[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szedłemwięc ostrożnie, pamiętając, że nie wolno mi rozedrzeć kombinezonu, gdyż jedynie materia ko-stiumu czyniła mnie niewidzialnym.A co zrobił Dawson? Zaczął po prostu lewitować, to jestuniósł się nad ziemię o pół metra i poruszał wolno nogami, jak gdyby płynął w powietrzu.Nie wi-działem tego, ale domyśliłem się, co robi, ponieważ od pewnego momentu posuwał się bezsze-lestnie, a i jego cień podniósł się.Domyślił się, że poznałem sposób jego wędrówki i usłyszałem wsłuchawce cichy głos: Wierz mi, Tomaszu, to naprawdę nic trudnego.Gdybym miał trochę czasu, nauczyłbym cię tejsztuki.Wymaga po prostu tylko wielu ćwiczeń.Czy myślisz, że my, ludzie z Przyszłości, wymy-śliliśmy jakieś cuda? Nie.Po prostu wykorzystujemy zdolności, jakie posiada każdy człowiek na-wet w twoim czasie, ale o nich nie wie, nie rozwija ich przez odpowiednie ćwiczenia.Ty takżemasz siłę psi , choć nie zdajesz sobie z tego sprawy.Potrafiłbyś siłą własnej woli zatamowaćupływ krwi z przeciętego naczynia krwionośnego, unieść się w powietrze na niewielką wysokość.Popatrz zresztą, co za chwilę uczynię.Zbliżyliśmy się właśnie do grupy kilku płaskich budynków z żelazobetonu.Jeden z nich wyglądałjak bunkier z wąskimi oknami podobnymi do strzelnic.Drugi stanowił wejście do ukrytych wskałach składów i schronów.Jeszcze inny był elektrownią, prawdopodobnie całkowicie zautoma-tyzowaną i pracującą na mazucie.Sąsiadowało z nią kilka transformatorów, biegły stamtąd linieenergetyczne.Między owymi budynkami rozciągało się podwórze wielka, betonowa płyta.Obok paliła się mocno latarnia elektryczna.W jej blasku widzieliśmy pięciu strażników i Emila,pochylających się nad leżącymi bezwładnie psami, które spały głośno chrapiąc. Co im się stało? spytał Emil, ale odpowiedzi nie otrzymał.W końcu jeden ze strażników oświadczył: Może miała rację ta facetka, która w barze opowiadała, że na naszą wyspę przylecą małe, zie-lone ludziki? Radiostacja przestała działać, uciekł barman i kucharz, a także sporo gości.Oniwiedzieli o niebezpieczeństwie i zwiali jak szczury ze statku, który ma zatonąć. A ten człowiek, którego oprowadzałeś po wyspie wtrącił drugi strażnik. Czy nie opowia-dał, że jest tu takie urządzenie, które może zalać wodą całe podziemia? Co do mnie, to zgadzamsię stróżować na górze, do podziemi jednak nie zejdę za żadne skarby. Don Pedro twierdzi, że to są bzdury powiedział Emil. Ale z naszymi psami stało się coś dziwnego.Wczoraj i dziś w nocy szczekały nie wiadomo naco, a w tej chwili śpią.Teraz każdy może nas podejść.To mówiąc niespokojnie rozejrzał się dokoła, odbezpieczył pistolet maszynowy i gotów byłstrzelać.Lecz w tym momencie lufa jego pistoletu zgięła się ku dołowi, jakby zrobiono ją z plaste-liny. Co to?! Patrzcie! wrzasnął strażnik i rzucił pistolet na beton.Lufa pistoletu drugiego strażnika dla odmiany wygięła się ku górze.Trzeciego skręciła w lewo,czwartego w prawo, piąty strażnik po prostu rzucił broń na beton nie czekając, aż mu się wygniew dłoniach. Ona mówiła.Ta kobieta w barze.że broń będzie sama się gięła w naszych rękach bełkotałEmil.Bezradnie wyciągnął z kieszeni pistolet i w geście rozpaczy uniósł lufę ku górze, jakby chcąc bro-nić się przed nadlatującymi z nieba ludzikami.Wtedy pistolet zaczął strzelać aż do wypróżnieniacałego magazynku. To nie ja.nie ja.on sam strzela! krzyknął Emil i cisnął pistolet.W słuchawce usłyszałem szept Ralfa: Obserwowałeś zjawisko, które wy nazywacie telekinezą.Zginanie przedmiotów metalowych naodległość oraz wprawianie ich w ruch. Wyprowadzić z hangaru helikopter rozkazał Emil. Ja go sam poprowadzę.Jazda, chło-paki, ratujmy się.Komu życie miłe, niech opuszcza to przeklęte miejsce, zanim wylądują tu lata-jące talerze.Całą gromadą pobiegli do pobliskiego, blaszanego hangaru.Wyciągnęli śmigłowiec, potem po-wrócili na betonowe podwórze, aby zabrać ze sobą śpiące psy, do których chyba byli bardzoprzywiązani.Po dziesięciu minutach skrzydła śmigłowca zaczęły się obracać, a warkot silnika wy-pełnił całą wyspę.Strzały z pistoletu i ów hałas zbudziły don Pedra oraz któregoś z jego pomocni-ków.Gdy śmigłowiec wzniósł się w górę, od strony hotelu po betonowej płycie lotniska nadbiegłdon Pedro i jakiś Kreol, obydwaj w pidżamach i z pistoletami w rękach. Uciekli! Uciekli śmigłowcem! wrzasnął don Pedro i oddał długą serię z pistoletu w stronęodlatującej maszyny.Ale ona była już zbyt daleko. Niech pan popatrzy, se#241;or pomocnik don Pedra wskazał leżące na betonie pistolety ma-szynowe strażników.Obydwaj zaczęli uważnie przyglądać się broni z powyginanymi lufami i dopiero po krótkiej chwilizorientowali się, że i ich pistolety mają wygięte lufy. Nie! Nie! Ja też uciekam przerazliwie krzyknął Kreol i co sił w nogach pobiegł w kierunkuhotelu.Don Pedro, który miał chyba mocniejsze nerwy, nie okazał strachu.Odniosłem wrażenie, żegdyby leżąca na betonie broń nadawała się do użytku, strzeliłby za uciekającym pomocnikiem.Długą chwilę stał nieruchomo, zastanawiając się nad sytuacją.Umilkł warkot helikoptera, cisza ogarnęła wyspę.Ja i Dawson, ukryci za rogiem bunkra, też nieruszaliśmy się.Ta cisza podziałała uspokajająco na don Pedra.Lojalność wobec don Stefano chyba zwyciężyła wnim strach.Rozejrzał się bacznie na wszystkie strony, a potem podszedł do budynku z żelaznymidrzwiami.Domyśliliśmy się, co zamierza uczynić.Postanowił się upewnić, czy uciekającystrażnicy nie obrabowali skarbca gangu.Mieliśmy okazję zobaczyć, jak otwiera się bandycki se-zam.Na żelaznych drzwiach była dzwignia.Don Pedro poruszył nią trzy razy w prawo i dwa razy wlewo, a wówczas otworzyły się bezszelestnie jak wejście do legendarnego sezamu Alibaby.Gangster przycisnął kontakt i żarówka elektryczna oświetliła schody prowadzące pod ziemię.Poszliśmy krok w krok za nim, zachowując jednak bezpieczną odległość, aby nie słyszał szmerunaszych oddechów.Schody zostały wykute w litej skale.Prowadziły przez dwie kondygnacje, na ostatniej znajdowałosię dość obszerne pomieszczenie z dwoma żelaznymi drzwiami.Stał tutaj stół i kilka krzeseł, naszafce walały się puste butelki po wódce.Zapewne mieliśmy przed sobą coś w rodzaju strażnicy.Nie czuło się piwnicznego zapachu stęchlizny, pachniało morzem, podziemie posiadałowspaniałą klimatyzację.Don Pedro podszedł do drzwi po prawej stronie, przekręcił na nich dzwignię w taki sam sposób,jak przy drzwiach do podziemi.I znowu otworzyły się automatycznie, a światło, które zabłysło,ukazało schron wypełniony zapasami żywności na wypadek, gdyby strażnicy nawet przez kil-kanaście dni nie mieli prawa wyjść na górę.Drugie drzwi miały zamek sekretny jak przy kasach ogniotrwałych.Był to zamek cyfrowy, niewymagający jednak klucza.Chyba tylko don Pedro znał szyfr otwierający go.Ale i dla nas pochwili przestał on być tajemnicą.Tarcza z cyframi zatrzymywała się kolejno na cyfrach: trzy,osiem, dziewięć, jeden, potem na trzech jedynkach, wreszcie następowała trójka, siódemka iczwórka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]