[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki temu był prawieniewidoczny.Pięć minut pózniej, posunąwszy siękilkanaście metrów w głąb lasu, stanął przy grubymdrzewie w pół drogi od ściany \ywopłotu.Znowuzasłonił sobie twarz ręką, osłaniając się od wiatru ipatrząc przez jezdnię.Byli tam.I nie wyglądali naludzi, którzy zabłądzili.Jego niepokój byłuzasadniony.Sprawiali wra\enie, \e czekają nakogoś lub na coś.Obydwaj mę\czyzni mieli na sobieskórzane kurtki.Przykucnęli przy \ywopłocie iszybko ze sobą rozmawiali.Mę\czyzna po prawejstronie bez przerwy niecierpliwie spoglądał nazegarek.Weingrassowi nie trzeba było mówić o czymoni myśleli.Czekali na kogoś.Manny poło\ył się na ziemi szukając wokoło.Poczołgał się na łokciach ikolanach, nie będąc pewnym czego szuka, alewiedząc, \e musi to znalezć bez względu na to, co byto miało być.To była gruba, złamana przez wiatrgałąz.W miejscu odłamania wyciekał jeszcze sok.Miała około metra długości i bujała się na wietrze.Powoli, bardzo niezdarnie i z ogromnym wysiłkiemstary człowiek wstał na równe nogi i cofnął się dodrzewa, przy którym stał przedtem, na skos od drogii dwóch intruzów, w odległości nie większej ni\piętnaście metrów.To było ryzykowne, ale có\ mupozostało w \yciu? Ryzyko było jednak większe ni\przy ruletce lub chemindefer.Wynik te\ zarazbędzie znany i hazardzista, który odezwał się wWeingrassie, miał ochotę postawić na to, \e jeden zintruzów pozostanie tam, gdzie był obecnie, a to zezwykłego, zdrowego rozsądku.Stary architektwycofał się do lasu, starannie wybierając swojemiejsce tak, jak gdyby nanosił poprawki na planyswego najcenniejszego klienta, jakiego kiedykolwiekmiał w \yciu.A tym klientem był on sam.Wykorzystuj zawsze całe naturalne otoczenie - tobyło dla niego oczywiste podczas całej karieryzawodowej i nigdy nie odstąpił choćby na cal od tejzasady.Dwie grube topole rosły obok siebie, wodległości dwóch metrów, tworząc rodzajabstrakcyjnej bramy leśnej.Schował się za konarprawej topoli, podniósł grubą gałąz, uniósł ją dogóry, a\ jej koniec oparł się o konar ponad nim.Zawodzący wiatr szarpał drzewami.Ponad tymi odgłosami lasu zawył krótko i śpiewnie, w jednejtrzeciej jak człowiek, a w dwóch trzecich jakzwierzę.Wyciągnął szyję i nasłuchiwał.Międzykonarami i krzewami dostrzegł poruszenie zajezdnią.Obydwaj mę\czyzni obrócili się nie wstając.Ten z prawej strony pochwycił swego towarzysza zaramię, najwidoczniej - na co Manny liczył - wydającjakiś rozkaz.Jegomość po lewej stronie wstał,wyciągnął pistolet z kieszeni marynarki i ruszył wkierunku lasu za drogą do Mesa Verde.Wszystkoteraz zale\ało od czasu.Od czasu i kierunku.Zwodniczy krzyk zwabił ofiarę w fatalne morzezieleni, podobnie jak syreny zwabiły Ulissesa.Jeszczedwa razy Weingrass wydał ten niesamowity okrzyk,a potem jeszcze raz i to tak wyraznie, \e intruz rzuciłsię do przodu odgarniając gałęzie.Broń trzymałpoziomo, jego stopy wbijały się w miękką ziemiękierując się nieuchronnie w bramę leśną.Mannypodciągnął grubą gałąz i zamachnął się nią z całejsiły trafiając w głowę pędzącego człowieka imia\d\ąc jego czaszkę.Twarz się rozbryznęła,pokrywając całkowicie krwią.Mę\czyzna ju\ nie \ył.Prawie nie oddychając Manny wyszedł zza konarudrzewa i uklęknął przy zwłokach.Mę\czyzna byłArabem.Wiatr z gór nie słabł.Manny wyciągnąłpistolet z wcią\ ciepłej ręki trupa i jeszcze bardziejniezdarnie i z większym ni\ uprzednio wysiłkiemostro\nie posunął się w kierunku drogi.Towarzyszmartwego intruza wyglądał jak kłębek nerwów:ciągle zwracał głowę w stronę lasu i na drogę biegnącą do Mesa Verde, po czym spoglądał nazegarek.Jednej tylko rzeczy nie uczynił: niewyciągnął broni, a to ju\ coś mówiło Weingrassowi.Terrorysta, bo to był terrorysta: obaj byliterrorystami - był albo szeregowym amatorem albozawodowcem.Nic innego nie wchodziło w rachubę.Czując walące echo w kruchej klatce piersiowejManny pozwolił sobie na kilka chwil odpoczynku, aletylko na kilka chwil.Taka okazja mo\e się ju\ niepowtórzyć.Ruszył w kierunku północnym,przemykając od konaru do konaru, a\ znalazł sięjakieś dwadzieścia metrów powy\ej zaniepokojonejpostaci, ciągle spoglądającej na południe.I znowuczynnik czasu: Weingrass przeszedł przez drogę takszybko, jak tylko mógł i stanął bez ruchuobserwując.Niedoszły zabójca był bliski apopleksji:dwakroć ruszał w kierunku lasu, za ka\dym razempowracając do \ywopłotu i kucając za nim.Ciąglepatrzył na zegarek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl