[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.żelazo w ręku i. Gdzie uciekł? Nie zauważyła pani?  dopytywał śpieszniedrugi. Jesteśmy z milicji, niech się pani już nie boi.Nic paninie zrobił? Nie. Obejrzała się dokoła. Nie wiem, gdzie uciekł, tobyło tak nagle.krzyknęłam i od razu rakieta.Skuliła się przerażona, bo prawie tuż nad jej uchem cośmocno huknęło i znów świetlista zielona smuga pomknęła wdół, rozjaśniając ziemię.Jeden z wywiadowców pozostał nadrodze, drugi pobiegł w stronę lasu, po chwili dołączyli doniego dwaj inni.Gdzieś, chyba bliżej Osiedla, szczekały psy za-niepokojone światłem rakiet. Jak on wyglądał?  spytał milicjant.%7łyczliwie pomagałocierać płaszcz z błota. Zapamiętała pani twarz alboubranie? Miał kapelusz i płaszcz, taki szeleszczący, chybaortalionowy.Może bym go poznała, tu jeszcze nie jest takzupełnie ciemno.Zdaje mi się  urwała, próbując przywołać wpamięci rysy twarzy napastnika  że był wysoki, miał takiebłyszczące oczy i. Czy miał coś na ręce? Obrączkę albo pierścionek? Możezegarek?  Zaraz.obrączki chyba nie miał.Nie pamiętam, to byłotak szybko.Widziałam rękaw płaszcza, ale zegarka nie.No,przecież to była prawa ręka, a zegarek musiał mieć na lewej odparła całkiem przytomnie.Na drodze ukazało się kilku mężczyzn.Jeden z nich stąpałchwiejnie, zataczając się.Był w kapeluszu i ortalionowympłaszczu.Bezwiednie podeszła do niego, nagle krzyknęła zezłością: To on! To ten łobuz, poznaję go! To ten.Mężczyzna popatrzał na nią przekrwionymi oczami; tęczówkibyły okrągłe jak u ptaka i śmiesznie zbiegały się do środka,wydawało się, że ma zeza.Z uchylonych warg buchnął na niąodór przetrawionego alkoholu.Zatrzymała się, niepewna terazi zażenowana; od tamtego nie czuła wódki. Poznaje go pani?  spytał jeden z wywiadowców. Chyba tak  szepnęła  ale.on jest pijany! Tamten nie był? Nie. A twarz? Wzrost, ubranie? Owszem, też był taki wysoki i też tak ubrany.Ale.wodziła oczami po napuchniętej twarzy, grubym mięsistymnosie, coraz bardziej zaniepokojona.Mógł to być ten samczłowiek? Nagle przypomniało jej się coś:  On musi miećpodrapaną twarz, bo ja paznokciami, jak próbowałam się wy-rwać.jego, po policzkach.Wywiadowca skierował światło latarki na twarzprowadzonego.Ten przymknął oczy, oślepiony blaskiem.Obapoliczki były gładkie, bez żadnego śladu zadrapania. Mocno pani to zrobiła? Oj, nie wiem!  wyrwało jej się westchnienie, coś jakbyżal, że widocznie nie tak mocno. Chyba powinien mieć znakna skórze.Milicjant ujął jej ręce, oświetlił latarką i chwilę przyglądał siędość długim, ostro zakończonym paznokciom, połyskującymróżową emalią.Przeoranie tymi paznokciami po policzkachmusiałoby z całą pewnością pozostawić ślady nabiegłe krwią.Ktoś stanął za jego plecami, potem odsunął lekko i sam obejrzał ręce kobiety.Milicjant zasalutował: Kapitanie, to właśnie. Wiem  uciął kapitan Szczęsny. Pani pozwoli ze mną,pojedziemy na kilka minut do Komendy Miasta., Po co?  przestraszyła się.Jeszcze nigdy nie była w PałacuMostowskich, zdawało jej się, że każda tam wizyta musi sięłączyć z jakąś przewiną. Ja chciałam do krawcowej. Potem panią odwieziemy.Gdzie mieszka ta krawcowa? Pod lasem.Ja tam właśnie szłam. Odeślemy panią autem.A teraz, proszę  otworzyłdrzwiczki radiowozu, wpuścił ją do środka, odwrócił się nachwilę do wywiadowców:  Tego odstawcie nysą.Do naszegoaresztu.Gdzie on się włóczył? Szedł od strony lasu.Całkiem pijany.Ale kobieta gopoznała. Dobra.Do widzenia.Wskoczył do radiowozu, usiadł obok Grażyny.Kierowcadodał gazu, kiedy wjechali na asfalt. Po co jedziemy do komendy?  spytała, ośmielona już ispokojna. Potrzebne mi są pani paznokcie  powiedział z całąpowagą w głosie. Oczywiście, tylko same koniuszki, u tejręki, którą pani zadrapała napastnika.Pod nimi jest pewniejego naskórek. Na co to panu?  roześmiała się, ubawiona.Myślała, żeżartuje. Przecież skóra u każdego jednakowa.Zresztą, iletam tego może być. wzruszyła ramionami. Wystarczy  odparł. A skóra wcale u ludzi niejedna-kowa.Uważa pani, że to był ten człowiek?  zmienił temat. Tak jakby on, ale tamten nie był pijany. Po czym pani poznaje? No, nie jechało od niego wódką.Byłabym zapamiętała, nielubię. Chciał panią uderzyć czy wyrwać torebkę? Uderzyć, jakimś żelazem.Miał je w ręku, dotknęłam.Mocowałam się z nim, ale osłabłam.Wtedy zaczęłam krzyczeć,ktoś usłyszał, zapaliła się zielona rakieta i on uciekł. W laboratorium komendy ekspert ściął ostrożnie czubkipaznokci na rozpostarty biały papier, uśmiechnął się doGrażyny i rzekł pocieszająco: Szybko odrosną.Ale nie powinna pani lakierować, borozdwajają się na końcach i pękają.Widocznie są za małoodporne.Zmartwiła się przelotnie.Czarnooki kapitan spisał potemdokładnie jej zeznanie, podziękował, odesłał z jakimśmundurowym do samochodu.Było już jednak za pózno nawizytę u krawcowej, więc poprosiła o odwiezienie do domu.Szczęsny połączył się z aresztem, spytał o pijaka, adowiedziawszy się, że śpi, kazał go zbudzić i przysłać na górę,do swego pokoju [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl