[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mietek kręcił głową.Takiego węgorza nie wi-dział w swym życiu.Walcowaty, dochodzący na oko metra długości wił się, łyskając ciemno-zielonym grzbietem, to znów dla odmiany ukazując żółty brzuch, popstrzony drobnymi pla-mkami.Zluz zostawał na dnie łodzi całymi płatami.Klem odwinął rękaw i przyłożył ramięobok cielska ryby.Cieniutkie się wydało w swej bieli przy ciemnej skórze wodnego olbrzy-ma. Dam głowę, że waży dwa kilo  rzekł Mietek. Nie dochodzą aż takiej wagi  sprzeciwił się podleśniczy. Wiem, ale to jakiś okaz, pewnie król węgorzowy.Zaśmiali się.W każdym razie triumf był zupełny.Jeszcze nie słyszało się na tych wo-dach o takiej bestii.Ryba była spłoszona, apetyty także przypominały o sobie.Czas był na przerwę w łowie-niu.Powoli zbliżała się północ.Musieli cofnąć się łodzią aż na jezioro, tam dopiero wysiąść na brzeg.Rzeczka rozlewa-ła się na moczary i trzęsawiska, ani mowy, by można tam było znalezć miejsce na biwak.Pochłodniało trochę, wciągali swetry.Ale i tak było duszno i parno.Klem wraz z Edkiem zajęli się rozpalaniem ognia i przygotowaniem posiłku.Mietek za-brał Michała na wodę, w miejsce, gdzie dobrze brały leszcze.Przypomniał się im smakowityjaz, przyszła ochota na smażoną rybę.Zapluskały wiosła, wsiąkli w ciemnię nocy.Edek powiedział głośno: Wiesz, nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że utkwię w jakimś leśnictwie na końcuświata.Ja, który umiałem żyć tylko miastem i w mieście. Awantur w dawnym stylu nie braknie ci i tutaj  uśmiechnął się Klem, wyrwany zzadumy. Masz rację, coś tutaj ciągnie, ileś już lat wpadam tak do Gasińców, potem wyry-wam i.muszę znów wracać.Z Elą także będziemy tutaj przyjeżdżać.Może zarobię tyle, żenie będzie musiała pracować, wtedy wpadalibyśmy tutaj także zimą i taką wiosną, jak tego-roczna, i w jesienne chłody, kiedy uroczo jest łazić po lesie i słuchać, jak liście szeleszczą podnogami.Każdego w końcu porwie ta głusza, nie głusza, bo ja wiem, przecież więcej tu życianiż gdziekolwiek indziej.Tyle ptaków, zwierzyny, ludzie ciekawi, mniej skomplikowani, bar-dziej dobrzy, a czasem i bardziej okrutni.Inaczej, inaczej zupełnie. Inaczej  powtórzył Edek, bardzo podobało mu się to określenie.Właśnie tu jestzupełnie inaczej.I to przyciąga, to zatrzymuje.Wodą nadbiegły głosy.Wracali Mietek z Michałem.Podnieceni byli, głośno nad czymśdebatowali. Co się stało? Jakiś diabeł połamał wędkę Michała  wołał Mietek przez czerń. To musiał być sum.Jedną wędkę zarzuciliśmy na żywca: a nuż złapie się węgorz.Michał położył wędzisko na skraju łodzi, łowił leszcze na ciasto.Nagle wędzisko wyskoczyłodo góry, całą siłą łupnęło go przez oczy, ledwie je złapał w powietrzu, chciał ciągnąć, gdzieżtam, ani mowy, tylko trzasło, wędzisko rozsypało się na trzy kawałki i tyle. Nie widziałem suma, jak żyję. Rzadko kiedy się uda je złapać.Mazurzy opowiadają, że w tym jeziorze jest jakiśsum olbrzym, większy niż łódka, pojawia się tylko wtedy, gdy ma nastąpić nieszczęście. To może on właśnie tam był?  zaniepokoił się Michał. Nie połakomi się taki na twoją ukleję.Ojciec przed trzema laty złapał suma, ważyłdwadzieścia kilo, głowę miał jak u konia.Cholernie smaczne mięso.Trzeba będzie założyćsznur którejś nocy: drut miękki, mocny, u końca spora kotwiczka, na niej żaba odarta ze skóry. Brr, ja się nie piszę  wstrząsnął się Klem.Przywiezli ze sobą dwa spore leszcze.Oprawiali je teraz zbiorowym wysiłkiem.W po-wietrzu zrobiło się jeszcze parniej, ucichł nawet leciutki wiaterek, ściemniało.Mietek rozej-rzał się, wskazał na południową stronę nieba. Spójrzcie, co za chmurzysko!Nadbiegała niskim, czarnym pułapem, niemal tuż nad głowami, cicha i ponura.Tylkoduszno robiło się coraz bardziej. Przecież o tej porze nie będzie burzy?  niepewnie zapytał Edek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl