[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rano już go nie było, zostałniespodziewanie wezwany do Bangkoku.Przynajmniej tak powiedziałJared.Nigdy nie mówiła o tym, co zdarzyło się tamtego wieczora.Nazajutrz, przygnębiona i skacowana, zastanawiała się, czy Roland sammógł się wygadać, ale Jared nigdy o tym nie wspominał, a dwa tygodniepotem, w Luang Prabang, zapadła na malarię.Gdy była chora, miałaczasem nadzieję, że Roland zadzwoni, wpadnie do niej podczas jednej zeswoich okazjonalnych wizyt w Hongkongu, ale nigdy się nie pojawił, aJared o nim nie mówił.To wszystko czyniło jego obecność tutaj jeszcze dziwniejszą.Gdyekran mrugał przed nimi, Anna sięgnęła po jego butelkę, pociągnęła zniej jeszcze raz.Nie wiedziałam, że wróciłeś, powiedziała, a on uśmiechnął sięszeroko.W zeszłym tygodniu, odparł.Skończyliście już z tym programem kulinarnym?Na razie tak.Rozmawiałeś z Jaredem?Pokręcił głową i zwrócił się twarzą do niej, wbijając w nią swojeciemne oczy.Widziałem się z Frey.Mówiła, że byłaś chora.Anna przytaknęła wolno.Miałam malarię.Jezu, nikt mi nie powiedział.I nagle Anna miała pewność, że odwiedziłby ją, nawet niemusiałaby go o to prosić, gdyby tylko wiedział.Wyciągnęła rękę ipoklepała go po dłoni.Nie martw się.Już ze mną lepiej.W miarę upływu dnia przybywało wiadomości przynoszącychobrazy jak z tryptyków Boscha.Szkielety wież niczym zepsute zęby ziejącepustymi dziurami na tle spowitego czarnym dymem nieba.Ulicepowybrzuszane i spękane, pogrzebane pod morderczym deszczemlśniącego szkła.To, że trzęsienie nastąpiło o tej porze, znaczyło, iż wieluludzi zginęło w swoich łóżkach, przygniecionych spadającymi elementamikonstrukcji.I rzeczywiście, wydawało się, że trupy są wszędzie, okaleczonekończyny i zwisające bezwładnie głowy groteskowo wystawały z ruin;inne, zapakowane do worków, leżały w stosach na poboczu jakprzygotowane do wywózki śmieci.Ale pośród ruin byli też żywi,ratownicy, nie zważając na własne ryzyko, morderczo pracowali, żeby donich dotrzeć, pełzali przez rozpadające się szkielety bloków mieszkalnych,ich poranione dłonie krwawiły od przekopywania się przez gruzy, twarzezasnuł strach, wyczerpanie, świadomość ogromu strat.A dookoła i oboknich inni gorączkowo walczyli z płomieniami, od wody zgliszcza robiły sięśliskie.Jednak wśród przelatujących obrazów ogólnego zniszczeniamigały też tragedie pojedynczych ludzi.Nieruchoma twarz młodegomężczyzny o skórze bladej pod pokrywającym ją kurzem, czarna foliaworka rozwarta wokół jego szyi.Drobna dziewczynka, z kitką na czubkugłowy, naga, nie licząc majtek w szokująco różowym kolorze, patrzącaniewzruszenie, jak czarne wrony dziobią zwłoki.Poskręcane dzwigaryjakiegoś biurowca, odbijające się w ciemnej wodzie, która wyciekła zpękniętej rury.Jakiś płaczący żołnierz, skulony przy sterczących skądśzwłokach starszej kobiety w koszuli nocnej przyzwoicie zapiętej pod samąszyję.Wszędzie, w każdym punkcie świata, w każdym węzle oplatającej gosieci danych, od Patagonii po Alaskę, od Sierra Leone po Tajwan, nawetna Platformie Kosmicznej takie oto obrazy pojawiały się na ekranachtelewizorów.Oglądały je miliardy ludzi, były ciągle powtarzane, w siecidudniło od spekulacji i liczb, kondolencji i gorączkowych pytań oprzyjaciół, krewnych, ukochanych; kursy walut, akcji zmieniały się jakszalone, gdy upadały całe gospodarki.I przez dzień, może dwa, świat byłzjednoczony, wstrzymał oddech przed nadawanymi na żywo obrazamiwłasnej śmiertelności.Po południu Anna i Roland zamówili do domujedzenie, zajadali się wieprzowiną na ostro z kluskami z kartonowychpudełek i patrzyli, zahipnotyzowani.Niczym rekin ślizgający się w głębinach oceanu, helikopter ocichych silnikach wznosi się bezgłośnie ponad zaciemnionymi dachami iulicami, a badawczy palec światła szperacza wije się wszędzie, oświetlającrozkołysane konary i liście w ogrodach, poruszane wiatrem od śmigiełmaszyny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]