[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy widzę, że ktoś ważny z firmy A na zdjęciu zrobionym w letnim domku kosi trawę wpodkoszulku firmy B, która jest konkurentem A, uruchamia mi się ciąg skojarzeń.Który pózniej pracowiciesprawdzam.Marianna urwała i skarciła się w myśli:  Co za dużo, to niezdrowo, kochana.Przecież nie chcesz, żebysię ciebie bał, wystarczy, że czuje przed tobą respekt". Marianno, jeszcze kawy? A ty, Krzysiu?  Zosia podeszła z dzbankiem. Nie, dziękuję. Marianna spojrzała przez okno. Jest tak ładnie.Może się przejdziemy?Eryk natychmiast zareagował. Zapraszam państwa do siebie na podwieczorek  powiedział. Dziękuję  odrzekła pani Zuzanna  ale idzcie sami.My zafundujemy sobie małą drzemkę. Po-klepała pana Boruckiego po ramieniu. Zwietny pomysł!  zgodził się, z trudem otwierając oczy. Chodz, Zosiu, przypudrujemy nosy.Panowie  Marianna odwróciła się do Eryka i Krzysztofa zbiórka przed domem za piętnaście minut.13 A co nadaje sens pani życiu?Szli wąską trawiastą miedzą wśród pól.Ciężkie kłosy żyta pochylały się na ścieżkę z jednej strony, zdrugiej rozciągało się pole kwitnących na biało i niebiesko ziemniaków.Cierpko-korzenny zapach kartofliskamieszał się ze słodką wonią kwitnących traw i rosnących na miedzy stokrotek, jaskrów i koniczyny.W zbożuczerwieniały atłasowe maki obok kosmatych fioletowych kąkoli i srebrno-niebieskich bławatków.Słońce jużsię zniżyło i upał zelżał.W przezroczystym powietrzu monotonnie brzęczały owady, a ze stawów niosły sięRLT pojedyncze, jeszcze nieśmiałe rechoty żab.Gdyby Krzysztof nie wiedział, nigdy by nie uwierzył, że do rogatekKrakowa jest stąd niecałe trzydzieści kilometrów.Marianna schyliła się i zerwała kilka kwiatków.Zamiast odpowiedzieć, wyciągnęła je w stronę Krzysz-tofa i zapytała: Wie pan, jak się nazywają? Nie mam pojęcia. To jest podróżnik, to bodziszek, wyka, a to rdest  wskazywała po kolei.Zręcznie związała kwiatki zdzbłem trawy i założyła je sobie za ucho.Jej lśniące ciemnorude włosy i ja-sna cera były dobrym tłem dla tego prostego bukieciku.Krzysztof dopiero teraz się jej przyjrzał.Jak na jegogust była trochę za pulchna i za bardzo piegowata, podobały mu się jednak jej lekko skośne jasnoniebieskieoczy i delikatne dłonie.Mimo upału na bluzkę na ramiączkach narzuciła jedwabną koszulę z długim rękawem, śmiesznie zaelegancką na to otoczenie.Perłowe guziczki zapięła pod samą szyję.Widząc jego spojrzenie, powiedziała: Nie mogę się opalać.To znaczy, w ogóle się nie opalam, robię się tylko czerwona jak burak, a potemschodzi mi skóra i znów jestem biała jak mleko.Od rzeki zawiał wiatr.Uniósł jej długie włosy i odsłonił szyję.Rzeczywiście była biała jak surowe cia-sto. Czuje pan? Co? Zapach wierzb i łopianów.Dopiero teraz poznał.Zapach lata.Wakacje na wsi.Kapelusze z twardych parasolowatych liści.Płytkawoda błyszcząca na kamykach.Zielone zakole rzeki z tajemniczą głębią. A wie pan, co to znaczy? Znaczy? %7łe niedaleko jest rzeka? Nie.%7łe wieczorem będzie padać. Znów się popisuje, jak z tym internetem".Uśmiechnęła się, jakbyusłyszała jego myśli, i powiedziała: Trzy lata temu, gdy tu przyjechałam, tak jak pan nie miałam pojęcia, że te kwiatki w ogóle mają ja-kieś nazwy i że zapach wiatru może coś znaczyć. Uważa pani zarządzanie zasobami ludzkimi za pseudonaukę  dość obcesowo wrócił do poprzed-niego tematu. Czy pani wie, że wielu ludzi tak samo myśli o psychologii? Wiem. Czy psycholog w ogóle może komuś pomóc? Znam kilka osób, które chodziły na terapię i nic z tegonie wyszło. A zna pan kogoś, kto chodził na korepetycje i nie zdał matury?  Spojrzała na niego z ukosa. Nie znam  uśmiechnął się. To chyba nie najlepsze porównanie. Powiem więc inaczej.Jeśli pan złamie nogę, mimo bólu godzi się pan, by chirurg ją nastawił, a po-tem przez kilka tygodni znosi pan niewygody związane z gipsem i przez kilka następnych miesięcy rezygnuje zroweru albo nart czy z biegania, chodzi na rehabilitację i tak dalej.RLT  Co w tym dziwnego? Nic.Jeśli jednak lekarz duszy, a o takim tu mówimy, rozpoczyna terapię, uprzedzając, że może onadługo potrwać i być bolesna, niektórzy pacjenci zniechęcają się po kilku miesiącach, ba, po kilku spotkaniach, iproszą o przepisanie jakichś tabletek.Czy przyszłoby im do głowy poproszenie chirurga o lekarstwo na bły-skawiczne zrośnięcie się nogi? Nie przekonała mnie pani. Nie miałam takiego zamiaru.Chciałam pana zabawić rozmową, a tymczasem pana znudziłam.O,niech pan patrzy, machają do nas.Rzeczywiście, Zosia i Eryk, którzy sporo ich wyprzedzili, zatrzymali się i wymachiwali do nich rękami. Są już maliny! Chodzcie szybko!  Zosia niemal podskakiwała z podniecenia. Nie nudziłem się ani przez chwilę w pani towarzystwie  szczerze powiedział Krzysztof. A dopytania o sens życia jeszcze wrócimy  zagroził żartobliwie.Weszli w cień drzew.Zcieżka ginęła gdzieś wśród strzelistych sosen.Listki niskich osik drżały lekko.Skraj lasu wabił chłodnymi poduszkami jasnozielonego mchu.Gdzieniegdzie strzelały w górę dorodne kępyborowin, na których czerniły się kulki borówek.Wstępu do lasu bronił w tym miejscu splątany gąszcz malin. Pyszne! Najlepiej smakują prosto z krzaka!  Zosia zrywała maliny raz jedną, raz drugą ręką i odrazu wkładała do buzi.Eryk nazbierał garść i przesypał Zosi na rękę.Kilka najdorodniejszych włożył jej wprost do ust.Krzysztof odwrócił wzrok.Skubnął kilka jagód, mimo woli zerkając na Zosię i Eryka, którzy ze śmie-chem karmili się malinami.Odetchnął z ulgą, gdy w końcu ruszyli dalej skrajem lasu. Dużą część domu musiałem zbudować na nowo, bo była do niczego  opowiadał Eryk. Ale naprzykład ganek wymagał tylko odnowienia.Krzysztof jak przez mgłę pamiętał koślawe drzwi z zardzewiałą kłódką, dziurawy dach i pokrzywy kry-jące tę ruinę.Tym czasem za zakrętem piaszczystej ścieżki zobaczył uroczy stary dom otoczony niskim plecio-nym płotem.Ciemne bale były gęsto przetykane nowymi, znacznie jaśniejszymi.Okna chyba powiększono idodano im niebieskie okiennice.Antracytowa dachówka wyglądała tak, jakby zawsze pokrywała ten dach.Naażurowym ganku oplecionym ciemnoczerwonymi i białymi różami stały trzcinowe fotele z kolorowymi po-duszkami i duży okrągły stół.Z boku domu, na tle winorośli, różowiał szpaler malw i floksów, a między dwie-ma starymi czereśniami wisiał płócienny hamak w żywe meksykańskie wzory. Oto i moje gospodarstwo. Eryk gościnnie podsuwał fotele, poprawiał poduszki, a potem razem zZosią zniknął we wnętrzu domu.Krzysztof nie wytrzymał, zerwał się z fotela i ostrożnie zajrzał do kuchni. Można? Eryk nalewał wodę do jakiegoś supernowoczesnego czajnika, a Zosia wyjmowała filiżanki zkredensu i ustawiała na stole.Wyraznie czuła się tu jak u siebie w domu. Oczywiście  zaprosił go Eryk.Za plecami Krzysztofa pojawiła się Marianna i oboje weszli do środka.Krzysztof rozejrzał się zaskoczony.Spodziewał się bielonego pieca, pęków ziół i sznurów czosnku zwi-sających z sufitu, tymczasem kuchnia, nie licząc starego, pomalowanego na niebiesko kredensu i szerokich de-RLT sek podłogi, była ultranowoczesna.Krótszą ścianę zajmowała zwarta zabudowa kuchenna, biała ze stalowymiwykończeniami.Na środku, wokół dużego prostokątnego stołu, stały proste drewniane krzesła oraz plastikowesiedzisko, przypominające fotelik dziecięcy, na dziwnych nóżkach, które skojarzyły się Krzysztofowi z nóżka-mi statywu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl