[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zastanawiał się wcalenad tym, czy ktokolwiek ma w ogóle coś podobnego na myśli on samtylko obawiał się, że ludzie mogliby wymyślić taką plotkę, opowiadanobowiem coś podobnego przy poprzednim dziecku Liv.Ale wtedy był naustach wszystkich z powodu owej historii z Torhildą& a zresztą zawszesię znajdą tacy, którzy chętnie oczerniają innych.Wskutek tego jednak,że zgodził się być ojcem chrzestnym, był zmuszony wspierać rodziców.Dla Eirika Anki był zawsze na poły opiekunem, niełatwo więcprzyszłoby rozłączyć z nim chłopca.Liv zaś z dzieckiem na plecachprzychodziła do Hestviken i plątała się cały dzień po oborze i kuchni,udzielając dziewkom rad i gadając, jak to ona zwykła była sobie poczynać,kiedy tu rządziła.Torhilda miała zupełną słuszność, gdy mówiła, że Olaf postępujeniemądrze osadzając takich ludzi w pobliżu dworu.Myślał o tym z głuchągoryczą: wszystko składało się akurat w ten sposób, że nie mógł wziąć dosiebie Torhildy i korzystać z jej roztropnych rad.Z wolna stało się to dla Olafa prawdziwą udręką, że osoba Eirika takbardzo wrosła w jego myśli i wyobraznię.Ciągle na nowo zderzał sięz tym niepojętym zachowaniem chłopca i za każdym razem było onodla niego zagadką.On sam kłamał, to prawda, kłamał na zimno i bezzająknienia nie zapomniał o tym; ale wiedział, dlaczego kłamie.Kłamał,bo musiał.Eirik jednak łgał i łgał, a ojciec nie mógł dopatrzeć się w tymjakiejś rozsądnej przyczyny nie kłamał po to, aby coś osiągnąć, i rzadkorobił to w tym celu, aby coś zataić.Olaf zauważył już, choć nie poświęcałzbyt wielkiej uwagi Eirikowi, że ten bardzo rzadko usiłuje czemuśzaprzeczyć lub kłamać, kiedy go wprost pytano; nawet do najgorszychprzewinień przyznawał się chętnie.Mieniąc się na twarzy, ze zmrużonymioczyma opowiadał, jak wygląda sprawa, gdy go o to zapytano.Było więcniemal tak, jakby zmyślał tylko dla uciechy swoje kłamliwe bajki.To zaśwydawało się Olafowi prawie niepojęte.Od lat wahały się uczucia Olafa między nieokreśloną tęsknotą,aby móc kochać to młode życie, które dostało się pod jego władzę, aniechęcią do tego obcego, co niby cierń tkwiło w jego ciele.Obecniete uczucia przybrały jak gdyby określony kształt.Bywały chwile, kiedyniezrozumiała kłamliwość Eirika budziła nienawiść w sercu Olafa: jakbyto kłamstwo, które niby jarzmo wziął na swoje barki, ożyło w postaciEirika i szydziło z niego czarownie pięknym uśmiechem piwnych oczuślicznego chłopca.Kiedy indziej znowu było zupełnie inaczej&Drugiego lata po śmierci żony Olaf musiał wybrać się na Eidsivating.Nie trzymał teraz wiele służby we dworze, tak że trudno byłoby mu wziąćze sobą pachołka w okresie robót polnych.Eirik miał więc pojechać zojcem.Olaf nie miał zbyt wielkiej ochoty na tę długą podróż, nie tęsknił teżbynajmniej za swym szwagrem.Od trzynastu lat, odkąd zabrał do siebieIngunę, nie odwiedził okolic na północ od Oslo, poza tym wypadkiem,kiedy przyjechał po Eirika, to zaś było w zimie.Tym razem jechał w lecie na północ przez Raumarike.Pogoda byłapiękna i słoneczna, ale w południe upał dokuczał.Wyszukali sobie więcodpowiednie miejsce na odpoczynek niedaleko drogi.Eirik rozkulbaczyłkonie i spętał im nogi.Po posiłku wyciągnęli się obaj w trawie i Eirikwkrótce zasnął.Olaf leżał z siodłem pod głową i patrzył przed siebie przez zieloną siećtrawy.Aąka żółciła się kaczeńcami, których rosło tu bardzo dużo, a wokółmałego, błękitnego stawku poniżej lśniły srebrzyste puchy wełnianek.Podrugiej stronie strumyka błyszczały czerwone gozdziki polne w cieniuolszyny.Olaf patrzył na kwiaty jak na dobrych znajomych spotykanychco roku; wprawdzie i w domu na Hestviken dostrzegał, kiedy zakwitałytakie czy inne kwiaty, i wnioskował z tego, jakie będzie lato.Tu jednak,gdy leżał bezczynnie, wpatrzony w kwitnącą łąkę, której właściciela nieznał, była to rzecz zupełnie inna było to jakby powitanie miejsc, wktórych żył w młodości.Wielkie srebrzystoszare z białymi brzegami chmurzyska wypełzłyznad wierzchołków sosen i dziwnie cicho i szybko zasnuły gorący błękit.Tu, w dole, nie poruszał się nawet najlżejszy wiaterek.Teraz zaczęłysunąć po niebie i zgasiły światło słoneczne.Olaf naciągnął płaszcz natwarz dla ochrony od komarów i zasnął.Po południu wyjechali z lasu i ujrzeli przed sobą obszerny dwór wblasku zachodzącego słońca.Okolony łąkami królował na szczyciewzgórza, z małym jasnym kościółkiem kamiennym na końcu rzędudomostw doprawdy siedziba potężnego pana.Eirik wydał głośnyokrzyk zachwytu, tak bardzo podobało mu się tutaj.Olaf nie odezwał sięna to ani słowem.Droga prowadziła na wzgórze i szła środkiem dziedzińca dworskiego.Dwór widziany z bliska był nie mniej okazały z tą niezliczoną ilościązabudowań, starych i nowych, stojących po obu stronach drogi.Okonapotykało wszędzie dowody zamożności i porządku.Gdy zjechali potemw dolinę, nad rzekę, Olaf zagadnął, syna: Czy wiesz, Eiriku, jak się zowie ten dwór? Nie odrzekł chłopiec z ciekawością. To Dyfryn. Ach, więc to jest Dyfryn!Wkrótce potem odezwał się głęboko poruszony: Właściwie po sprawiedliwości myśmy powinni tam siedzieć,prawda, ojcze? Tak. Olaf jechał w milczeniu dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]