[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obejrzałem tablicęinstrumentów; wsadziłem nawet rękę do skrzynki na rękawiczki, a potem spojrzałem naSamsonowa i musiałem się wzdrygnąć.- Czy pan jest pewien, że ja tu mogę zostać? - zapytałem.Mogę stąd odejść.- Proszę zostać.Niech pan się trochę prześpi.- To byłoby najlepsze ze wszystkiego - powiedziałem.Wziąłem swoją walizkę i chciałemjuż odejść, lecz Samsonow powstrzymał mnie.- Czy naprawdę ta kobieta zabiła się? - zapytał.- Pan mówi o tej kobiecie, o której ja pisałem? Tak.Ona i jej mąż.Mówiłem panu o tym.Ale nie myślę, abym ja był przyczyną.Zresztą, kto wie.Nie chciało im się po prostu dłużejżyć z nami.- Trudno ich za to winić.- Nie powinni się jednak zabijać - powiedziałem.- To zupełnie zmienia sprawę.Widzipan, w moim opowiadaniu oni się najpierw nienawidzą, a potem wspólnie czytają te listy.Pan pamięta, że ona oddaje się temu chłopcu po raz pierwszy, kiedy on jej dyktuje list do jejmęża i pisze o tym, co ona czuła, kiedy oddawała się mężowi po raz pierwszy.Potemkochanek odchodzi, wraca mąż i znów czytają ten list, i jest im tak dobrze, jak nigdyprzedtem.- Pan mówi o swoim opowiadaniu - rzekł Samsonow.- To nieważne.Ja się pytam, jakbyło naprawdę.Czy pan rzeczywiście przeżywał z nią jakby to samo, co z jej mężem?- O tak.W ten sposób zaczęły się nasze zabawy.Najpierw dyktowałem jej ten list,udawałem jej męża.no i tak się to wszystko skończyło.- Dobrze - powiedział Samsonow.- Niech pan pośpi trochę, a potem powiem panu, corobić.- Odszedł już; w drzwiach przystanął jeszcze i obrócił się ku mnie.- To nie będzietrudne - powiedział.- Bardzo na to liczę.Zresztą pan kiepsko płaci.Uśmiechnął się.- Zapłacę najlepiej, jak tylko potrafię - rzekł.Rozebrałem się i położyłem na wąskim, polowym łóżku.Było gorąco i oddychałem ztrudem; wszystko pachniało benzyną i smarem.Mimo to wkrótce zasnąłem.Obudziłem się pod wieczór i wciąż jeszcze było bardzo gorąco.Tak gorącego lata niepamiętałem od dawna, a zanosiło się na to, że i jesień będzie ciepła.W'stalem; obmyłem siętrochę, a kiedy już skończyłem, zobaczyłem kartkę leżącą na stole.Spałem tak mocno, że niesłyszałem Samsonowa.Napisał: Wyszedłem.Piwo jest w kanale.Proszę umyć BMW.Samsonow."Poszedłem szukać piwa do kanału.Zapaliłem przenośną lampę i zszedłem w dółschodami lepkimi od smaru.Podniosłem lampę i zobaczyłem stojące w kącie trzy butelkipiwa.Chciałem otworzyć jedną z nich, ale nie miałem klucza.Oparłem więc korek butelki ojakąś wystającą cegłę i uderzyłem weń wierzchem dłoni; butelki nie udało mi się otworzyć;uderzyłem silniej po raz drugi i wystająca cegła upadła.Chciałem ją wsunąć na swojemiejsce i uniósłszy cegłę na wysokość swojej twarzy zobaczyłem, że jest ona przykrywkądo dość kiepsko pomyślanego schowka.Leżał tam rewolwer w naoliwionej szmacie; nicwięcej.Włożyłem cegłę na swoje miejsce i wszedłem na górę.Niedobre było to piwo i pijącje pomyślałem, że trzeba będzie powiedzieć o schowku mojemu kapitanowi.24Marek Hłasko Sowa, córka piekarzaKtoś wszedł na podwórko.Myślałem, że to Samsonow, lecz był to jakiś człowiek, któregonie znałem.- Czy tu mieszka Dorota? - zawołał tubalnym basem.- Dorota? - powiedziałem.- Chybanie.- Dorota, ta kurwa - powiedział bas.- Nic.Tu mieszka kapitan Samsonow, dyplomowany inżynier od naprawy samochodów.- A to najmocniej pana przepraszam - powiedział bas.- Proszę pana uprzejmie - powiedziałem i patrzyłem chwilę za nim.Szedł trzymając sięmuru i pomyślałem sobie, co nastąpi, kiedy skończy się mur.Tylko.Anioł Stróż byłby wstanic przeprowadzić go przez jezdnię i roześmiałem się przypomniawszy sobie o tym, jakkiedyś ksiądz w szkole zapytał mnie o to, jak wyobrażam sobie Anioła Stróża.Poprosiłem goo dzień zwłoki i w dwa dni pózniej, za radą Wuja Józefa, powiedziałem mu, że Anioł Stróż totaki gość ze skrzydłami, który prowadzi mnie, kiedy idę pijamy przez kładkę ponadprzepaścią.Ksiądz zrobił straszną awanturę i omal mnie wtedy nie wyrzucono; wyrzuconomnie zresztą w dwa miesiące pózniej, oczywiście nie bez sprawy Wuja Józefa.Kiedyś wczasie lekcji nie uważałem i zniecierpliwiony nauczyciel uderzył mnie w twarz, a japowiedziałem to Wujowi, który zjawił się w szkole następnego dnia, przyprowadziwszy zsobą jakichś dwóch panów o wyglądzie zawodowych dusicieli.Wszyscy mej byli wświetnych humorach; wszyscy trzej trzymali w rękach długie bykowcez solidnego rzemienia.- Czy to pan uderzył mojego siostrzeńca w twarz? - zapytał Wuj Józef nauczyciela.Nauczyciel począł się usprawiedliwiać; Wuj przerwał mu jednak wspaniałym gestem.- To nieładnie bić dzieci po twarzy - powiedział zamachnąwszy się, bykowcem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]