[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kazał mi dwukrotnie powtórzyć, żc tegowłaśnie pragnę, bez względu na cenę.Dopiero gdy był pewien mojejdeterminacji, zaczął działać.- Anne potrząsnęła głową i potarła oczy.-Och, Bess, taka moc w rękach jednego człowieka to rzecz zarównocudowna, jak i przerażająca.Zostałam tam na całą noc, przyglądając sięinkantacjom, zaklęciom i modlitwom, rytuałom i dziwnym czynnościom.Po izbie tańczyły białe płomienie, a wokół słychać było dzwięki.nieziemskie dzwięki, jakich nie słyszałam nigdy wcześniej.Nie umiem ciich teraz opisać.Przez długi czas nie kazał mi nic robić.A potem, bliskoświtu, Gideon pchnął mnie w przód, do wnętrza kręgu, który zaznaczył napodłodze.W nim narysował pięcioramienną gwiazdę.Składał ofiary,mówił w dziwnych językach.Tamtej nocy całe powietrze w izbie czućbyło magią, przysięgam.Dookoła mnie wirowały kształty, kolory i dzwiękiniepochodzące z tego świata.- Annę wstała z wzrokiem rozjaśnionymtym wspomnieniem.Jej mizerna twarz, otoczona kredowobiałymiwłosami, sprawiała wrażenie odległej i nieprzytomnej.- Czułam to.Czułam moc, którą zebrał Gideon.To było przerażające.Niepodobne doniczego innego.Pochodząca z tego siła dotarła do mojej duszy.Mówię ci,nigdy wcześniej się tak nie bałam.- Spojrzała w dół na Bess, a na jejtwarzy widniała teraz ekstaza.- Nigdy się tak nie bałam i nigdy nieczułam się bardziej żywa! Bess udało się wykrztusić:- Użyłaś magii, żeby mnie wyleczyć? I tę magię dał ci Gideon?- Tak.I się udało! Gdy tylko poczułam, jak we mnie wstępuje,zorientowałam się, że mam dość siły, by cię wyleczyć.Wiedziałam, żejesteś uratowana.Wróciłam do domu i zrobiłam tak, jak nauczył mnieGideon.Złożyłam ofiary.Zapaliłam świece.Powtórzyłam dziwne pieśni iinkantacje.A ty przeżyłaś! - uśmiechnęła się teraz, a jej twarz promieniałaradością wynikającą z przeszłych wydarzeń.Bess odzyskała mowę dopiero po dłuższej chwili, a przecież musiałasię odezwać.Jeszcze jedno pytanie wymagało odpowiedzi.- Mamo - wstała i ostrożnie dobierała słowa.- Powiedz mi, jaką cenęzapłaciłaś za tę magię?Anne odwróciła wzrok, kręcąc głową.- Jaką cenę! - nalegała Bess.- Nie! Nie pytaj mnie o to - Anne podniosła głos i wyciągnęła dłoń,jakby pragnęła powstrzymać dalsze pytania.- Nigdy mnie o to nie pytaj,Bess.Nigdy.Bess pragnęła naciskać dalej, lecz stwierdziła, że nie jest w stanie.Matka ujawniła jej i tak wystarczająco dużo.W gło- wie miała zamęt.Potrzebowała czasu, by zastanowić się nad tym, cousłyszała.Dalsze wyjaśnienia muszą poczekać na inny dzień.Ale tendzień nadejdzie.Bess pozna odpowiedz.Następnego ranka obie wstały przed świtem, by odpowiedniowcześnie rozstawić kram na targu w Batchcombe.Nie miały na sprzedażsera, masła ani jajek.Zabrały natomiast niewielki pęczek koronkowychkołnierzyków i samotną świnię.Zwierzę wydawało się wyczuwać, żeopór nie ma sensu, i pozwoliło się wprowadzić po prowizorycznympodeście na tył starego wozu.Szepta przebierała kopytami w powolnym iniezmiennym tempie, więc w przeznaczony dla siebie kąt głównej ulicyprzybyły chwilę po ósmej.Od ostatniej jesieni nie brały udziału w takim zgromadzeniu i Bess zzaskoczeniem stwierdziła, że targ jest znacznie mniejszy.Zniknął zwykłyrwetes i zgiełk, zniknęły dobroduszne żarty pomiędzy właścicielamikramów, plotki kobiet i przechwałki mężczyzn.Brutalna zimowa pogodai bezlitosna zaraza zmieniły Batchcombe w siedlisko cieni i duchów.Parymałżeńskie zastąpiły osoby samotne.Niegdyś ulicę zapełniały rodziny,lecz teraz szli nimi rodzice o ponurych twarzach, z pustką u boku, wmiejscu, gdzie powinny być dzieci.Wiele rodzin straciło jedynegożywiciela, co zmusiło kobiety do sprzedawania własnej odzieży czymebli, bądz też do rozstania się z cennym żywym inwentarzem.Stragan zrybami był pusty, bo nie miał kto wypłynąć łodzią.Drzwi piekarni byłyzamknięte i zaryglowane.Jak zwykle nie obyło się bez pijaństwa, ale niebyło w nim już rubaszności i radości.Mężczyzni wlewali teraz do gardełpiwo i cydr i siedzieli w ponurej ciszy, szukając wytchnienia od własnegobólu.Przeżyło niewiele starszych osób i jeszcze mniej dzieci, w związkuz czym targ raził brakiem równowagi i nienaturalnością.Dzieci, któreprzeżyty, wyglądały teraz na przestraszone, pozbawione rodzeństwa iprzemęczone rozpa- czą i nadmiarem pracy.Bess wiedziała, że sama wygląda podobnie.Nawet pogoda wydawała się zmęczona i nie przynosiła wiatru ani burzy,jak robiła to wcześniej.Wszędzie wyczuwało się poczucie nieobecności istraty.Niebo ciągle było zaciągnięte stalowymi chmurami.Ziemiępokrywało mokre błoto i szare kamienie.Także sami mieszkańcyBatchcombe stracili kolory i nigdzie nie widać było karmazynowychpłaszczy ni szkarłatnych opończy, zatem targ sprawiał ponure i żałosnewrażenie.Bess stała obok nieszczęsnej świni, podczas gdy jej matka starała sięprzekonać jakąś dobrze ubraną kobietę do zakupu koronek.Patrząc naprzepływającą obok procesję smutku, zastanawiała się, czy do wioskikiedyś jeszcze wróci radość.Jakaś para zatrzymała się w pobliżu.Besszmusiła się do uśmiechu, ale mężczyzna popatrzył lodowato, a kobieta ozaczerwienionych oczach wyglądała tak, jakby znowu miała sięrozpłakać.Bess zmarszczyła brwi, lecz kiedy para poszła dalej, matkapołożyła jej dłoń na ramieniu.-Zaraza zabrała wszystkie dzieci jejmości Wainwright-wyjaśniła.- Przykro mi z powodu ich straty, ale dlaczego patrzą na nas z takąnienawiścią?- Ciężko im pogodzić się z własnym losem.Moja córka żyje.A ichnie.To wszystko.Jakby chcąc podkreślić prawdę tych słów, imć Wainwright zwolniłkroku, mocno odchrząknął i splunął w kierunku stóp Anne.Bess chciałazareagować, powiedzieć coś na własną obronę, jednak zauważyła, żematka przyjęła incydent wyrozumiale i nie odezwała się.To zdarzenie takbardzo wytrąciło ją z równowagi, że dopiero po chwili zdała sobiesprawę, że ktoś coś do niej mówi.- Dzień dobry, Bess.Miałem nadzieję, że cię tu znajdę.- Williamie, jeżeli przyszedłeś mnie naciskać.- w jego obecnościczuła się zle. - Nic.Nic, proszę, wybacz mi, że cię obraziłem, Bess.Ja.ja niezastanowiłem się nad tym wystarczająco dobrze.Teraz widzę, że zleoceniłem twoje uczucia do mnie.Przykro mi.Nie chciałem cięrozgniewać.Bess spojrzała na niego.Czy tłumaczenie mu czegokolwiek miałosens? Dorastali rozdzieleni przepaścią, której nic dało się pokonać.- Ta kwestia jest już zakończona - stwierdziła.Anne podeszła do córki.- Dzień dobry, Williamie - powiedziała spokojnie, Odpowiedziałsztywnym ukłonem, najwyrazniej niepewny,w jaki sposób przyjęto jego propozycję.Na widok świni oczy murozbłysły.- Sprzedajecie ją?- Cóż, nie - warknęła Bess - pomyślałyśmy sobie, że przejażdżka natarg poprawi jej charakter.Anne weszła pomiędzy Williama i Bess.- Tak, Williamie.Sprzedajemy ją- Doskonale, jeszcze jedno takie zwierzę nam się przyda.Wygląda.dość dobrze.- Jest dość chuda - odparła Anne - ale jest młoda i miała zdroweprosięta.- Zwietnie, wezmę ją.Bess nie była w stanie się powstrzymać.- Teraz obrażasz nas jałmużną!- Bess! - syknęła Anne.- Młody panicz pragnie tylko kupić świnię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl