[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszyopryszek widząc, \e kompan wypadł z gry, wyciągnął z kieszeni sprę\ynowca i doskoczył doprzera\onej Julii.Złapał ją z tyłu za gardło przykładając do niego z prawej strony nó\.Silnym ruchem wyrwałem kij z ręki le\ącego bandyty.- Nieładnie, kolego, atakować kobietę.Puść ją a pozwolę wam odjechać - powiedziałem.- Tylko spróbuj mnie dotknąć, a podetnę jej gardło! - wycedził przez zęby.W jego głosiemo\na było jednak wyczuć strach.- Powtarzam, puść ją! - powiedziałem ostrzej.- Ani mi się śni, frajerze!Dla uśpienia uwagi faceta udałem, \e opuszczam kij.- Julio, schyl głowę w lewo! - krzyknąłem nagle.Gdy dziewczyna to zrobiła, nagłym ruchem walnąłem oprycha w kask.Ten zamortyzowałodrobinę uderzenie, było ono jednak\e na tyle silne, \e oszołomiło łobuza na chwilę.Wyrwałemdziewczynę z jego rąk i zasłoniłem swym ciałem.- Zabierajcie się stąd! Ale ju\! - powiedziałem głośno zamierzając się w ich stronę bejsbolem.Obaj wstali z trudem na nogi i poczłapali w kierunku motorów.- Zaraz tu wrócimy! Będzie nas więcej, a wtedy nas popamiętacie! - odgra\ali się odje\d\ając.- Zwietnie się spisałaś - pochwaliłem roztrzęsioną nadal dziewczynę.Przytuliłem ją na chwilędo siebie, \eby nieco ochłonęła.- Zabierajmy się stąd, zanim tu rzeczywiście wrócą.Nic tu pewnieju\ nie znajdziemy, a ja wierzę, \e oni spełnią swą obietnicę.Załadowaliśmy rzeczy do wehikułu.Po dotarciu do głównej szosy Skręciłem na Płock.Niespiesząc się przejechałem przez most na Skrwie i jakieś czterysta metrów dalej skręciłem w lewo, w85polną drogę wiodącą do lasu.Tego dnia rano przejrzałem dokładnie szczegółową mapę okolicy i ztą wiedzą w pamięci, zatoczywszy spore koło, bez większych problemów wróciłem przez las nadbrzeg Skrwy.Zatrzymałem wehikuł w kępie drzew.Wyjęliśmy sprzęt kempingowy i resztki na-szych wiktuałów, \eby zrobić sobie obiadokolację.Jedząc posiłek uwa\nie obejrzałem liniębrzegową.W tamtym miejscu rzeka rozlewała się tworząc dość szerokie ujście.Brzeg po naszejstronie był miejscami płaski, z łatwym dostępem do wody.Po posiłku Julia poszła nad rzekę umyć mena\ki, a ja, wyjąwszy z baga\nika silną lornetkę,wybrałem się na zwiad w kierunku ujścia Skrwy do Zalewu.Dotarłszy do granicy lasu, przeszedłemprzez pole graniczące z płocką szosą i, przekroczywszy ją, znalazłem się nad brzegiem Wisły.Doszedłem od ujścia rzeki i ukryty w nadbrze\nych krzakach uwa\nie zlustrowałem przez lornetkęport jachtowy znajdujący się po drugiej stronie.- Ju\ zaczynałam się niepokoić-powiedziała Julia, gdy wróciłem z powrotem do wehikułu.Gdy zapadł zmrok, spakowaliśmy sprzęt.W samochodzie przedstawiłem dziewczynie mójplan działania.- A jak chcesz tam się dostać niepostrze\enie? - zapytała.- Wodą.- Nie rozumiem.Wpław?- Zaraz zrozumiesz - odpowiedziałem uruchamiając silnik.Wyjechałem z krzaków.Dotarłem do miejsca, gdzie brzeg najłagodniej stykał się z wodą.Julia początkowo myślała, \e się wygłupiam, ale gdy rozpędziłem nieco wóz i przednie kołazanurzyły się w wodzie, nerwowo złapała mnie za przegub ręki.- Co robisz, wariacie?! Stój! - zapiszczała przerazliwie, widząc, jak samochód wje\d\a corazbardziej w głąb, wzbijając przed maską fontannę wody.Ale ja przesunąłem tylko manetkę na desce rozdzielczej.Z tyłu wozu rozległ się cichy szumwirującej śruby napędowej.Wehikuł oderwał się od dna i rozkołysany nieco falą, powoli ruszył doprzodu.Przesunąłem kolejną dzwignię uruchamiając w ten sposób ster kierunkowy.Skierowałemwehikuł ku ujściu rzeki.Julia uspokoiła się nieco, jej strach przerodził się w nieukrywany zachwyt.- O Bo\e! On jest wspaniały! Byłam pewna, \e nabijasz się ze mnie z tym pływaniem.Skądwy go wytrzasnęliście?Opowiedziałem jej pokrótce, w jaki sposób, po stracie naszego terenowego Rosynanta,weszliśmy z szefem w posiadanie tego potwora na czterech kołach.Przepłynęliśmy pod mostemdrogowym i po kilkudziesięciu metrach znalezliśmy się na wodach Zalewu.Zapadł ju\ mrok, alezza chmur wypełzł krąg księ\yca zalewając rzekę srebrnoszarym blaskiem. Jeśli ktoś nas zauwa\y,najwy\ej wezmie nas za motorówkę - pomyślałem.śeby nie rzucać się zbytnio w oczy,wypłynąłem bardziej ku środkowi ZalewuOminąłem szerokim łukiem cypel z portem \eglarskim.Popłynęliśmy sto metrów w dół rzeki,a następnie zawróciłem i płynąc wzdłu\ brzegu ze zredukowaną szybkością wpłynąłem do zatoki, wktórej stały zakotwiczone jachty.Na niskich obrotach odgłos naszej śruby był prawie niesłyszalny.Było to wa\ne, poniewa\ na wodach zatoki panowała cisza, słychać było tylko czasem ludzkiegłosy nadlatujące od strony portowej knajpki.Jacht Batury namierzyłem ju\ wcześniej.Naszczęście stał na uboczu, widocznie Jerzy wolał nie rzucać się w oczy.To ułatwiało nasze zadanie.Przez otwarte bulaje sączyło się blade światło, znak, \e załoga znajdowała się na jachcie.Zatrzymałem wehikuł trzydzieści metrów od jego burty i wrzuciłem do wody kotwicę.- Ty tu zostaniesz.W razie czego odkotwicz i płyń do miejsca, gdzie biwakowaliśmy -86pokazałem dziewczynie jak uruchomić śrubę napędową.Rozebrałem się do kąpielówek i po cichu wślizgnąłem się do wody.Była chłodna i czarna jaksmoła.Na pokładzie jachtu nie było nikogo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]