[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała rację, ale to też mi się nie udawało.Starałam się, z miłym uśmiechemprzysiadywałam do dam dworu, kiedy Meg i Beatrice jak zwykle plotkowałyzawzięcie i jak zwykle szeptem.Albo Cecily opowiadała o miłości, najczęściejnieodwzajemnionej.Starałam się przebrnąć przez ponure listopadowe wieczoryprzy pucharze i pogawędkach.Owszem, raz nawet zaciekawiła mnie opowieść omałżeńskich perypetiach Gloucestera, który wziął sobie za żonę Jakobinę,hrabinę Hainaut.%7łonę innego, bo małżeństwo Jakobiny z księciem Brabancjiwcale nie zostało unieważnione.Zazwyczaj jednak te rozmowy nie bardzo mnie interesowały i w końcudarowałam je sobie.One plotkowały dalej, czemu się zresztą nie dziwiłam.Przecież podobnie jak ja miały już serdecznie dość zamknięcia w Windsorze nadworze małego króla.Natomiast Warwick, drogi, życzliwy Warwick, przysłał mi podarek, amianowicie pokojowego pieska, brązowego, całego w loczkach, z bystrymioczkami i ostrymi ząbkami.Ten podarek prawdopodobnie miał zrekompensowaćmi brak męża, bo widoki na owego męża były marne.Jeśli chodzi o pieska, topodejrzewałam, że maczała w tym palce Alice.Pewnie miała nadzieję, żestworzenie wpłynie dobrze na stan mego ducha.Piesek był uroczy, takirozfiglowany szczeniak.Hasał po komnacie, szarpał za szaty, gryzł wszystko, conapotkał na swej drodze.Ale i tak nic się nie zmieniło.Czułam się tak straszliwie samotna,nieszczęśliwa, zrozpaczona, bo moja droga prowadziła donikąd.A będę musiałaiść nią do końca moich dni. Codziennie rano klękałam na klęczniku i modliłam się żarliwie.- Panno Zwięta, błagam, daj mi ukojenie.Spraw, by moje życie nie byłopodróżą bez celu, bez nadziei.- Może milady powinna razem z Henrykiem pojechać do Westminsteru naświąteczny jarmark - zaproponowała Alice na początku grudnia.- Lord Warwickna pewno zezwoli.- Nie - odparłam głuchym głosem.- Nie chcę żadnych jarmarków.Wyszłam zkomnaty, nie dbając o to, że wykazuję się głupim uporem.I nie miałam z tegopowodu żadnych wyrzutów sumienia.Tydzień pózniej, po południu, kiedy w otoczeniu dam dworu siedziałam przyoknie, wygrzewając się w promieniach zachodzącego słońca, usłyszałamdobiegające z dołu odgłosy świadczące o tym, że na wschodnim dziedzińcuzaroiło się od konnych.Kto przyjechał? Nie, wcale nie chciało mi się spojrzeć wdół, tym bardziej że wiedziałam, kto przyjechał.Na pewno Warwick, bysprawdzić, jak się miewa król.Jeśli tak, to miejmy nadzieję, że nie przywiózłnastępnego pieska.Moje damy jednak nie wytrzymały.Pierwsza zerwała się na równe nogi Meg.- Milady pozwoli?- Oczywiście.Wyjrzyjcie.- Prawdę mówiąc, nie musiała prosić o pozwolenie,skoro moich rządów wcale nie sprawowałam twardą ręką.Radosny pisk Joan nie pozostawiał żadnych wątpliwości.- Czyżby odwiedził nas król Szkocji? - spytałam zadowolona, przecież Jakubanie widziałam już dobrych kilka miesięcy.- Milady, mogę? - zawołała Joan niemal już z progu.- Oczywiście! - odkrzyknęłam, kiedy Joan zamykała za sobą drzwi.- I niezapominaj o dziewczęcej skromności!Pobiegła, a ja stoczyłam ze sobą krótką walkę.Byłam zdumiona i za-niepokojona, bo ze mną nie działo się dobrze.Joan do gościa poleciała jak naskrzydłach, a ja wcale nie mam ochoty wstawać z krzesła, co jednak powinnamzrobić.I przykleić do twarzy coś, co przypominałoby miły powitalny uśmiech.O Boże! Przecież to Jakub! Po tak długim czasie wreszcie będzie można gozobaczyć.Po śmierci Henryka Jakub przez kilka miesięcy bywał w Windsorzedość często, jednak potem zaniechał tego, a ja nie na- legałam.Przecież miał swoje życie.Owszem, pełne ograniczeń i zawsze podnadzorem, niemniej było to jego życie.A teraz raptem znów się pojawił i należypowitać go jak najserdeczniej.Już stał przede mną taki jak zawsze, z burzą nieokiełznanych rudych loków.Ciemne oczy błyszczały.Obok niego zarumieniona, rozradowana Joan, śliczna imłodzieńcza, prawie uwieszona u jego ramienia.Czyli raczej nie posłuchałamego polecenia o zachowaniu skromności.Nie zdążyłam jednak spojrzeć na niągroznie, ponieważ w ślad za Jakubem do komnaty wkroczyło kilku młodychroześmianych mężczyzn otoczonych wianuszkiem dam dworu, z którymiprowadzili bardzo ożywione rozmowy.Damy były rozpromienione, jaśniały tak,jakby nie były żadnym wianuszkiem dam, lecz kręgiem zapalonych świec.Patrzyłam jak urzeczona, przecież odwykłam od niepohamowanej radości iswobodnego zachowania przeczącego sztywnej dworskiej etykiecie.Cała tamęska czereda przypominała mi mego rozbrykanego szczeniaka.Ich młodość,ich żywotność wprost rozsadzały kamienne mury.Dzwięczne głosy, śmiech,szybkie ruchy, nawet niezwykle strojne i barwne ubranie było pozbawionepowagi.Miałam wrażenie, jakby ktoś wreszcie rozsunął ciężkie kotary tłumiącedzwięki z zewnątrz i uchylił okno, by wpuścić do środka rześkie powietrzebudzące z zimowego letargu.Jakub, darując sobie wymyślne dworskie ukłony, podszedł do mnie irozpostarłszy ręce, zakrzyknął wesoło:- Zgodzili się! Zgodzili!- Ale na co? - spytałam, starając się zebrać myśli.- Katarzyno! - Jakub chwycił mnie za ręce, pochylił rudą głowę i pocałowałczubki palców.- Nie domyślasz się?! %7łyjesz na takim odludziu, że nie maszpojęcia, co się dzieje? Albo może nie chcesz wiedzieć?- Chyba tak - przyznałam uczciwie.- Chyba nie chcę.- Nie szkodzi, bo i tak ci powiem.Po to zresztą tu przybyłem.Katarzyno!Wreszcie zawarli ugodę! - Uśmiechał się szeroko.Ja też, ale tylko z uprzejmości.póki nie pojęłam.- Jakubie! Zwrócono ci wolność? Och, jak się cieszę!- Tak! Zwrócono! Chwała Bogu! - Roześmiany chwycił mnie pod boki i obróciłsię ze mną w kółko.- Byłem tam, kiedy to się działo.Długie, drobiazgowe iniesamowicie nudne pertraktacje między dwoma niezmiernie gadatliwymi, alemądrymi i potężnymi komisarzami.Jeden ze Szkocji, drugi z Anglii.Co z tego wynikło, już wiesz.A koniecznie chciałemci pierwszej o tym powiedzieć, bo wiem, że życzysz mi dobrze.- I tak jest, Jakubie.Tak się cieszę.Usiądz, proszę, i opowiedz mi o wszystkimdokładnie.- Wiedziałam przecież, że Jakub cały pali się do tego.Kiwnęłam na służącego, żeby przyniósł wino, bo radość Jakuba była zarazliwa.Nawet ja, ostatnio tak przecież zdrewniała, byłam bardzo poruszona.WzięłamJakuba pod rękę i podprowadziłam do szerokiej ławy koło kominka.- Nie odstępowałem ich na krok - przyznał Jakub.- Od Pontefract do Yorku.Tam i z powrotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl