[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.7, rautami urządzanymi na jachtachrównie bogatych jak on znajomych i podbijaniem serc pięknych mieszkanek LazurowegoWybrzeża.Starszy pan Funke nie miał nic przeciwko nowym niewinnym rozrywkom syna,tym bardziej że znajomości ze śmietanką towarzyską Riwiery przynosiły domowiaukcyjnemu Funke & Sohn niebagatelne korzyści.Młody, przystojny i elokwentny ambasador szacownej instytucji, która dotychczashandlowała głównie średniowiecznymi i renesansowymi inkunabułami oraz obrazami z tegomniej więcej okresu, stał się wkrótce biznesowym powiernikiem wielu ze swych możnychznajomych i w pachnących kurzem minionych epok salach frankfurckiej siedziby firmyzaroiło się od płócien impresjonistów, międzywojennej awangardy i współczesnych artystówz Picassem, Baconem i Pollockiem na czele.Nie znaczy to jednak, że dom aukcyjny Funke & Sohn porzucił swą dawnąspecjalizację.Chociaż było to mniej dochodowe niż interesy z Riwierą , ciągle skupowałcenne druki i organizował ich aukcje.O dziwo, działalności tej oddawał się z wielką pasją głównie Erich Funke.Jezdził pocałej Europie, osobiście skupując cenne starodruki, ryciny i rękopisy.Niewykluczone, żepożółkłe, zadrukowane równymi linijkami szwabachy i dziełami dawnych mistrzówdrzeworytu stronice były dla jego umysłu konieczną odskocznią od blichtru, pośród któregospędzał większą część roku.Stare książki były powodem naszego spotkania przed kilku laty"."Skradziono wówczas kilka bezcennych starodruków z Biblioteki Jagiellońskiej,pośród których były dzieła Galileusza, Kopernika i Ptolemeusza.Przez kilka miesięcy, mimousilnych starań policji i naszego departamentu, nie udało się natrafić na chociażbynajmniejszy ślad skradzionych starodruków.Przełom przyniosła dopiero pozornie zwyczajna przesyłka, którą otrzymał pewienznany polski antykwariusz.List, zawierający katalog licytacji mającej odbyć się za miesiąc,wysłano z domu aukcyjnego Funke & Sohn.Antykwariusz, który wiedział o kradzieży zJagiellonki, ze zdziwieniem odkrył, że kilka pozycji w katalogu pokrywa się z listą łupówzłodzieja.Sprawa była tym bardziej podejrzana, że książki, o których mowa, pojawiają się naaukcjach bardzo rzadko.Natychmiast zawiadomił policję i nasz departament, a kilka dnipózniej wyruszyła z Warszawy tajna ekspedycja, w której brałem udział.Nie będę tutaj relacjonował dokładnie całego przebiegu wizyty we Frankfurcie, tymbardziej że sprawa nie jest jeszcze zakończona.Może kiedyś, gdy niemieckie i polskie sądyzamkną ostatecznie postępowanie, przyjdzie czas, by opisać tamte wydarzenia zeszczegółami.Na potrzeby tej historii wystarczy, jeśli powiem, że dziewiętnaście ksiąg, któreErich Funke wystawił wówczas na aukcję zostało bez najmniejszych wątpliwościskradzionych z krakowskiej biblioteki.Ich wygląd dokładnie pokrywał się z ekspertyząsporządzoną przez profesora z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w której ten przewidywał, jakmogą wyglądać księgi poddane zabiegom mającym zakamuflować ich prawdziwepochodzenie: wycięte pieczęcie, zastąpione kawałkami wklejonego umiejętnie staregopapieru, osobne tomy sklejone w całość, nowe okładki i wyklejki.Funke zapierał się, że książki nabył legalnie, prezentował rachunki na milionowekwoty mające o tym świadczyć.By zaprezentować swą dobrą wolę i czystość intencji, oddałnawet kilka tomów Bibliotece Jagiellońskiej.Sprawa jednak była na tyle poważna, że zajął sięnią niemiecki wymiar sprawiedliwości.Funkego przesłuchano i, przynajmniej do momentu,gdy kreślę te słowa, nie postawiono mu zarzutu paserstwa.Sprawa jednak odbiła się szerokimechem i dom aukcyjny Funke & Sohn stracił część swych, szczególnie wysoko postawionych,klientów.Co do książek skonfiskowanych we frankfurckim domu aukcyjnym: do czasuostatecznego wyjaśnienia sprawy spoczywać będą bezpiecznie, ale daleko od Polski - wsejfach niemieckiej prokuratury.Erich Funke miał więc wszelkie powody, by się zdenerwować, gdy stanąłem wdrzwiach jego pokoju hotelowego w Zwidnicy.Zachował jednak niemal kamienną twarz.Tylko lewy kącik ust zadrżał mu niespokojnie przez ułamek sekundy.- Witam, Herr Daniec - powiedział lekceważącym tonem.- Czyżby zamiast dościgania niewinnych ludzi, najmował się pan teraz do sprzątania hotelowych pokojów? Nocóż - odstawił szklaneczkę na drewniany stolik - nie zdziwiłbym się, gdyby do tego doszło, potym co wyprawiał pan z kolegami w moim domu aukcyjnym.Ale jeśli chce pan odkurzyć,proszę przyjść pózniej.O piątej wychodzę z córką na obiad.Doskonale pamiętałem najmłodszą latorośl rodu, Hildę Funke - -dwudziestokilkuletnią urodziwą, wysoką osóbkę o blond włosach, fanatycznie oddaną ojcu irodzinnej firmie.W czasie naszego poprzedniego spotkania we Frankfurcie o mało niewydrapała mi oczu.- Nie zajmę panu aż tyle czasu - rzekłem oschle.- I dobrze pan wie, że nieprzyszedłem tu sprzątać.- Naprawdę?! - brwi antykwariusza podniosły się do góry w udawanym zdziwieniu.-Zatem nie jestem w stanie zrozumieć, co pana do mnie sprowadza.Spokojnie spojrzałem w niemal przezroczyste oczy handlarza antykami.Wiedziałem,że Erich Funke wykorzysta każdą oznakę słabości.Należał on do najbardziej niebezpiecznychgraczy w naszej branży.Ponad łom, pięść i ordynarny szantaż przedkładał podstęp, pieniądzei wykorzystywanie kruczków prawnych.Podejrzewałem, że właśnie te jego umiejętnościspowodowały, że dotychczas nie postawiono mu zarzutu paserstwa skradzionych z Jagiellonkiksiążek.Nie mogłem więc po prostu wejść i zarzucić mu kradzieży Biblii Lutra, licząc, żezaskoczony, załamie się i przyzna do wszystkiego.Pomijając już fakt, że niezbyt eleganckojest oskarżać kogokolwiek bez dowodów, Erich Funke nie należał do ludzi, którzy dają sięzastraszyć.Zapewne nie tylko by mnie wyśmiał, ale również zagroził procesem ozniesławienie, gdybym komukolwiek powiedział o swoich podejrzeniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]