[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tu już nie jest tak parno - zauważył Ben dziwnie wesołym głosem.- O co ci chodzi? - zapytał ojciec.- Rozmawiajmy - Ben zniżył głos do konspiracyjnego szeptu.- Będzie wyglądało bardziejnaturalnie.- Masz rację.- Luke zrobił krok i postawił stopę na kamieniu, który przesunął się pod jegociężarem.Gdyby jego zmysły w Mocy nie były przygotowane na wykrywanie ruchu i każdego, nawetodległego przeczucia zagrożenia, nie wyczułby uruchomienia pułapki.Wysoko ponad nimikamienie spiętrzone na nawisie zaczęły się toczyć wprost na ich głowy.Luke poczuł też mniejszeosuwiska na ścianie skalnej po prawej stronie, ale na razie prawdziwym zagrożeniem była stertakamieni, nabierająca właśnie prędkości na zboczu.Luke odskoczył w górę, trochę w lewo.Wylądował stopami na kamienistym zboczu, wktórym nie wyczuł wcześniej ingerencji kobiety.Poczuł raczej, niż zauważył, jak Ben skacze iląduje tuż obok niego.Zbocze było prawie pionowe, ale odpychając się Mocą, Luke bez trudu podskoczył i wspiąłsię jakieś sześć metrów.Opadł na półkę plecami do zbocza, Ben zaraz za nim.Obserwowali, jak kilka ton skał spada obok nich, zasypując całą przełęcz po obu stronachmiejsca, w którym stali.Kolejne kamienie na przeciwległym zboczu odrywały się i leciały w dół,zderzając się z innymi.- Spory kąt spadku - zauważył Ben, nie zmieniając konwersacyjnego tonu.- Bardzo zmyślne.A teraz jej poszukamy.Otwarli się na Moc, by trafić na ślad kobiety.- O, nie - jęknął w pewnej chwili Luke.- Przeliczyłeś się, co?U wlotu rozpadliny, którą właśnie pokonali, pojawił się rankor.W garści trzymał sękatądrewnianą pałę, która musiała ważyć ze dwieście kilo.Na grzbiecie miał umocowane siodło, wktórym siedziała krzepka, jasnowłosa kobieta w średnim wieku.Była ubrana w strój z błyszczącejskóry i miała wściekłą minę.Skoro rankor tak szybko znalazł się w tym miejscu, przypuszczalnie wreakcji na uruchomienie pułapki, musiał się ukrywać bardzo blisko.Możliwe nawet, że pod osłonąMocy.Kilkadziesiąt metrów dalej pojawił się drugi rankor.Nie miał pałki, za to był uzbrojony wmetalową tarczę, taką samą jak ten, którego wcześniej spotkali.Obok niego biegła kobieta, którąLuke widział poprzedniego dnia, ta od Burzy Piorunów, a siodło na grzbiecie rankora zajmowałakolejna kobieta, tak podobna do niej, że wyglądały jak siostry.Amazonka miała na sobie płowystrój, a jej włosy lśniły białymi pasmami.Kobieta na ziemi wydawała się przerażona, ta w siodlezaś uśmiechała się triumfalnie.Kolejne trzy kobiety, ubrane podobnie do pozostałych, pojawiły się po obu stronachprzejścia.Biegły ku nim, pewnie stawiając kroki.Luke poczuł dotknięcie Mocy i spojrzał w górę.Trzeci rankor właśnie docierał na szczyt wzgórza, gdzie przedtem siedzieli Jedi.Ten był bezjezdzca i nieuzbrojony, ale większy od pozostałych.Luke spojrzał na syna.- Kiedy widziałem tę kobietę, nie miała towarzystwa - powiedział.- Kłopotliwe, nie?- Trochę.- Co powiedziałby w takiej chwili któryś z twoich starych mistrzów?- Teraz to nieważne.- Luke zwrócił się w stronę kobiety, którą śledzili.- Miło wreszcie ciępoznać! - zawołał do niej.Spojrzała na niego poważnie i już chciała odpowiedzieć, ale kobieta w siodle machnęła rękąi przez przełęcz przebiegł nagły podmuch wiatru, spychając Bena z jego grzędy i zrzucając w dółzbocza.Luke z westchnieniem porzucił technikę Mocy utrzymującą go w miejscu i ruszył za synem.- Pospiesz się - przynaglała niecierpliwie Leia.Han miał zaciętą minę.Nie był w stanie wycisnąć ze ścigacza ani trochę więcej, widoczniepojazd osiągnął maksimum swoich możliwości.Mógł jedynie oszczędzać mikrosekundyryzykownymi manewrami.Skręcając to w lewo, to w prawo, aby uniknąć coraz rzadszych drzew, ocentymetry minął pień, który omal nie starł mu farby z burty.Z fotela z tyłu dobiegł zdławiony okrzyk Dyona, słyszalny nawet poprzez wycie silnika.Han nie zwracał na to uwagi.Młodemu na pewno przyda się trochę urozmaicenia w życiu.Cóż,miał okazję.Wystrzelili poza ostatnie drzewa na wznoszący się, kamienisty teren i pokonali łagodnezbocze.Wzrok Hana od razu spoczął na ogromnym rankorze, stojącym na szczycie pobliskiegowzgórza.Stwór patrzył w dół i ryczał.- A niech to - zaklął Han.Leia pokręciła głową.- Rankory to nie problem.- Skąd ta liczba mnoga?- Gorzej, że są tam Wiedzmy.Zbocze doprowadziło ich do kamienistej rozpadliny i Han nagle zrozumiał, o czym mówiłaLeia.W głębi kanionu zobaczył Luke a i Bena - jednego w bieli, drugiego w czerni - jak klucząc,uciekali przed wirującymi wokół głazami wielkości głowy.Kamienie mogły bez trudu zmiażdżyćim czaszki.Po obu stronach niebezpiecznej strefy stały rankory z jezdzcami na grzbietach, wtowarzystwie trzech czy czterech Wiedzm z Dathomiry.Kobiety gestykulowały, utrzymując wruchu potencjalnie śmiercionośne kamienie za pomocą zaklęć Mocy.Han skręcił prosto na wejście do kanionu.Wiedzmy jeszcze ich nie spostrzegły.Może hałasi zamieszanie zmniejszą ich czujność na kilka sekund.- Za dużo ich tu - mruknął Han.- Dlaczego Ben i Luke nie używają mieczy świetlnych? - zdziwiła się Leia.Trzymała swójmiecz z kciukiem na przycisku, ale jeszcze go nie zapalała.Wiedzmy i rankory nie zdawały sobie na razie sprawy z obecności Hana i jego ścigacza,nawet kiedy zagłębił się w kanion.Wyłączył napęd, skręcił w lewo i uruchomił repulsory na pełnąmoc, kierując ścigacz w stronę najbliższej grupy wrogów.Każdy mniej sprawny pilot uderzyłby dziobem ścigacza w ścianę, zabijając wszystkich napokładzie.Han nic nie widział, ale czuł, jak repulsory trafiają na przeszkody.Rozległ się wrzaskWiedzm, pryskających z ich drogi.Hamowanie pod niewłaściwym kątem wcisnęło Hana wsiedzenie.Nagle zatrzymali się, czując miażdżące przeciążenie.Silniki zgasły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]