[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No,rozumiesz, że tu zostać nie mogę.Daruję ci wszystką tęmizerię, a za tydzień zapraszam cię do nowej pracowni.Obejrzał się jeszcze raz wokoło. Nic z tego nie wezmę.Tandeta i nędza! Chodzmy ztej nory! Idz sam i przyślij mi posłańca.Zabiorę stąd paręrzeczy i odeślę do siebie& Co do pracowni, wez tę poWiklickim, który po wakacjach wyniósł się do Monachium.Na Plantach w domu Szmita. Dobrze, byłem miał porządny przy tym apartament. Rozpytam jutro Oryża.Bądz zdrów& Idziesz doMaryni, to jej powiedz, że wstąpię do Berwińskiej. Wracajże prędko, bo co ja tam będę robił bez ciebie? rzekł tonem grymaśnym.Gdy wyszedł, Magda zagasiła ogień, zebrała niedopalone papiery, zakryła obraz i obejrzawszy się po izbie,ruszyła wprost do właściciela domu.W kilku słowach załatwiła interes.Pracownia przeszłana jej własność, umówiła się o cenę, zapłaciła za kwartał zgóry, wzięła kontrakt, zgodziła stróża, aby pilnował całościi opału, i poszła stamtąd, nie mogąc się pozbyć uczucia, żewraca z pogrzebu swojego szczęścia i ducha Filipa.Wieczór już był i gaz się palił.Minęła parę uliczek i62 znalazła się przed starym domostwem z ogrodem, gdziemieściła się piwiarnia.Niesforna muzyka napełniała całąposesję dzwiękami walca, w przerwach dzwięczały kufle ihuczał gwar ludzki.Magda z podwórza weszła do oficyny drewnianej izapukała do drzwi lewych. Zaraz, zaraz  odpowiedział kaszlący głos i pochwili otworzył je staruszek, suchy i mały, posiadającyjedną tylko, lewą rękę. A, to pani!  zawołał radośnie. Dopiero Helenkawróciła.Proszę, proszę! Ja jej obiad przygrzewam. Cóż to? Państwo znowu bez służącej? Nie wystarcza  rzekł z westchnieniem. Ja stary,niedołęga, do niczego, więc chociaż domem się zajmę.Tyle wygranej, że czas mam zajęty i nie tak wstyd żyć.Azawsze Helci lżej!Podreptał do kuchenki, z której zalatywała woń jedzeniaubogich; Magda poszła dalej.W drugim pokoju przy stole, nad którym wisiała lampa,Helena Berwińska, pochylona, rozcinała etykiety do winaw wielkich, wilgotnych jeszcze arkuszach.Była to dziewczyna trzydziestoletnia, zwiędła i mizerna,bladej cery i twarzy jakby zastygłej, na której nie bywałouśmiechu, ale i nie było goryczy, tylko spokój i powaga.Oczy miała bardzo zmęczone i na czole dużo zmarszczek, austa blade.Obejrzała się dopiero, gdy jej Magda położyła obie ręcena ramionach i pocałowała ją w głowę. A, to ty? Myślałam, żeś wyjechała.Nigdzie cię niewidać! Nie bardzo widocznie tęskniłaś, kiedy nie wstąpiłaśtyle czasu.Miałam dużo zajęcia i czekałam na ciebie co63 sobotę na wieczór.Cóż słychać? Nic złego.Zawszem na miejscu.Zarabiam, ojcieczdrów; wieczorem, ot, żeby nie próżnować, tnę etykiety,słucham muzyki. Prawda, masz bezpłatny koncert.Daj nożyczki; będęgawędząc i ja rozcinała.To twój rysunek? Mój.Rozcinaj uważnie, bo brakują za byle co. No i cóż ci płacą za to? Dziesięć centów od tysiąca.Magda rzuciła nożyczki. A toś szalona, za tę cenę oczy tracić!Berwińska ruszyła brwiami. Gdy się wprawić, nie takie to straszne.Robi sięmachinalnie i na wieczór ma się zarobku około półguldena.Dobre i to. Ty jeszcze z tego zarobku kupisz sobie kamienicę! zaśmiała się Magda. Po co mi kamienica.Chciałabym na starość miećdomek z ogródkiem, kędyś na skraju przedmieścia, i zpolem.Hodowałabym sobie róże i sadziła warzywa. A prędko dojdziesz do tego marzenia? Nie wiem.Tymczasem właściciel upatrzonej przezemnie posesji droży się z ceną.Magda nie pytała się dalej.Berwińska, gdy mówiła osobie, zbywała to krótko i obojętnie jakby rzecz niewartąrozmowy.Znały się z Magdą ze szkół w Dreznie.WtedyBerwińska była wesołą dziewczyną i uchodziła za majętną.Pustak to był i swawolnica, przy tym zdolna i inteligentna.Nagle pewnego dnia ojciec ją wezwał depeszą.Pojechałana czas jakiś i nie wróciła wcale.Po pięciu latach Magda jąspotkała wypadkiem na ulicy w Krakowie i była już taka64 jak obecnie.Pracowała w litografii, mieszkali z ojcem wruderze.Magda nie śmiała jej o nic pytać, bo czuła, że tożycie wielka katastrofa zniszczyła, i nie chciała urazićmoże już zabliznionych ran.Znalazła w Berwińskiej wielką głąb i delikatność uczuć,spokój i pogodę sądu, szczerą radę i życzliwość.Mówiłatedy o sobie, a Berwińska słuchała chętnie, stała się jakbyjej spowiednikiem i doradcą.Z czasem stosunek ten stał się dla Magdy potrzebą icoraz się zacieśniał.A przez ten czas Berwińska ani razu przecież niewspomniała o sobie, nie odkryła swych ran i duszy. Skończyłaś baronową?  zagadnęła. Lada dzień.Zapiszę go sobie radośnie w kalendarzu. Cóż? Kapryśna? Nierada z twej pracy? To nie, ale jej nie cierpię. Oho! Masz takich, których nie cierpisz.A wiesz,czego to dowodzi? Nie. %7łe masz takich, których kochasz. No, pewnie.Marynię zaraz z brzegu. Nie o tym mowa.Masz kogoś& jednego.Magdatrochę się zarumieniła. Ty wiesz i to przecież  odparła. Zawsze to samo! To cię przepraszam za posądzenie iwracam honor. Teraz to nie honor, ale głupota.Przyszłam do ciebiejak do chirurga na operację.Chcę stąd wyjść zdrowa. Mów zatem, a raczej zaczekaj, bo mi ojciec obiaddaje.Zaraz się z tym załatwię. Dotychczas nie jadłaś? Nie.Zwykła to moja godzina [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl