[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiedział więc w miarę dokładnie o przebiegu wizyty Cygana i treści rozmowy,jaką z nim odbył.O sprawy wcześniejsze oficer nie pytał.Pózniej, kiedy już był sam w swoim pokoju, zastanawiał się, skąd ten policjant tyle wie-dział o jego aktualnych sprawach i kontaktach, które były niespodziewane, dyskretne, zda-wało się niewidoczne dla żadnego obserwatora.Przyszło mu na myśl, że musiał w tym ma-czać palce Rysio, zapewne też ktoś z otoczenia Cygana, może ktoś z hotelu, może z kręguMarka.Przestał się w końcu tym trapić, ale postanowił bardzo uważać a informacje, o którego proszono, przekazywać sporadycznie, ot, byle zaznaczyć dobrą wolę.A swoją drogą niebez pewnej próżności pomyślał, że nagle zrobił się ważny, skoro aż trzech różnych ludzi roz-mawiało z nim na ten sam temat i oczekiwało niemal identycznych usług.3Starzejący się i dosyć już łysiejący mężczyzna zatrzymał swojego mocno sfatygowanegofiata przy krawężniku w bocznej, mało uczęszczanej ulicy.Wysiadł, rozejrzał się dyskretnie,wszedł do budki telefonicznej i wykręcił numer.Było ciemno, minęła ósma, ludzie przeważ-nie siedzieli przed telewizorami, wokół panował spokój i nie widać było żadnego przechod-nia.Czekał dosyć długo, aż w końcu sygnał urwał się i usłyszał znajomy głos.Powiedziałkrótko: Cześć.Dawno się nie widzieliśmy. Masz sprawę? Czy koniecznie trzeba mieć sprawę? Nie wystarczy sama ochota, żeby wypić piwo i po-gadać trochę z przyjacielem?95 Dobra.Mogę wpaść tak gdzieś za pół godziny, odpowiada? Odpowiada.Do zobaczenia.Odłożył słuchawkę, raz jeszcze zlustrował okolicę, wsiadłdo samochodu i wolno ruszył poza miasto.Jola usłyszawszy tę rozmowę od razu się nastroszyła.Znała tę wymianę zdań, pozornie nicnie znaczących, urywanych, krótkich.Zawsze po nich Marek gdzieś znikał na dłuższy czas izawsze miało to miejsce póznym wieczorem albo wręcz w nocy, kiedy najbardziej nie lubiłazostawać sama.Ostatnio coraz bardziej bała się tych samotnych godzin w pustej willi.Bochoć w drugiej części, za ścianą, znajdowało się biuro agencji, gdzie dyspozytor dyżurowałprzez całą noc, kierując patrolami ochraniarzy, to jednak tu, w części mieszkalnej, odizolo-wanej od biura, była samotna, a teraz po prostu bała się.W ostatnich dniach Marek znacznieczęściej przebywał w domu, jeśli wychodził, to raczej w ciągu dnia.Ona widziała, że z bocz-nej uliczki zawsze wyjeżdża za nim samochód z ochroną, więc tych wyjazdów nie obawiałasię tak bardzo jak nocnych, kiedy wszystko mogło się zdarzyć, wówczas czuła się bezradna,zalękniona i pełna złych przeczuć.Dziś uprzedził ją, że zamierza nazajutrz wyjechać na dwa,trzy dni w Polskę.Pogodziła się z tym, rozumiejąc, że jeśli ma ważne interesy, to nie możezamurować się w domu, zresztą wyobrażała sobie, że poza domem, poza tym miastem, Marekbędzie bezpieczniejszy i zapewni także sobie ochronę.Wyjechać miał jutro, rankiem.Tym-czasem telefon zwiastował jakieś nieznane jej sprawy jeszcze dziś.Nie myliła się.Marek pocałował ją i sięgnął po cieplejszą kurtkę. Wychodzisz? zapytała, nie kryjąc niezadowolenia. Muszę.Słyszałaś, miałem telefon.Gość chce się ze mną zobaczyć. Koniecznie teraz? W nocy? Co ci będę tłumaczył lekko się zniecierpliwił. Sama wiesz, że czasem są sprawy, któ-re muszę natychmiast załatwiać.Tym bardziej teraz, kiedy jutro mam wyjechać.No, nie dąsajsię, nie będę długo godzinkę, może dwie, ale nie więcej.Pooglądaj sobie w tym czasie tele-wizję, a jak nie chcesz, to może wideo.Poczekaj z kolacją, raz dwa będę z powrotem.Wiedziała, że jej sprzeciw nie zda się na nic.Powiedziała tylko: Uważaj na siebie. Jasne roześmiał się. Zawiążę szalik i zapnę kurtkę pod szyję, żeby się nie przeziębić.No, malutka, uszy do góry, zanim obejrzysz film, będę w domu. I już od drzwi odwrócił sięi rzucił ze śmiechem: Coś mi się zdaje, że jeszcze trochę, a każesz mi włożyć filcowe kap-cie i spędzać z tobą wieczory przed telewizorem a spać chodzić z kurami. Nie bądz taki dowcipny rzuciła ze złością.Wyszedł a ona stanęła przy oknie i zrobiw-szy szparę w zasłonie dyskretnie patrzyła jak wyprowadza z garażu poloneza i odjeżdża.Nie-co się uspokoiła, gdy zobaczyła, że wóz z bocznej uliczki rusza zaraz i jedzie w tym samymkierunku co polonez.Marek w lusterku widział światła jadącego za nim samochodu z ochroną.Dwukrotnie na-cisnął delikatnie pedał hamulcowy, dając znak, żeby nie siedzieli mu tak blisko na ogonie iprzyspieszył.Tamci zrozumieli, zwiększyli odległość, ale ciągle byli w zasięgu jego wzroku.Po paru minutach wyjechał z Sopotu i skręcił w prawo.Znajoma droga przez las wiła sięniczym w górach, reflektory wydobywały z ciemności drzewa po obu stronach, od czasu doczasu przygaszał światła, żeby nie oślepiać kierowców nadjeżdżających z naprzeciwka samo-chodów.Kiedy znalazł się na wyżynie i skończył się las, zobaczył na prostym odcinku szosy jakspoza jadącego za nim samochodu wyłaniają się światła innego, jadącego z większą niż jegoochrona szybkością.Błysk długich świateł oznaczał, że ktoś żąda wolnej drogi.Jego ochronawidocznie zjechała na prawy skraj szosy, bo tamten wóz przesunął się do przodu i teraz Ma-rek widział jego światła.Jechał na długich światłach, co go nieco oślepiało.Przestawił luster-ko, niwelując kłujący w oczy blask, i ze złością zamrugał tylnymi, czerwonymi światłami,dając tamtemu znak, że go oślepia.96Nadjeżdżający wóz przybliżał się dosyć szybko.Jego kierowca nie zareagował na sygnałyMarka.Za to, kiedy znalazł się na luku jezdni, uchyliły się tylne drzwiczki i ktoś wysunąłrękę na zewnątrz.Sypnął niewielkimi, trójkątnymi kolczatkami poza siebie i drzwiczki sięzatrzasnęły.Trwało to kilka sekund.Kierowca chroniącego Marka wozu nie zauważył tego,bo ciągle jechał na światłach mijania, Marek zaś wcale nie mógł tego dostrzec, bo wszystkodziało się poza nim, za granicą długich świateł zbliżającego się samochodu.Postanowił go przepuścić, by nie zgubić swojej ochrony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]