[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuż za nią ciągnął się długi podjazd.Nie zauważyłam niczego wię-cej, bo tuż przede mną wyrósł potężny i wspaniały dom z rozświetlonymi oknami, dum-nie wznoszący się na tle rozgwieżdżonego nieba.Nic dziwnego, że nazywali go palacio!Był większy od wszystkich domów, jakie widziałam w tej części świata.Rozpoznałamarchitekturę w stylu hiszpańskim, tak rozpowszechnionym na Południowym Zachodzie.Wysoki na dwa piętra, przypominał mały zamek.Powóz zatrzymał się, jacyś dwaj mężczyzni przytrzymali konie, a Mark zeskoczyłz siodła i pomógł mi wysiąść.- I co o tym sądzisz, Roweno? Wybudowano go z kamienia wydobywanego w gó-rach, który przywieziono tu w specjalnych wozach.Poczekaj aż wejdziemy do środka!- Już sobie to wyobrażam - rzuciłam oschle.- Wygląda jak mała forteca!Zciszył głos.- Chyba pierwotnie miał nią być.Znasz tę historię.Kiedy wujek Todd stracił żonę isyna, przyrzekł sobie, iż wybuduje dom, który oprze się całemu plemieniu Apaczów.Ioto jest.Trudno go też podpalić!Nie zdążyłam powiedzieć ani słowa, gdyż znalazłam się na szerokich schodach, a zkorytarza wychynęła gigantyczna postać Todda Shannona.Nawet tu ze wszystkich za-SRkamarków emanowało bogactwo.U sufitu zwisał ogromnych rozmiarów żyrandol, aprzede mną wznosiły się wyłożone dywanem schody, rozchodzące się w dwóch kierun-kach z półpiętra, które przypominało galerię dla muzyków na angielskim dworze.To, co początkowo wzięłam za korytarz, okazało się wielką salą recepcyjną zotwartymi po obu stronach masywnymi drzwiami.- A więc przyjechałaś?- Miałeś nadzieję, że nie przyjmę zaproszenia?Todd Shannon parsknął śmiechem i ujął moją dłoń.- Wiedziałem, że nie odrzucisz okazji, by powiedzieć ostatnie słowo - zapewnił,gdy zostaliśmy sami.- Jeszcze ze sobą nie skończyliśmy, prawda?- Myślę, że nie - odparłam lodowatym tonem, a on zaśmiał się znowu, mrużąc oczyna widok mojego stroju.- Mark! Co się u diabła tak gapisz? Wez jej płaszcz.Rosa powiesi go w szafie.Chcę, przedstawić gościom moją wspólniczkę.- Nie powiedziałeś mi, że zapraszasz innych gości, wuju Todd! - syknął Mark, czu-jąc jak sztywnieję pod dotykiem jego palców na moich ramionach.- Roweno, uwierzmi.- Niech to licho, po co się tak unosisz? To taka niespodzianka na cześć Roweny.Przybyli wszyscy moi przyjaciele.Policzki płonęły mi z wściekłości.A więc postanowił wystawić mnie na pokaz?Nie ma wątpliwości, że liczył, iż pojawię się w stroju meksykańskiej chłopki lub zanie-dbanej starej panny.I jak śmie nazywać mnie Roweną?- To miło z twojej strony, wuju Todd! Spojrzałam mu prosto w oczy i uśmiechnę-łam się przymilnie.- Chyba mogę cię tak nazywać, prawda? W końcu byłeś najbliższymprzyjacielem papy!Słyszałam, jak mruknął pod nosem: Ty mała wiedzmo!".A potem płaszcz zsunął się z moich ramion, a on chwycił głęboko powietrze, prze-krzywił głowę i wybuchnął śmiechem.- Wielkie nieba! Sprytnie mnie przechytrzyłaś! A ponieważ umiem przegrywać,powiem coś jeszcze.Wyglądasz ślicznie, prześlicznie! Złość mnie ponosi, gdy przypo-SRmnę sobie twój strój, kiedy wysiadłaś z dyliżansu!- Wuju Todd, na miłość boską! - szepnął niecierpliwie Mark.Stałam nieruchomo z uśmiechem na twarzy, a on uśmiechał się także.Nasze oczyspotkały się.Rozumieliśmy się doskonale.Oficjalnym gestem ujął moją dłoń.- Chodzmy.Wiele osób pragnie cię poznać.Drugą dłoń celowo zaoferowałamMarkowi.- Mark był tak uprzejmy i przywiózł mnie tutaj.Czy nie wolno mu tam wejść?Niebezpieczne spojrzenie Todda Shannona oznaczało, że posuwam się za daleko,ale nie odezwał się ani słowem.Przeszliśmy przez ogromne drzwi do wysokiego salonu umeblowanego z barba-rzyńskim przepychem.Ogromny kominek zajmował prawie pół ściany, tuż nad nim wi-siały dwie skrzyżowane, srebrne strzelby.Zciany zdobiły malowidła przedstawiającesceny z Dzikiego Zachodu i indiańskie koce w kolorowe wzory.Wiedziałam, że Shannon mnie obserwuje i czeka, jak zareaguję.Otworzyłam sze-roko oczy i szepnęłam:- Pałac bandyckiego magnata!Poczułam, jak ściska mi łokieć.- Jeszcze zobaczysz - mruknął i nagle otoczyło nas grono ludzi.Poznałam gubernatora - mrugającego bez przerwy krótkowzrocznego brodacza,właścicieli rancz, którzy przebyli ponad dwieście mil, aby mnie poznać.Pułkownik ka-walerii z Fortu Seldem, ubrany w nieskazitelny mundur, pochylił się kurtuazyjnie nadmoją dłonią.Przedstawiono mnie sędziemu federalnemu, kongresmenowi z Kalifornii ikilku bogatym właścicielom kopalń oraz ich wystrojonym żonom.Mężczyzni mieli nasobie skromniejsze stroje niż kobiety prześcigające się w wytworności toalet.FloJeffords, z lśniącymi blond włosami opadającymi w lokach na ramiona, ubrana była wpurpurową suknię z jedwabiu, błyszczącą przy każdym ruchu.W jej uszach i na szyi mi-gotały rubiny.Przesunęła po mnie wzrokiem i rzekła:- Boże mój, lady Roweno, nigdy bym pani nie poznała!Ku mojemu zdziwieniu, Todd Shannon przerwał jej w połowie zdania z takim lek-SRceważeniem, że natychmiast ogarnęła mnie litość.- Flo, zabierz Marka i sprawdz, czy wszystko gotowe do kolacji.I niech ten leniwyłotr Ben przyniesie jakieś wino z piwnicy.Roweno, czy próbowałaś już amerykańskiejwhisky? Może obawiasz się trunków mocniejszych niż wino?- Czy whisky jest mocniejsza od rosyjskiej wódki?Czy zamierzał mnie upić? Rozczaruje się zatem, bo przyjaciele sir Edgara nie wy-lewali za kołnierz, a ja nauczyłam się pić razem z nimi.- Wydajesz się zdenerwowana, kiedy nie ma koło ciebie Marka? - Todd Shannonczytał w moich myślach.Uchwyciłam jego złośliwe spojrzenie i wzruszyłam ramionami:- Dlaczego miałabym się denerwować, skoro ty jesteś przy mnie, wuju Todd?- Nazwij mnie tak raz jeszcze, a pożałujesz, panienko! - zagroził mi, a ja tylkootworzyłam szerzej oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]