[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I, co gorsza, jak już sobie uświadomiłem, że tedoświadczenia mnie ominą, musiałem zacząć je udawać, nauczyć się skrywaćśmiertelną pustkę we mnie pod maską szczęścia.I pamiętałem moją straszliwą nieporadność w tych pierwszych latach prób;pierwsze kompletnie nieudane wybuchy śmiechu, zawsze w niewłaściwychmomentach i zawsze brzmiące tak nieludzko.Jakże ciężko było choćby naturalnie,swobodnie rozmawiać z innymi na odpowiednie tematy, okazując stosownesfabrykowane uczucia.Uczyłem się tego powoli, w mękach, nieudolnie; patrzyłem, zjaką łatwością robią to inni, i ich pełna wdzięku swoboda, która była poza moimzasięgiem, przysparzała mi dodatkowej udręki.Taka drobnostka: umieć się śmiać.Coś tak błahego, chyba że się tego nie potrafi i trzeba się uczyć, podpatrując innych,jak ja.Teraz to samo czekało Cody'ego.Będzie musiał przejść przez cały tenobmierzły proces oswajania się z wiedzą, że jest i zawsze będzie inny, i uczenia się,jak to ukrywać.A to był dopiero początek, pierwszy, łatwy etap Drogi Harry'ego.Potem wszystko jeszcze bardziej się komplikowało, robiło się coraz trudniejsze ibardziej bolesne, i tak aż do ukończenia budowy całkowicie nowego, sztucznegożycia, osadzonego na solidnych fundamentach.Nieustanne udawanie, przerywanetylko krótkimi i zbyt rzadkimi momentami upragnionej, ostrej jak brzytwarzeczywistości - oto mój dar dla Cody'ego, tej małej, skrzywdzonej istotki, która stałateraz tak sztywno i w głębokim skupieniu szukała choćby śladu poczuciaprzynależności, którego nigdy nie zazna.Czy rzeczywiście miałem prawo wtłaczać go w te boleśnie ciasne ramy? Czyfakt, że sam to przeżyłem, oznacza, iż on też powinien? Bo jeśli miałem być szczery,ostatnio przynosiło mi to niewiele korzyści.Droga Harry'ego, która wydawała się takwyraznie, czysto i sprytnie wytyczona, skręciła w zarośla.Debora, jedyna osoba nacałym świecie, która powinna rozumieć, wątpiła w jej słuszność, a nawet w sam faktjej istnienia, a teraz leżała na OIOM - ie, podczas gdy ja miotałem się po mieście izarzynałem niewinnych.Czy naprawdę tego chciałem dla Cody'ego?Patrzyłem, jak z innymi recytuje przysięgę wierności sztandarowi, i nienasunęło mi to żadnych odpowiedzi.I stąd głęboka zaduma Dextera, kiedy wreszcie powlókł się do domu, ciągnącza sobą urażonego i niepewnego Cody'ego.W drzwiach czekała Rita.Miała zaniepokojoną minę.- Jak było? - spytała Cody'ego.- Dobrze - odparł z miną świadczącą o czymś dokładnie odwrotnym.- Było w porządku - dodałem, trochę bardziej przekonująco.- A będzie dużolepiej.- Musi - stwierdził Cody cicho.Rita przeniosła wzrok z Cody'ego na mnie i z powrotem.- Nie to chciałam.to znaczy, czy ty, czy tobie.Cody, będziesz dalej chodziłna zbiórki?Cody spojrzał na mnie i w jego oczach niemal dostrzegłem błysk małegoostrza.- Tak - odrzekł swojej matce.Ricie wyraznie ulżyło.- To wspaniale - powiedziała.- Bo to naprawdę.wiem, że będziesz.nowiesz.- Na pewno - stwierdziłem.Zaświergotała moja komórka i odebrałem.- Tak.- Ocknęła się - powiadomił mnie Chutsky.- I przemówiła.- Już jadę - rzuciłem.19Sam nie wiem, co spodziewałem się zobaczyć w szpitalu, ale na pewno sięrozczarowałem.Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło.Debora nie siedziała włóżku i nie rozwiązywała krzyżówki, słuchając iPoda.Wciąż leżała bez ruchu,otoczona przez mnóstwo urządzeń i jednego Chutsky'ego.On zaś siedział w tej samejbłagalnej pozie na tym samym krześle, choć przez ten czas zdążył się ogolić i zmienićkoszulę.- Cześć, stary! - zawołał wesoło, kiedy dostałem się do łóżka Debory.- Jestcoraz lepiej.Spojrzała prosto na mnie i powiedziała moje imię.Będzie zdrowa.- Super - odrzekłem, choć nie bardzo rozumiałem, dlaczego wymówieniejednosylabowego imienia miałoby oznaczać, że moja siostra błyskawicznie wraca dopełnej, nienadwątlonej normalności.- Co mówią lekarze?Chutsky wzruszył ramionami.- Stara śpiewka.Nie robić sobie zbyt wielkich nadziei, za wcześnie, żebywyrokować, autonomiczny nerwowy i tak dalej.- Uniósł dłoń w geście mówiącym olać to.- Ale nie widzieli, jak się obudziła, a ja owszem.Spojrzała mi w oczy i odrazu wiedziałem.Tam, w środku, to wciąż jest ona.Wyjdzie z tego.Nie znalazłem żadnej odpowiedzi, więc wymamrotałem kilka życzliwychpustych sylab i usiadłem.I choć bardzo cierpliwie czekałem przez dwie i pół godziny,Deb nie wyskoczyła z łóżka i nie zaczęła ćwiczyć aerobiku; nie powtórzyła nawetswojej sztuczki z otwieraniem oczu i wypowiadaniem imienia Chutsky'ego, więc niepodzielając jego niewzruszonej wiary, w końcu powlokłem się do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]