[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Namyśl się nad tym, zastanów się głębiej i gdy dojdziesz do jakichś wniosków,porozmawiamy.Młody człowiek wstał. Oczywiście ciągnęła pani Matylda nie krępuję cię w czasie i zawsze maszdostęp do mnie.Zdaj swoje funkcje Macieszakowi i powiedz mu, a także rządcy, że.naprzykład masz urlop.Jutro przyjedzie tu do nas radca prawny, mecenas Himler, i omówimystronę formalną całej sprawy.Jeżeli zechcesz porozmawiać dziś jeszcze z.ze swoim bratemmlecznym, nic nie mam przeciw temu.Młody człowiek zrobił nieznaczny gest ręką. Ja nie mam do niego żadnych interesów. Jak chcesz.A teraz cię pożegnam.Pani Matylda wyciągnęła doń rękę, a gdy pochylił się, by złożyć na niej pocałunek, objęłajego głowę i przytuliła do piersi, i pocałowała w czoło.W tym geście, podyktowanym niejako przez konieczność, odniosła wrażenie nienaturalności isztywności, obustronnego przymusu.28Gdy drzwi za nim się zamknęły, szepnęła do siebie z jakimś smutkiem i niedowierzaniem: To jest mój syn.On tymczasem jeszcze półprzytomny szedł w kierunku oficyny, gdzie zajmował narożnypokoik obok kancelarii.Wiadomość usłyszana od hrabiny Tynieckiej uderzyła weń z takąmocą, że wciąż nie mógł zebrać myśli, że wciąż rozstawał się z wrażeniem, iż popadł w jakąśhalucynację, w jakiś niedorzeczny sen czy w obłąkanie.W pokoju pachniało wapnem od świeżo bielonych ścian, na małych szybach okna roiło się odmuch.Położył się na łóżku.Dużo czasu minęło, zanim zdołał uprzytomnić sobie, co zaszło,zanim zdołał zrozumieć sens tego, co usłyszał od hrabiny Tynieckiej, i teraz już wiedział, żejest przytomny, że nie były to przywidzenia.Natomiast zrodziła się w nim inna wątpliwość.Mianowicie nasunęła mu się myśl, czy aby sama hrabina była przy zdrowych zmysłach?.Lecz nie, chociaż to może przyniosłoby mu ulgę, rozumiał, że ona mówiła poważnie, żemówiła prawdę.Przecie własnymi oczyma czytał list matki, widział jej charakter pisma, tetak dobrze znane i takie drogie koszlawe literki, które odczytywał co tydzień przy spisywaniurachunków.Matka.Kobieta, która uchodziła za jego matkę.Jakże to tak być mogło?.Więc cóż znaczyinstynkt?! Przecież kochał ją szczerze i głęboko, kochał tę prostą, zapracowaną,nieinteligentną kobiecinę nie za coś innego, tylko z tej przyczyny, że była jego matką, że byłjej synem, że czuł się jej synem.Przecie nie dzielił się z nią ani myślami, ani zwierzeniami,przecie nic ich nie łączyło i nie mogło łączyć, przecie żadnej więzi między nimi nie było pozawięzią tą właśnie, więzią rodzinną.Kochali się, bo i matka go kochała.Widział tę miłość wtroskliwości, w czułej opiece, w drobiazgowej dbałości, w spojrzeniach serdecznych, czasamiw łzach.W łzach.Tak, zastanawiały go nieraz, nieraz zjawiały się w jej dobrych oczach bezpowodu.Czyż bez powodu?.Czasami padały i słowa, które wydawały mu się nic nieznaczące.Mówiła: Czy ty mi to kiedy wybaczysz. Albo: Oj, znienawidzisz mniejeszcze.Wspomnienie to poderwało go.Usiadł na łóżku.Tak, teraz rozumie: ona o tym wtedymyślała. Więc jednak.A jednak myliła się.Nie czuł do niej nienawiści.Przeciwnie, gdy teraz zastanawiał się nad jejżyciem, które musiało być pasmem wyrzutów sumienia i głodu miłości macierzyńskiej, któreprzez jej błąd pozbawiło ją rodzonego syna i oddaliło go od niej na zawsze ogarniało gouczucie smutnej litości.Stary zegar w kancelarii obok wybił jakąś godzinę i ledwie bić skończył, odezwały siędzwony kościelne.Z początku nie zrozumiał ich dzwięku, lecz już po chwili zdał sobie sprawę: to przecież napogrzeb matki.Wstał, wcisnął czapkę na głowę i wyszedł.Koło kuchennego skrzydła pałacu zebrała się już gromada ludzi.Służba pałacowa, sporofolwarcznej, rządca pan Bartłomiejczyk, młynarz Kuhnke, gorzelany Szelda i poważnyMacieszak w komży z krzyżem w ręku.Baby kiwały głowami i popłakiwały.Wbiegł na górę.Trumna już była zabita.Czterej fornale i kościelny zabierali się do jejznoszenia.Nim zeszli, na dole zebrało się więcej ludzi.Przyszły obie panny rezydentki ipanna Kasia.Nim kondukt skręcił w aleję, przyłączył się doń generał Niedziecki i hrabiaRoger.Idąc tuż za trumną, Maciej nie od razu go dostrzegł.W przelotnym spojrzeniu zdążyłzauważyć, że hrabia ma wielkie sińce pod oczami i ze gryzie nerwowo wargi.Do kościoła nie było daleko.Zatrzymali się u wejścia.Wyszedł ksiądz kanonik w czarnejkapie, pokropił trumnę, odmówił łacińskie pacierze i stanąwszy za krzyżem zaintonował pieśńżałobną.29Szli teraz wolniej.Przez groblę między stawami i przez wieś.We wsi ludzie stawali,zdejmowali czapki i przyłączali się do konduktu.Tuż za wsią był cmentarz.Przy wykopanymdole czekali grabarze.Maciej stanął opodal.Słyszał modlitwy, słyszał rozdzierającą melodię Requiem", hurkotsznurów na trumnie, a pózniej dudnienie ziemi na jej wierzchu.Grabarze wzięli się do łopat.Dół się wypełnił, stopniowo wyrastał nad nim mały wzgórek.Mogiła.Mogiła jedynej bliskiejmu istoty.Nie, teraz trudniej niż przedtem było mu uwierzyć, że ona nie była jego matką.Ktoś potrącił go w łokieć.Nawet nie odwrócił się.Ludzie się rozchodzili.Gdy rozejrzał się,nikogo wokoło nie było.Ukląkł na świeżym żółtym piasku i wpatrywał się w niewielkiczarny krzyż, w przybitą doń tabliczkę blaszaną, głoszącą, że tu spoczywa śp.MichalinaZudra.Dalej były daty urodzenia i śmierci, ale już ich odczytać nie mógł.Azy napłynęły dooczu, coraz ich było więcej, łasko tli wie i szybko zbiegały po policzkach. Matko, mateczko kochana.Nie mógł wydobyć z siebie nawet szeptu, nawet wargi jego nie poruszały się, ale wiedział, żeona go słyszy.Myśli urywane kłębiły się pod czaszką, myśli czułe, myśli serdeczne.A potemi myśli rozpłynęły się w łzach i tylko w skroniach rósł ból coraz większy, i w uszach szumjakiś.Wstał z trudem, zatoczył się.Gdy doszedł do bramy, zauważył, że zapomniał czapki.Wróciłpo nią, z jakimś otępieniem, prawie z obojętnością spojrzał na mogiłę, starannie otrzepałczapkę z piasku i niespodziewanie poczuł głód.Od śniadania nic w ustach nie miał.Pomyślał,że pani Bartłomiejczykowa, u której się stołował, zapowiadała dziś na obiad peklowanąwieprzowinę.Musieli dlań zostawić.Tłusty, dobrze okraszony śmietaną żur i gotowanąwieprzowinę.Przyśpieszył kroku.Tuż przy wejściu do parku zobaczył hrabiego.Siedział naławce, paląc papierosa.Maciejowi przyszło do głowy, że czeka tu umyślnie na jego powrót zcmentarza, i pożałował teraz, że nie wybrał okrężnej drogi przez folwark.Cofać się jednak było za pózno.Hrabia wstał i wyciągnął doń rękę.Uśmiechnął się zwidocznym przymusem. Chciałem z panem pomówić zaczął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]