nie, nie było żadnego powodu, żeby miała byćakurat tam.- Słyszysz mnie, Anne? - głos Maddy znowu przeniknął przezbetonową ścianę, ale na odpowiedź musiała tym razem czekać dłużej.- Tak.słyszę.- Iw tym momencie obie usłyszały nowy głos, męski.Słychać go było zaskakująco blisko.- Kto tu jest?Głos był mocny, donośny.Mężczyzna powiedział, że odwalił parękawałów betonu i belkę i długo pełznął, żeby się do nich dostać, ale niemiał pojęcia, którędy szedł i gdzie się znajduje.- Ja mam na imię Maddy - powiedziała pewnym głosem - a tu obokjest dziewczyna, Anne.Nie jesteśmy razem, ale słyszę ją.Chyba jestranna.i jest z nią dziecko.- A ty? Jak się czujesz?Bolała ją głowa, ale o tym nie było sensu mówić.- Świetnie.Dałbyś radę ruszyć któryś z tych bloków koło mnie?- Mów do mnie bez przerwy.Spróbuję.219Miała nadzieję, że jest wielki i silny.Wystarczająco silny, żebyporuszyć góry, jak będzie trzeba.- Jak masz na imię?- Mike.Nie bój się.Wyciskam dwieście dwadzieścia kilo, migiemwas stąd wydostanę.Maddy słyszała jednak, jak stęka, napierając na betonowy blok.Anne znowu wyłączyła się z rozmowy.Wołała ją ale odpowiedział jejtylko coraz głośniejszy płacz niemowlęcia.- Mów do dziecka, Anne.Jeśli będzie cię słyszało, może nie będzietak przestraszone.- Nie mogę.Taka jestem zmęczona - powiedziała Anne słabymgłosem.Maddy podjęła więc rozmowę z Mike'em.Był jakby troszeczkębliżej.- Wiesz może, co się stało? - spytała.- A cholera wie.Kupowałem krem do golenia, kiedy ten cholernydach na mnie zleciał.A miałem przyjść z dzieciakami.Całe szczęście,że zostały w domu.A ty byłaś z kimś?- Nie, byłam sama - odparła Maddy i spróbowała znowu walczyć zrumowiskiem, ale tylko połamała sobie paznokcie i pokaleczyła palce.RSBetonowe bloki ani drgnęły.- Chyba spróbuję przekopać się w inną stronę - powiedział w końcuMike.Maddy znów ogarnęła fala paniki.Na myśl, że miałaby nie słyszećjuż obok siebie tego przyjaznego głosu, owładnęło nią poczucieopuszczenia, jakiego nie zaznała jeszcze nigdy w życiu.Ale potrzebnaim była pomoc.Jeśli jedno z nich zdoła ją sprowadzić, pozostali mieliszansę na ratunek.- W porządku - powiedziała.- Szczęśliwej drogi.Kiedy sięwydostaniesz - celowo użyła słowa „kiedy", a nie, jeśli" - to jestemdziennikarką telewizyjną, powiedz ludziom ode mnie, że tu jestem.Czuję, że gdzieś tu muszą być.- Wrócę po was - powiedział zdecydowanie.W parę minut później już go nie było słychać i nie pojawiał się żadennowy głos.Była sama w ciemności, tylko z Anne i jej płaczącymdzieckiem.Znowu pomyślała o komórce.Co prawda, gdyby ją miała, niebyłaby nawet w stanie określić, gdzie jest.Mogłaby tylko powiedzieć,gdzie była przed wybuchem.Na jej wyczucie rzuciło nimi dość daleko.220Nie sposób było zlokalizować pułapki, w której zostali uwięzieni.Bill nadal patrzył na ekran telewizora, w coraz większej panice.Dzwonił do Maddy chyba z piętnaście razy i za każdym razemodpowiadała automatyczna sekretarka, a komórka wciąż była wyłączona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]