[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odsuwam kotarę.Charisse wchodzi dośrodka. Och!", mówi wyraznie poruszona.Pomagam jej zdjąćpłaszcz i wieszam go na oparciu fotela.To samo robię z moim.Sa~403dowimy się wygodnie.Charisse krzyżuje kostki i układa drobnedłonie na kolanach.Jej czarne włosy lśnią w ciepłym świetle,a ciemna szminka i mocno podkreślone oczy sprawiają, że wygląda jak niezwykłe, niesforne dziecko, które przebrało się i nie posiada się z radości, że wolno mu siedzieć do pózna z dorosłymi.Siedzi i chłonie piękno Lyric: złoto-zieloną kurtynę, ozdobne łuki,złocone ornamenty, szum podekscytowanego tłumu.Kiedy gasnąświatła, uśmiecha się do mnie promiennie.Kurtyna idzie w góręi znajdujemy się na statku.Izolda zaczyna śpiewać.Opieram sięwygodnie i daję się ponieść strumieniowi jej głosu.Po czterech godzinach, jednym napoju miłosnym i owacji na stojąco, odwracam się do Charisse.- I jak ci się podobało?Uśmiecha się.- To było głupie, prawda? Ale ich śpiew sprawił, że wcale się takie nie wydawało.Podaję jej płaszcz.- Głupie? Chyba tak.Ale jestem gotów udawać, że Jane Englandjest młodą, piękną kobietą, a nie ważącym ponad sto pięćdziesiątkilo babskiem, bo ma głos godny Euterpe.- Euterpe?- To muza muzyki.W tłumie podekscytowanych widzów wychodzimy prostow zimny wieczór.Ruszamy Wacker Drive i zaledwie po paru minutach udaje mi się złapać taksówkę.Mam już podać kierowcy adres Gomezów, gdy Charisse rzuca nagle: Henry, chodzmy gdzieśna kawę.Nie chcę jeszcze wracać do domu".Proszę taksówkarza,by zawiózł nas do Don's Coffee Club przy Jarvis, na północy miasta.Charisse zachwyca się dalej śpiewem, który jej zdaniem był cudowny, oboje zgadzamy się, że scenografia pozostawiała wiele dożyczenia i dyskutujemy o tym, jak trudno jest cenić Wagnera, gdywiadomo, że był antysemitą, a jego największym fanem był Hitler.Kiedy docieramy na miejsce, w knajpce jest pełno ludzi.Nadwszystkim czuwa sam Don w pomarańczowej hawajskiej koszuli.Macham do niego.Udaje nam się znalezć mały stolik na tyłach sali.Charisse zamawia placek z wiśniami i lodami oraz kawę, a ja jakzwykle kanapkę z masłem orzechowym i galaretką i kawę.W tlesłychać słodki głos Perry'ego Como, nad stolikami i wokół kupio-404nych na wyprzedaży garażowej obrazów unosi się chmura dymu.Charisse opiera głowę na dłoni i wzdycha.- Ależ tu jest cudownie.Czasami wydaje mi się, że zapomniałam, jak to jest, gdy jest się dorosłym.- Nie wychodzicie z domu zbyt często?Charisse ubija lody widelcem i wybucha śmiechem.- Joe zawsze tak robi.Twierdzi, że dzięki temu lepiej smakują.Boże, przejmuję od nich złe nawyki, zamiast uczyć ich tych dobrych.- Zjada kawałek ciasta.- Wracając do twojego pytania, wychodzimy, ale niemal wyłącznie na imprezy polityczne.Gomezchce startować w wyborach do rady miejskiej.Dławię się kawą i zaczynam kaszleć.W końcu odzyskuję głos.- Chyba żartujesz - mówię.- Czy to nie przejście na stronę wroga? Gomez nigdy nie zostawiał suchej nitki na władzach miasta.Charisse patrzy na mnie cierpko.- Postanowił zmienić system od środka.Ma już dość tych okropnych spraw dotyczących molestowania dzieci.Chyba udało mu sięprzekonać samego siebie, że potrafi coś zmienić, jeśli będzie miałodrobinę władzy.- Może ma rację.Charisse kręci głową.- Wolałam czasy, kiedy byliśmy anarchistami.Wolę wysadzaćw powietrze niż lizać tyłki.Uśmiecham się.- Nie miałem pojęcia, że jesteś bardziej radykalna w poglądachod Gomeza.- Nie mam tyle cierpliwości, co on.Lubię działać.- Gomez jest cierpliwy?- Jasne.Pomyśl choćby tylko o tej sprawie z Clare.- Urywagwałtownie i patrzy na mnie.- O jakiej sprawie?Zadając to pytanie, już wiem, że właśnie dlatego tu przyszliśmy,że Charisse chciała o tym porozmawiać.Ciekawe, czy wie coś,o czym ja nie mam pojęcia.Zastanawiam się, czy chcę się o tymdowiedzieć.Chyba nie.Charisse odwraca wzrok, lecz po chwili znów patrzy na mnie.Otula dłońmi filiżankę z kawą.- Myślałam, że wiesz.Gomez jest zakochany w Clare.405- Tak? - Wcale jej nie pomagam.Charisse przesuwa palcem po blacie stołu.- Clare puściła go kantem, ale on uważa, że jeśli cierpliwie poczeka, coś się przydarzy i wyląduje u jej boku.- Coś się przydarzy?- Tobie.- Patrzy mi prosto w oczy.Robi mi się niedobrze.- Przepraszam - rzucam.Wstaję od stolika i idę do małej toalety wytapetowanej zdjęciami Marilyn Monroe.Spryskuję twarz zimną wodą i opieram sięo ścianę, zamykając oczy.Kiedy staje się jasne, że jednak nie zniknę, wracam do stolika.- Przepraszam.O czym mówiłaś?Charisse nagle jakby zmalała.Wygląda na przerażoną.- Henry - mówi cicho.- Powiedz mi.- Co, Charisse?- Powiedz mi, że nigdzie nie znikniesz.Powiedz mi, że Clare niepragnie Gomeza.%7łe wszystko się ułoży.Albo powiedz mi, że towszystko jest do niczego, sama już nie wiem.Tylko powiedz mi, cosię wydarzy! - Głos zaczyna jej drżeć.Kładzie dłoń na moim ramieniu, a ja siłą powstrzymuję się, by jej nie strząsnąć.- Wszystko będzie dobrze, Charisse.Zobaczysz.- Patrzy namnie, nie wierząc i jednocześnie bardzo pragnąc uwierzyć.- Oncię nie zostawi.Wzdycha ciężko.-A ty?Milczę.Charisse patrzy na mnie, po czym schyla głowę.- Wracajmy do domu - mówi w końcu.Wracamy.Niedziela, 12 czerwca 2005 (Clare ma 34, Henry 41 lat)CLARE: Jest słoneczne niedzielne popołudnie.Wchodzę dokuchni i widzę, że Henry wygląda przez okno na podwórko.Przywołuje mnie skinieniem dłoni.Staję obok niego.Alba bawi sięz jakąś starszą, może siedmioletnią dziewczynką o długich czar-406nych włosach.Dziewczynka jest bosa.Ma na sobie brudny podkoszulek z logo Cubsów.Obie siedzą na ziemi twarzami do siebie.Z okna widać tylko plecy starszej.Alba uśmiecha się do nieji wymachuje rękami, jakby latała.Dziewczynka kręci głowąi wybucha śmiechem.- Kto to jest? - pytam Henry'ego.- To Alba.- Wiem, ale kto jest z nią?Henry uśmiecha się, lecz wygląda na zmartwionego.- Clare, to Alba, tyle że starsza.Przeniosła się w czasie.- O mój Boże.Przyglądam się dziewczynce.Odwraca się i wskazuje na dom,więc przez moment widzę jej profil.- Może powinniśmy do nich wyjść? - pytam.- Nie, wszystko jest w porządku.Przyjdą tu same, jeśli będąmiały ochotę.- Bardzo chciałabym ją poznać.- Lepiej nie.- zaczyna Henry, lecz w tej samej chwili obie Alby zrywają się z miejsca i trzymając się za ręce, biegną w stronędomu.Wpadają ze śmiechem do kuchni.- Mamo, mamo - woła moja trzyletnia Alba.- Spójrz! To dużaAlba.Druga Alba uśmiecha się i mówi: Cześć, mamo".Kiedy jej odpowiadam, odwraca się i dostrzega Henry'ego.- Tatuś! - woła.Biegnie, rzuca mu się w ramiona i zaczyna płakać.Henry spogląda na mnie, pochyla się nad Albą, przytula ją i szepcze jej cośdo ucha.HENRY: Clare z pobladłą nagle twarzą nie spuszcza z naswzroku.Stoi, trzymając małą Albę za rękę; Albę, która z rozdziawioną buzią przygląda się, jak jej starsza wersja tuli się do mniez płaczem.Pochylam się do Alby i szepczę jej do ucha: Niemów mamie, że umarłem dobrze?".Podnosi na mnie wzrok.Narzęsach drżą kropelki łez, buzia jeszcze się jej trzęsie, ale kiwaposłusznie głową.Clare trzyma w ręce chusteczkę, mówi jej, żeby wydmuchała nos, przytula
[ Pobierz całość w formacie PDF ]