[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najbardziej cieszyli się z samego ogniska, które rozpalono z parunastuopasłych teczek wygrzebanych w szafach Służby Bezpieczeństwa.Dalej na ścianiewisiały różne wycinki z gazet ze zdjęciem Rysia, w tym najładniejsza fotka z obławyna mafię paliwową.Wreszcie podziękowania aktualnego prezydenta za tajneinformacje na temat dziadka głównego kontrkandydata.Wszedłszy do kuchni, kapitan spojrzał w długie lufy baterii butelek leżących nastole, podłodze i parapecie.Przez chwilę miał chęć sprawdzić, czy w którejś nieuchowało się jeszcze trochę alkoholu, jednak resztki godności wzięły górę.Wypiłtylko odrobinę mleka.Stojąc ze szklanką w dłoni, wyjrzał za okno i pogrążył się wzadumie.W chwilach jak ta ludzie często podejmują ważne życiowe decyzje (jak rzucam tępracę , od jutra się odchudzam , dość już mam starej jędzy, jadę z Jolką na Hawajeczy pieprzę politykę, zawsze chciałem zostać strażakiem ).Nie inaczej było z Rysiem.Zdecydował, że czas wziąć się w garść.Czas wrócić do normalnego życia.Zrobić cośpoważnego.Postanowił, że tego dnia przeczyta pocztę.Na podłodze w przedpokoju leżała tylko jedna koperta.To dobrze, bo kapitanwiedział, że wielkich zmian nie można zaczynać gwałtownie.List wyglądał naurzędowe pismo, więc były funkcjonariusz długo walczył z chęcią spuszczenia go wkiblu bez czytania.Wreszcie jednak wyciągnął ze środka kartkę. Niemożliwe! sapnął.Papier był żółtawy, pieczątka na dole blada i rozmazana, litery wystukano namaszynie z bardzo zużytą taśmą.Takiego dokumentu nie widział od dwudziestu lat.Spojrzał na podpis, a wtedy zimny pot zalał mu plecy.Niemożliwe! Zupełnie niemożliwe.Pułkownik Turski przełożony z czasów SB.Tyle że Turski zapił się na śmierć parę lat po Okrągłym Stole.Ryś chwycił w dłoń kopertę i spojrzał na datę stempla pocztowego.Nie ulegałowątpliwości, że list został wysłany przedwczoraj.Ktoś robił sobie z niego jaja.Bezczelność!Wtedy zorientował się, że w środku jest jeszcze coś.Potrząsnął kopertą, a na stółwypadła mała, czerwono oprawiona legitymacja.Podniósł ją i otworzył znamaszczeniem.Zobaczył swoje zdjęcie wyciągnięte z akt ABW.Kolorowa, ostra fotografiagryzła się jednak z resztą dokumentu przypominającego już zabytek z zupełnie innejepoki.Mimo to Ryś zaczął wierzyć, że to coś więcej niż złośliwy dowcip.* * *Pół miesiąca pózniejRafał Witkowski dobrze wiedział, że nieszczęścia chodzą parami.Miał skromnąnadzieję, że szczęścia także.Dlatego gdy zadzwonił telefon, spodziewał się dalszegociągu dobrej passy.Pierwsze fortunne zdarzenie miało miejsce rano.Miły listonosz przyniósł Witkowipismo, w którym informowano go, że został przyjęty do Ligi NiezwykłychDziennikarzy.Organizacja zrzeszała wiele środowiskowych sław, jak RafałAleksandrowicz czy Radosław Tomaszewski.Witek ściągnął na siebie oko Ligi, gdywyszło na jaw, że jego opowiadanie Dziadek Ayżeczka kontra chińskie akrobatkibyło oparte na faktach.Co prawda członkostwo nie przynosiło ze sobą nic prócz lepszej samooceny.Niepomagało bynajmniej znalezć pracy w renomowanej gazecie, bo działacze LND słynęliz tego, że robią wszystko (od ratowania obcych form życia po badanie tajnychmechanizmów giełdy) poza tym, co robić powinni czyli poza pisaniem artykułów.Ale mimo wszystko milej dostać nawet taki list niż upomnienie z biblioteki.Jeślitelefon będzie równie przyjemny. Halo? Redaktor Witkowski? Mam dla pana informacje zabrzmiał w słuchawceteatralny szept jakiegoś starszego gościa. Słucham? Z kim mówię? O nie! Muszę pozostać anonimowy.Inaczej oni mnie dostaną. Coraz lepiej pomyślał dziennikarz. Dobrze zgodził się nie musi pan podawać nazwiska.Proszę mówić, co to zainformacje?Mężczyzna przez dłuższą chwilę tylko dyszał. Proszę się nie rozłączać, zanim nie skończę zażądał. Uprzedzam, że możepan być zszokowany.Gdyby Witek był zgrabną blondynką, uznałby, że został namierzony przez jakiegośzboczeńca. Zanim nie skończę , zszokowany , no i to dyszenie.Nie był jednakblondynką, ani nawet blondynem. Niewiarygodne historie to moja specjalność zachęcił rozmówcę. Wiem.Wolę się jednak upewnić.Wcześniej spławili mnie już w pięciu gazetach.Na szczęście znalazłem pana telefon w Czwartym Wymiarze.Dziennikarz nieco się zawahał.Do redakcji Wróżki też dzwoniła cała masawariatów, ale musieli mieć przynajmniej blade pojęcie o ezoteryce.Natomiast do Czwartego Wymiaru telefonował każdy szaleniec, bo przecież UFO byłodemokratyczne chętnie porywało zarówno sprzątaczki, jak i naukowców. Proszę słuchać uważnie. Rozmówca zniżył głos. To same sprawdzoneinformacje.Wprost ze zródła.Rozumie pan? Tak, tak. Chodzi o to, że oni nas okradają.Złodzieje, przeklęte pasożyty! Podstawiliswoich ludzi na giełdach.Drenują środki finansowe, waluty, nawet złoto.Ale to tylkoczubek góry lodowej.Bo są jeszcze szerokie tory.Ja widziałem.Całe pociągi zwęglem, zbożem, stalą.Wywożą je, złodzieje.Ojczyznę własną okradają! Proszę powiedzieć, jacy oni? Witkowski już pojął, że nie chodzi o Obcych. Oni.Czerwona mafia.%7łydokomuna.Na to dziennikarz tylko jęknął.Jego nadzieja na kontynuację dobrej passy zhukiem zwaliła się w gruzy. Proszę mówić dalej poprosił słabo, walcząc z chęcią odłożenia słuchawki. Jeśli się pan ze mną spotka, przedstawię dowody.Mam wyliczenia, prognozygospodarcze.Bo ja to wszystko sobie dokładnie rozpisałem.Wiem, ile już ukradli.Noi są jeszcze zdjęcia.Tej ich ruskiej maszyny.I gości w srebrnych kombinezonach.Takiego klasycznego oszołoma spławiliby nawet w Gazecie Narodowej.Mimoto Witek zaczął się zastanawiać.Ruska maszyna i srebrne kombinezony skądś topamiętał.Cóż, raz się żyje! Dobra, rzucę na to okiem, ale nic nie obiecuję.Kiedy chce się pan spotkać?* * *Następnego dniaJeśli mężczyznie zależało na dyskrecji, to wybrał możliwie najgorszy strój imiejsce.Przez zalany słońcem rynek przechodziły setki ludzi, a tajemniczy informatorłypał na nich zza ciemnych okularów i podniesionego kołnierza prochowca, co jakiśczas nerwowo patrząc na boki.Turyści omijali go szerokim łukiem, zapewne myśląc, że jest ulicznym artystą,który zaraz zrobi coś śmiesznego, żeby wyciągnąć od nich parę monet.Witek westchnął ciężko, nim podszedł do oczekującego go mężczyzny. Ciepła ta wiosna zaczął. Kanarki wracają z tropików. Hoduje pan kanarka? spytał informator pełnym napięcia głosem. Nie, tylko chińską świnkę.Ale ma dość rozkoszny głosik.Rozpoznawszy odzew, mężczyzna przysunął się i szepnął konspiracyjnie: Chodzmy stąd.Jesteśmy obserwowani.Istotnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]