[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, nicjej nie zaszkodziło.Zatruła się fizyczną miłością i terazskutki tej choroby spadną na jej najbliższych.Czyw ogóle zrozumieją? Dopuściła się czynu, który nigdynie mógłby się przydarzyć przyzwoitej, obyczajnejdziewczynie.Mało tego.Stało się to przy współudzialemężczyzny, który był zdecydowanym wrogiem wszy-stkiego, co ceniła i stawiała sobie za cel w życiu.Utra-ciła szacunek brata i matki.Chciało się jej krzyczeć.Chciała wrzeszczeć, ko-pać, miotać się i przeklinać jak pijany kowboj.Do-bry Boże, czasami nienawidziła siebie za to, że jest ko-bietą.Tego ranka uświadomiła sobie, że musi udać sięw worze pokutnym do Logana i błagać go, żeby sięz nią ożenił.Musi bić się przed nim w piersi i żałowaćtamtych odważnych słów.Nie miała wyboru i świa-domość tego była prawdziwą udręką.Nawet tutaj,w hołdującym postępowi stanie Wyoming, gdzie ko-biety chodziły do urn wyborczych, miały zagwaran-towane prawo własności i prawo do rozwodów, lu-dzie patrzyli z niesmakiem na pannę z dzieckiem, zaśsamo dziecko otrzymywało etykietkę bękarta.Wie-działa już, jak mogą ranić kolce uprzedzeń.Wystarczy,że hodowało się owce w krainie bydła.Lecz Katherine była dorosłą osobą.W swoich de-cyzjach uwzględniała margines ryzyka.Natomiastdziecku nie przysługiwał wolny wybór.Niewinna isto-ta nie mogła cierpieć za błędy matki.Głęboko westchnęła, wyprostowała się i ruszyław kierunku stajni.Po kilku minutach wyprowadziła osiodłanego ko-nia.Smutek, jaki odczuwała, nie byłby większy, gdybyw tej chwili szła na własną egzekucję.Gdy przejeżdżała przez podwórze, na ganku domupojawił się Daniel.- Dokąd jedziesz? - zapytał.Nie chciała kłamać, z drugiej jednak strony nie była topora na szczerość.Udała więc, że nie usłyszała pytania,machnęła mu ręką i spięła konia ostrogami.Na ranczo Logana dowiedziała się, że znakuje onbydło.Mary Rosa spodziewała się go za kilka dni.Ka-therine z początku chciała zaczekać, lecz w końcu od-rzuciła tę pokusę.Oczekiwanie łączyło się ze strasznąniepewnością.Skoro i tak miała przejść przez ogień,wolała to zrobić natychmiast.Podziękowała Mary Rosie i kierując się jej wska-zówkami, udała się do obozowiska.Przez całą drogę serce biło jej szybciej od skrzydełkolibra.Szukała w myślach jakiegoś sposobu uniknię-cia tego spotkania, jednak żaden cudowny pomysł nieprzyszedł jej do głowy.Chyba że zdecydowałaby sięna opuszczenie Wyoming.Ale tego właśnie nie mogłazrobić.Poza tym Logan był ojcem dziecka i miał pra-wo dowiedzieć się o swoim ojcostwie.Nagle ujrzała stado.Bezkresne morze grzbietów,ogonów i łbów.Kilka ognisk znaczyło krajobraz.Mężczyźni uwijali się na koniach w pogoni za ciela-kami.Katherine powoli zbliżała się do tego kłębowiska.Okrzyki mężczyzn stawały się coraz wyraźniejsze.Antylopa, która skubała trawę razem z jałówkami,pierzchła na jej widok.Jałówki nie raczyły nawet pod-nieść łbów.Prześlizgując się wzrokiem po jeźdźcach, Katheri-ne szybko rozpoznała Logana.Wysoki i barczysty,wyróżniał się spośród innych.Ciągnął właśnie na li-nie cielaka, który też zaraz dostał się w ręce opraw-ców.Dziewczyna drgnęła, gdy dotarło do niej bolesnemuczenie.A jeszcze gorszy był swąd palonej skóry.Poczuła ucisk w żołądku i falę mdłości.Udało się jejjednak zdławić atak.Nie zamierzała ośmieszać sięprzed tymi mężczyznami.Na szczęście Logan nie za-uważył jej jeszcze.Zapomniała słów, którymi miała gopowitać i teraz w panice próbowała je sobie przypo-mnieć.Mężczyźni na jej widok przerwali pracę.Jechaław szpalerze zaciekawionych spojrzeń.Siedziała nasiodle wyprostowana, ale jej ciało płonęło, a rumieńcepiekły policzki.Czuła się jak dusza grzesznika, sma-żona na piekielnych rusztach.A przed nią, w odle-głości pięćdziesięciu kroków, stał sam Lucyfer.Na jego koszuli ciemniały pod pachami plamypotu.Był w skórzanych spodniach, które lepiej odbawełnianych chroniły nogi przed obtarciem bądźodparzeniem.Słońce błyszczało w jego ostrogach,sypiąc diamentowymi skrami.Wiatr bawił się kresa-mi jego kapelusza, które przypominały skrzydła kru-ka.Logan nacisnął kapelusz głębiej na czoło.Znałaten gest bardzo dobrze - często powtarzał się w jejsnach.Siedział na koniu nieruchomo, patrząc gdzieśponad jej głową.A potem zaczął zwijać arkan.Powie-sił go na łęku siodła i znów zamarł w bezruchu.Wreszcie ich oczy się spotkały.To wystarczyło, abyuświadomiła sobie jedną podstawową rzecz: ten czło-wiek władał nią bez reszty.Jeżeli nawet nie na od-ległość, to na pewno w zasięgu wzroku.Ściągnęła cugle.Ich konie teraz prawie dotykały sięłbami, tuląc uszy.Nabrała w płuca powietrza.Od-chrząknęła.- Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała z ta-kim pośpiechem, jakby za chwilę odjeżdżał jej dyli-żans.A przecież inaczej to sobie zaplanowała.Logan uniósł brew na znak chłodnego zaskoczenia.- Porozmawiać? - powtórzył.Poprawiła się w siodle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl