[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanurzyli się we mgle i już nie wynurzyli.Choć inni ludzie przechodzili przez mgłę, nie ponoszącżadnego uszczerbku.Zdesperowani młodzieńcy dokładnie obejrzeli skałę od podstawy do samegowierzchołka znikającego w chmurach, ale nie znalezli w niej ani rozpadlin, ani głębokich pieczar.Kapłani mówili, że czują tu obecność mocy.A jeszcze mędrcy powiadali, że pieczary nie zawszesą widoczne i nie wszyscy mogą je zobaczyć.Jednym słowem, rozważni mieszkańcy Haliradu starali się omijać Zamgloną Skałę.I na pewnomieli rację.Są przecież święte miejsca.Są i grozne.A także takie, które są nie dla ludzi.I tyle.Wilczarz opalał kolczugę nad ogniem i myślał o tym, że przecież z powodzeniem mógł to zrobićw domu.Na dobrą sprawę byłoby mu nawet łatwiej.Ale chciał się przejść.Natomiast Neelithupajała się swobodą.Rozebrała się za wielkim głazem i natychmiast weszła do wody.Wilczarzspod oka przyglądał się, jak w drobnych falach znikała i znów pojawiała się jej czarna główka.Aznikała na długo: Neelith poczynała sobie zadziwiająco śmiało, nie bała się nurkować na głębinie.Morze nie było tak ciepłe jak w Sakkarem, ale i tak rozkoszowała się kąpielą.Zaraz pewnie nałowirozgwiazd, będzie go przekonywać, że nadają się do jedzenia, i upiecze je nad ogniskiem.Wilczarz też pomyślał z przyjemnością o kąpieli.Ale najpierw musi skończyć robotę.Od razuzauważył jezdzców, którzy wyjechali z lasu oddzielającego zatoczkę od miasta.Trzech mężczyznna potężnych, dobrze wypasionych koniach.Obejrzał się na Neelith.Akurat wynurzyła się,trzymając w każdej ręce po podwójnej muszli wielkiej jak miska.Jezdzcy jechali stępa.Zmierzali wich stronę, ale widać było, że się nie spieszą.Ich twarzy z tej odległości nie dało się jeszczerozpoznać, Wilczarz przyjrzał się więc płaszczom.To nie witezie.I nie straż miejska, pomyślał.Może to %7ładoba z rozbójnikami? A może komesiLudojada?- Neelith! - zawołał cicho dziewczynę.Stała zanurzona po szyję.Widział tylko jej głowę, białe ramiona, korale na szyi i ręce, w którychtrzymała muszle.Reszta ciała była niewyrazną plamą rozpływającą się w przeszywanejpromieniami słońca wodzie.- Wez ubranie - spokojnie powiedział Wilczarz.- I przepłyń na drugą stronę.Dasz radę?Zatoczka miała jakieś pół wiorsty szerokości.W razie czego raczej nie dosięgną jej tam z łuków.- Spróbuję wypłoszyć konie - odparła Neelith.- Tilorn mnie na uczył.Zobaczysz, uda się.- Może się i uda, ale lepiej będzie, jak zrobisz to, o co proszę - rzekł Wilczarz.- Musimy sięprzekonać, co to za jedni.Neelith rzuciła wyłowione muszle na brzeg.- A może nie mają złych zamiarów?- Może i nie mają - odparł Wilczarz.- Ale popłyń na tamtą stronę.Neelith schowała się za głazem.Wen nawet nie bardzo się zdziwił, kiedy po chwili wyszłastamtąd w ubraniu.Miał ochotę wrzucić ją z powrotem do wody, ale wiedział, że to i tak nie manajmniejszego sensu.Wierność jest czasem gorsza od największej zdrady.Neelith popatrzyła naniego z niemą prośbą w błękitnych oczach, w których malował się desperacki strach.Podniosła zbrzegu muszle, zasiadła przy ognisku i zaczęła otwierać deszczułką mocno zaciśnięte połówki.Włosy miała mokre, więc pomiędzy chudziutkimi łopatkami rozpływała się na giezle szara plama.Wilczarz podał dziewczynie nóż.W razie czego zawsze zdąży zań chwycić.Tymczasem jezdzcy byli coraz bliżej.Dwaj z nich, dobrze zbudowani mężczyzni, na pewnodoskonale znali arkana władania bronią.Trzeci, szczupły starzec, nie miał broni prócz krótkiego kindżalu przypiętego do pasa, którywydawał się raczej drogocenną zabawką niż orężem wojownika.Takie rzeczy nosi się nie po to, bywalczyć.Wilczarz nieco się uspokoił.To zapewne jakiś wielmoża z dwoma przybocznymi.A jeżelirzeczywiście tak było, trzeba się przygotować raczej na rozmowę niż walkę.W każdym razie na wstępie.Popatrywał na jezdzców i nadal z niezmąconym spokojem czyścił nad ogniem kolczugę.Tylkoprzesiadł się na sam skraj kamienia i rozstawił nogi, by móc od razu wstać.Nieznajomi nie mieliłuków, a konie po takich kamieniach blisko nie podejdą.Natomiast spieszonych zbrojnych w walcena miecze - tego się nie bał, nawet gdyby przyszło mu zmierzyć się ze wszystkimi trzema.- Witaj, Wilczarzu - odezwał się z szacunkiem starzec, zatrzymując się w odległości dziesięciukroków.- I ty bądz pozdrowiony, dobry człowieku - odparł Wilczarz po chwili milczenia.- Wybacz, jakośnie mogę sobie ciebie przypomnieć.Neelith udało się otworzyć obie muszle.Kroiła sprężyste, bladoróżowe mięso i nadziewałakawałki na kijek.- Ale ciebie, Wilczarzu, zna wielu ludzi - rzekł starzec z uśmiechem.- Rozniosła się już wieść otym, jak sobie poczynałeś ze zbójami %7ładoby, a potem pokonałeś wojownika, którego wynajęlikapłani.Zapewne nie wiesz, ale zwolnili go ze służby i teraz poszukują kogoś lepszego na jegomiejsce.Jeszcze się u ciebie nie zjawili z propozycją? Zresztą nie to jest ważne.Ważne, żeniewielu może się z tobą równać w walce jeden na jednego, Wilczarzu.- Dzięki za dobre słowo - powoli wycedził Wen.Ten szum wokół jego osoby nie bardzo mu sięspodobał.Ale to przemyśli sobie pózniej, kiedy będzie miał wolną chwilę.Stary cap zapewne nie po to się tu fatygował, żeby wygłaszać pochwały pod moim adresem,pomyślał, próbując określić, do jakiego plemienia należy jego rozmówca.Starzec miał na sobieszerokie segwańskie spodnie, buty dobrej welskiej roboty, solweński bezrękawnik z farbowanegosukna, a na to drogi płaszcz utkany w warsztatach Arrantiady.Po weńsku mówił jak Wen.Alewłosy miał ostrzyżone.W wielkich miastach tak już bywa, że ludzie się w nich mieszają i napierwszy rzut oka nie odgadniesz, co to za człowiek stoi przed tobą i skąd przybył.Bądz mądry izgadnij, jak tu z takim rozmawiać.Oszaleć można.- Wielu ludzi słyszało też o tym, że ludzie %7ładoby proponowali ci, byś przeszedł na ich stronę,obiecali część zdobyczy, ale tyś odmówił - ciągnął tymczasem nieznajomy.- Wierność jest wcenie.- Siądz przy ogniu - rzekł Wilczarz.- Częstuj się darami bogów, porozmawiajmy, jeśli będzie oczym.Starzec z niepokojem zaczął kręcić się w siodle, niepewnie popatrując na ochroniarzy.- Powiadasz, że coś o mnie słyszałeś - uśmiechnął się Wen.Jeden z młodzieńców zsiadł z konia, by podtrzymać starcowi strzemię, a potem, kiedy jego panusiadł przy ognisku, stanął mu za plecami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]