[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale w tej sytuacji musiał wierzyć w Shirę i duchy jej przodków.%7łeby nie wiem jak bardzo sięprzed tym bronił.Gdy odpoczęli, Irovar zdecydował, że trzeba ruszać.- A czy ty znasz właściwą drogę? - zapytał Daniel, wspierając Shirę, by mogła stanąć nanogi.- Aż tak wysoko nikt przed nami nie doszedł - odparł Irovar.- Skąd więc mam wiedzieć,dokąd idziemy?Kontynuowali tę wyczerpującą wędrówkę przez połoniny pokryte rudobrązową trawą iusypiska białych kamieni, które zsunęły się spod szczytów.Tu, w górze, panował chłód;zimny wiatr rozwiewał suche trawy.Jeśli któreś z nich zastanawiało się, jak tłumaczyćnieobecność więzniów i Strażników Gór, to żadne nie powiedziało tego głośno.Daniel patrzył w zamyśleniu na Shirę, idącą przed nim.Wybierając się z wizytą do Taran-gai,gdzie miała wyjaśnić, jaki los jest jej pisany, - włożyła swoje najlepsze ubranie.Zwiątecznystrój Jurat-Samojedów: kaftan z różnobarwnych skórek małych szynszyli i letnie buty,miękkie i lekkie.Piękne włosy zaplotła w dwa grube warkocze; teraz, gdy włosy były mocno ściągnięte,przeważała w nich barwa miedzianoruda.Shira zaplatała swoje mieniące się włosy mocno,chowając każdy kosmyk, jakby się bała, że inni zobaczą, ile jest w nich odcieni.Było coś wzruszająco patetycznego w tym jej stroju i Daniel poczuł ucisk w gardle.Jakbyubrała się tak pięknie zupełnie niepotrzebnie.Irovar przystanął i pochylił się.Zerwał jakąś małą, nie rzucającą się w oczy roślinkę istarannie wytarł jej korzenie.Potem podzielił korzonek na kawałki, jeden włożył do ust, apozostałe dał dwojgu młodym.Shira natychmiast zaczęła żuć swój, więc Daniel poszedł zajej przykładem.- To jest używka Taran-gaiczyków - wyjaśnił Irovar.- Moja żona nauczyła mnie, jak jąstosować.To bardzo dobre, ma się potem rozkoszne sny.27 I nie tylko sny, pomyślał Daniel.Kręci mi się od tego w głowie.Ale.rzeczywiście, bardzoprzyjemnie.- Nie czernieją od tego zęby albo coś takiego? - zapytał niepewnie.- Nie, nic podobnego.Ziele rośnie tylko w Taran-gai i Nieńcy daliby wiele, by je mieć.- Chciałbym to wziąć do domu dla Ulvhedina - powiedział Daniel.- On potrafi leczyć, pewnieumiałby to ziele wykorzystać.- Proszę bardzo - odparł Irovar i podał mu kilka korzonków, które Daniel przyjął zwdzięcznością i starannie schował.Było już po południu, znajdowali się wysoko, pośród usypisk szarozielonych kamieni,pokrytych gdzieniegdzie płatami śniegu, gdy znowu usłyszeli za sobą prześladowców.Ukrylisię natychmiast za skalnymi blokami i spoza nich rozglądali się po dzikim, wymarłymkrajobrazie.Dzień nie był już taki pogodny.Z zachodu napływały ciężkie chmury i otulały szczyty górszarą mgłą.Poczuli się uwięzieni w tej mętnej masie, dawno już stracili orientację, niewiedzieli, gdzie się znajdują, gdzie jest Nor, a nawet gdzie jest tajga.Widzieli jedynie pod sobą kawałek górskiego stoku.I stamtąd właśnie nadeszli więzniowie,jak nazywali swoich wrogów.Wspinali się w górę.Wprost na nich.Jeszcze nie dostrzeglitrojga ukrytych wędrowców, ale wciąż się rozglądali dokoła, badając okolicę.Z całąpewnością odkryją ślady, nikomu przecież nie przyszło do głowy, żeby je za sobą zacieraćtak wysoko w górach.Naliczyli ośmiu prześladowców.Irovar rozejrzał się.Droga była zewsząd zamknięta, tylko z lewej strony dało się widziećprzejście, którędy właśnie chcieli iść, ale rozbójnicy najwyrazniej też tam zmierzali.Ponadnimi wznosiła się stroma górska ściana, niemożliwa do sforsowania.Istniała tylko jedna możliwość.Po prawej stronie widzieli wysoką kamienną barierę, a co sięza nią kryło, nie wiadomo.Gdyby zdołali się przez nią przedostać nie zauważeni, moglibyzyskać na czasie.A śladów na kamiennym usypisku i tak żadnych nie zostawią.Wspólnie rozważyli sytuację.Irovar nosił na szyi czerwoną chustkę.Teraz ją ukrył.Poza tymbarwy ich ubrań nie odbijały się zbytnio od szarego tła otoczenia.Na czworakach posuwalisię po zboczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl