[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy w nich jest coś - T_, t_, oczywiście,Belindo.szczególnego? Obróciła się twarzą do mnie z urazą w bacznych oczach, tak jakby- Nie ma potrzeby szeptać.Mo\e i patrzą na ciebie, ale zapewniam, \e ejrzewała, \e usiłujęją uspokoić, co było prawdą.Powiedziałem:cię nie słyszą.Te lalki.Właściwie nie ma w nich nic szczególnego, tyle \e _ Wierzę ci,Belindo.Jasne, \e ci wierzę.- Nie zmieniłem swojegonochodza 2 wvenv H"vlA,- n_ 2";_or _oo r___._ _._"___stara czarownica, która zgubiła gdzieś swoją miotłę, ubiera się właśnie tak.- Jak one?- Niełatwo to sobie wyobrazić - przyznałem.- A Trudi ma wielkąlalkę ubraną dokładnie tak samo.- Ta chora dziewczyna?- Ta chora dziewczyna.- To miejsce ma w sobi_ coś strasznie nieprzyjemnego.- Puściła mojąrękę i znowu zajęła się strze\eniem moich pleców.W kilka sekund potem 'usłyszałem, \e gwałtownie nabiera tchu, i obróciłem się.Stała plecami domnie, nie dalej ni\ o cztery stopy, i nagle zaczęła cofać się powolii bezgłośnie z wyciągniętą za siebie ręką, najwyrazniej wpatrzona w coś, ;na co padł promień jej latarki.Ująłem jej dłoń, gdy znalazła się blisko,ciągle nie obracając głowy.Przemówiła napiętym szeptem:- Tam ktoś jest.Ktoś patrzy.Zerknąłem w promień światła, lecz nic nie zobaczyłem, ale te\ jej latarka :nie była zbyt mocna w porównaniu do mojej.Zcisnąłem dłoń Belindy, by _zwrócić na siebie jej uwagę, i kiedy się obróciła, popatrzyłem na ńią ipytająco.- Tam naprawdę ktoś jest.- Wcią\ ten _apięty szept, rozszerzonezielone oczy.- Widziałam.Widziałam je.- Ale co?- Oczy.Widziałam.Nie wątpiłem w to ani przez chwilę.Mogła być obdarzona wyobraznią, iale została przeszkolona, i to starannie przeszkolona, aby nie dawać upustuwyobrazni w swoich obserwacjach.Podniosłem _latarkę, nie dość ostro-\nie, bo promień poraził w przelocie jej oczy oślepiając ją na chwilę,i kiedy odruchowo poderwała do nich dłoń, skieiowałem światło we !wskazane miejsce.Nie dojrzałem \adnych oczu, natomiast spostrzegłem, i\ _dwie wiszące obok siebie lalki kołyszą się tak leciutko, \e ruch ich był,prawie niedostrzegalny.Prawie, ale niecałkowicie - a na tym piętrze 'magazynu nie było \adnego przeciągu ani podmuchu powietrza.Zcisnąłem znowu jej dłoń i uśmiechnąłem się do niej.- Ale\ Belindo.54- To dlaczego pan nic nie robi?- Właśnie mam ten zamiar.Mam zamiar wynieść się stąd do diabła._- Dokonałem ostatniej, nieśpiesznej inspekcji za pomocą latarki, tak jakbynic się nie stało, po czym obróciłem się i opiekuńczo ująłem Belindę podrękę.- Nic tutaj dla nas nie ma, a jesteśmy tu ju\ za długo.Myślę, \etrzeba nam drinka na nasze stargane nerwy.popatrzała na mnie z wyrazem na przemian gniewu, zawodu i niedowie-rzania, a podejrzewam, \e i z niemałą ulgą.Ale gniew wziął górę;większość ludzi _pada w gniew, kiedy czują, \e ktoś im nie wierzyuspokaja ich jednocześnie.' ?;-- Ale\ mówię panu, \e.- No, no! - dotknąłem warg wskazującym palcem.- Nic mi niemów.Pamiętaj : szef zawsze wie najlepiej.;!_'Była za młoda, \eby apoplektycznie zsinieć, niemniej jednak miotały niąburzliwe uczucia.łypnęła na mnie, najwyrazniej doszła do wniosku, \e niema słów odpowiednich do tej sytuacji, i zaczęła schodzić po schodach,ze wzburzeniem widocznym w ka\dym ruchu jej sztywno wyprostowanychpleców.Podą\yłem za nią, a moje plecy te\ nie były całkiem takie jakzwykle, bo czułem w nich dziwne mrowienie, które nie ustało, dopóki niezamknąłem bezpiecznie za sobą frontowych drzwi magazynu.Odeszliśmy szybko ulicą trzymając się z dala od siebie; to Belindazachowywała ten dystans, a jej postawa dawała wyraznie do zrozumienia'.trzymanie się za ręce i ściskanie ramion skończyło się ńa tę noc,Najprawdopodobniej na dobre.Odchrząknąłem.- Ten, kto walczy i ucieka, drugiego dnia walki doczeka._?_ Tak bardzo kipiała gniewem, \e tego nie uchwyciła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]