[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Czyli śmierć nastąpiła wskutek ciosu tępym narzę-dziem w tył głowy? — podsumował Przygodny.Ponieważ uzyskał psychologiczną przewagę nad lekarzem,temu nie pozostało nic innego, jak odpowiedzieć krótko:— Tak.Przygodny chciał jeszcze zapytać o czas zgonu, ale prze-szkodził mu rumor w drzwiach.Pojawili się technicy i proku-rator Kania.— Co mamy, panowie? — użył swojej zwykłej frazy.— Inscenizację na rytualny mord — ubiegł komisarzaGajda, który przez ten czas obejrzał ustawione na stole przed-mioty.— Ta książka to Nowy Testament.— Naprawdę? — Prokurator zbliżył się do stołu, przyj-rzał się Ewangelii, dostrzegł, że spod jednej z okładek wysu-wa się plama zastygłego wosku, i delikatnie uniósł najpierw tęokładkę, a potem całą książkę.Przygodny popatrzył na Kanię złym wzrokiem, bo do-puszczał się identycznego wykroczenia jak przed chwilą Ma-łecki.„Co ich wszystkich napadło? — pomyślał.— Jakby bylipierwszy raz na miejscu zbrodni".— Tu jest coś ciekawego — powiedział Kania.— Napisz wosku.Przygodny przeniósł wzrok na fragment stołu, którywcześniej zakrywała książka.Rzeczywiście, rozlany woskukładał się w niezbyt kształtne, ale czytelne litery: ZEMSTA.-228-— No to przynajmniej motyw znamy — zauważył proku-rator.— Teraz tylko trzeba znaleźć mściciela i ustalić, czymdenat zalazł mu za skórę.Czy raczej w odwrotnej kolejności,najpierw czym zalazł, a potem po nitce do kłębka.— Chyba że to znowu przedstawienie na nasz użytek —komisarz okazał się sceptykiem.— A motyw jest znaczniebardziej prozaiczn}'.— Dlaczego „znowu"? — zdziwił się prokurator.— Nieprzypominam sobie podobnych akcesoriów z ostatnich mor-derstw.W co on w ogóle jest ubrany?— Skojarzyło mi się z zabójstwem Majewskiego — wyja-śnił Przygodny.— Też taka teatralizacja.— Chyba jednak trochę odmienna w stylu — nie zgodziłsię Kania.— No i w przypadku Majewskiego nie ustaliliśmy,że to faktycznie przedstawienie.W ogóle nic nie ustaliliśmy.Komisarz musiał przyznać, że ta diagnoza ich nieskutecz-ności była niestety trafna.— Co on ma na sobie? — powtórzył pytanie Kania.— Prześcieradło — stwierdził Przygodny.— To nie prześcieradło — oznajmił niespodziewanie le-karz — tylko faryzejska szata.— Faryzejska szata? — komisarz i prokurator podejrze-wali, że Małecki szykuje grunt do kolejnej dowcipnej wypo-wiedzi, z ich punktu widzenia dowcipnej w cudzysłowie.— Tak — potwierdził jednak patolog.— Ta chusta to ta-lit albo tałes, Żydzi nakładają ją do modlitwy na głowę albo naramiona.Idąc tym tropem, można przyjąć, iż chociaż rzeczy-wiście ubrany jest w prześcieradło, ma ono symbolizować ży-dowski strój, a białe szaty nosili faryzeusze.— Skąd pan to wie? — Kania był pełen podziwu dla poza-medycznej wiedzy lekarza.— Z książek.To takie przedmioty oprawne w tekturęz zadrukowanymi kartkami w środku.-229— Nie ma obrazu — powiedział nagle Gajda, zwalniającprokuratora z konieczności zareagowania na zgryźliwą wy-powiedź Małeckiego.— Co? — Przygodny poszedł wzrokiem za wyciągniętympalcem aspiranta, który pokazywał na ścianę gęsto obwieszo-ną płótnami.— Jakiego obrazu?— Tam wisiał obraz.Nie ma go.— Gdzie? — komisarz mimo najlepszej woli, nie mógł do-strzec jakiegokolwiek gołego miejsca na ścianie.— Obok tego z końmi.Tam wisiał taki niepozorny obrazprzedstawiający kobietę z kwiatami.W tym miejscu, gdzie te-raz jest portret mężczyzny.Pamiętam, bo zwróciłem na nie-go uwagę.— Byłeś tu kilka tygodni temu, może Stańczyk po prostuzmienił ekspozycję.— Może, ale wtedy ten stary obraz powinien gdzieś tu być.Gajda pokręcił się, nad czymś główkując, po czym wyszedłz pokoju.— Panie komisarzu! — zawołał po chwili.— Niech pan tuprzyjdzie.Tu jest pracownia.Przygodny poszedł za aspirantem.Rzeczywiście drugi po-kój profesor przerobił na atelier.Blisko okna, tak by padało nanie dzienne światło, stały sztalugi, na których rozpięte byłopłótno z ledwie rozpoczętym malunkiem —jeszcze nie dało sięodgadnąć, co artysta zamierzał namalować.Wokół sztalug roz-stawione były obrazy — część na samych blejtramach, częśćoprawiona — które Gajda właśnie przeglądał.— Nie ma — rozłożył ręce, kiedy odchylił ostatnie płótno.— Zresztą to wszystko wygląda na świeżo namalowane,a tamten obraz był stary.I nie namalowany przez niego.— A przez kogo?— Stańczyk mi mówił, ale nie pamiętam.Jakiś polski ma-larz, ale na pewno nie żaden sławny.— A tytuł?-230-Aspirant nadął policzki, co jednak nie okazało się skutecz-ną metodą mnemotechniczną.— Dokładnie nie pamiętam.Dziewczyna z petuniami albojakoś tak.Przygodny nie skomentował sklerozy podwładnego, tyl-ko odwrócił się i wyszedł do przedpokoju.Otworzył drzwi we-jściowe i wystawił głowę.Syn Stańczyka nadal tkwił w tejsamej pozycji, w jakiej go zastali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]