[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był rozpalony niby piec chlebowy, a mimo to starał się naciągnąć na nich oboje okrycie zeskór.Chciał ją rozgrzać!Villemo dygotała, przerażona własną reakcją, tym, że jego obecność zdawała jej sięodpychająca, lecz zarazem także pociągająca.To nie był Dominik i nawet nie mogłaby sobiewyobrazić, że to on.Nie wolno jej było nawet pomyśleć, że to mógłby być Dominik, bowówczas mogłaby ulec, poddać się temu pulsującemu pragnieniu.O Boże! Co on robi?- Nie! - krzyknęła.- Chcę się tylko zbliżyć - wyjąkał.Poczuła na swoich udach gorący dotyk jego ciała i przelękła się, że nie zniesie tego dłużej.O Boże! błagała w duchu.Boże, Boże! Nie pozwól, żebym uległa! Ja nie chcę! Toniemożliwe, nie z nim!Musiała jednak toczyć zaciekłą walkę z własnym pragnieniem, by się przed nim otworzyć,przestać się opierać tej trudnej do zniesienia sile, która pchała ją w jego objęcia.Dłonie Jonsa szarpały skórę na jej plecach, zostaną pewnie okropne siniaki.Jego twarzwykrzywiała się boleśnie, jęczał i wzdychał, starając się znalezć do niej drogę.- Ja muszę.- zawodził.- Nie.Nie - szeptała Villemo gorączkowo, przerażona, że właśnie tego ona także pragnie.Coś w niej powtarzało: Chodz! Chodz, zanim zdążę ci się wymknąć!Nie, nie mogę, nie wolno mi, co ja robię? Moje ciało już mnie nie słucha!Czy to takie dziwne, że tyle młodych dziewcząt, a nawet dojrzałych kobiet ulegauwodzicielom, choć naprawdę wcale tego nie chcą? Villemo już nigdy nie będzie nikogoosądzać.Nigdy!110 Jons stał się gwałtowny, krzyknął przeciągle, całym jego ciałem wstrząsnął spazm, po czymopadł bezwładnie na posłanie.Villemo poczuła na skórze coś ciepłego i lepkiego.- Och, Villemo! - wzdychał Jons.- O Jezu, jakie to słodkie!Piekło wstydu rozpaliło się w Villemo.Wciąż dygocząc w nieugaszonej gorączce, musiałasłuchać jego rojeń o przyszłości.- Teraz już się nigdy nie rozłączymy, ty i ja, moja ukochana! Następnym razem będzie lepiej,zobaczysz.Nie, nie! Nie mówi tego chyba poważnie! Czy on niczego nie rozumie?Najwyrazniej nie rozumiał.Gadał i gadał, a ona nie była w stanie odpowiadać.Gdy jednak oszołomiony i szczęśliwyzapadł w drzemkę, a w końcu zasnął, zerwała się z łóżka, chwyciła suknię wiszącą naścianie i wciągnęła ją pospiesznie.Czuła się chora po tym wszystkim, drżała na całym ciele.Przemknęła jakby ją kto gonił przez podwórze i wpadła do łazni.Balii z zimną już terazwodą, w której się przedtem kąpała, nikt nie uprzątnął.Ponownie więc zerwała z siebieubranie i zanurzyła się w wodzie.Znalazła jakiś gałganek i szorowała się nim z takązaciekłością, jakby chciała zmyć także wstyd, palący jej policzki.Ale ciało wciąż płonęło inawet zimna woda nie była w stanie go ostudzić.Po kąpieli ubrała się i bezradna stanęła przy drzwiach, nie wiedząc, co począć.- Dominiku - szeptała raz po raz.- Ja nic nie zrobiłam.Pomogłam tylko temu biedakowi,który bał się, że umrze.Ale ja pozostałam nietknięta.Wciąż jestem twoja, Dominiku!%7łebyś tylko ty mnie chciał!Och, ta myśl sprawiała nieznośny ból!O, Dominiku! Mimo wszystko czuję się taka zbrukana.Nie wiem, czy mam powody, ale takto czuję.Westchnęła ciężko.I co teraz pocznie z Jonsem, który marzy o ich wspólnej przyszłości?Nie chce zrozumieć, że ona pomogła mu tylko ten jeden jedyny raz.I że już nigdy,absolutnie nigdy nie chce mieć z nim do czynienia.Dla niego natomiast wszystko dopierosię zaczęło.Będzie go więc musiała zranić.Z odrętwienia obudziło ją jakieś głuche stuknięcie.Dochodziło z małego domku.111 Jons przecież śpi.Gdy wyjrzała na dwór, zobaczyła, że drzwi domku są otwarte, a zamknęła je wychodząc,była tego pewna.Zorientowała się, że w środku są jacyś ludzie.- Nie, jej tu nie ma - stwierdził jakiś burkliwy głos.- W porządku, złapiemy ją i tak.Postawimy strażnika przy drzwiach, prędzej czy pózniej onatu przyjdzie.A kiedy tamci wrócą z Sunden, będą mogli się nią pobawić.Teraz idziemy!Zostawili jednego na schodach i odeszli.Villemo zrazu niczego nie pojmowała, nie chciała pojąć.Powoli jednak prawda docierała doniej.Jons!Musiał umrzeć natychmiast od uderzenia, które słyszała.Jons? Ten prosty, ufny Jons? Który dopiero co.Musi stąd uciekać.Lecz Dominik powierzył jej swój worek podróżny ze wszystkim, coposiadał.Jej własna torba wisiała także na kołku w izbie.Musi je zabrać.A Dominik nie może tu wrócić, to by oznaczało śmierć.Musi go odnalezć.W głowie krążyło jej tylko to jedno:  musi.Jons.Poczciwy Jons.A na schodach siedział któryś z morderców i zagradzał jej drogę!Villemo czuła narastającą wściekłość.Powoli, lecz z coraz większym natężeniem buzowaław niej nieznośna, dławiąca, głucha siła.Jak lunatyczka wyszła z cienia i ruszyła w stronę opryszka na progu.Wyciągnęła przedsiebie rękę jak do przysięgi.- Wynoś się! - powiedziała głosem drżącym z gniewu.- Zniknij mi z oczu, zanim nie załatwięcię tak, że będziesz żałował, żeś się w ogóle urodził!Widziała w mroku, jak otwiera usta z przerażenia, jak wstaje z jakimś dziwnym skowytem.Nie przestając wyć, minął ją, rzucił się jak oszalały przed siebie i wypadł za bramę.Villemo wiedziała, co go tak przeraziło.Zobaczył jej oczy, poczuł jej siłę.Straszną siłę LudziLodu, która objawiała się zawsze, gdy gniew Villemo osiągał wielkie natężenie.Wywoływałją żal, wściekłość lub potrzeba chronienia bliskich.112 Ale nie miała czasu na rozmyślania.Wpadła do izby i chwyciła obie torby.Choć bardzo tegonie chciała, kątem oka dostrzegła posłanie i ciemne plamy na całej poduszce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl