[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W powietrzu roiło się odwa\ek i migotliwych drobinek kurzu.Jude przysiadł na stop-niach w znoszonej d\insowej kurtce, z gitarą Dobro na kolanie.Anna siedziała obok niego.Słuchała, jak gra, ściskając dłoniemiędzy udami.Psy uło\yły się na ziemi u ich stóp, patrząc pyta-jąco w obiektyw.To było dobre popołudnie, mo\e jedno z ostat-nich dobrych popołudni, nim wszystko zaczęło się sypać.Zdjęcie ktoś potraktował czarnym flamastrem.Oczy Jude'azamazano wieloma gniewnymi kreskami.Georgia, czekająca parę kroków dalej, odezwała się nieśmia-ło, niepewnie:- Jak wyglądał ten duch w korytarzu?58Jude stał odwrócony, więc nie mogła zobaczyć zdjęcia.Naszczęście.Nie chciał, by je widziała.Z trudem wydobył z siebie głos.Nie potrafił otrząsnąć sięz szoku na widok czarnych bazgrołów przesłaniających jego oczyna zdjęciu.- Jak stary mę\czyzna - wykrztusił w końcu.- Miał na sobieten garnitur.A przed oczami latały mu pierdolone czarne zygzaki, wyglądające zu-pełnie jak te.Wyobraził sobie, \e to mówi, i jednocześnie odwracasię, demonstrując zdjęcie.Jednak tego nie zrobił.- Po prostu tam siedział? - naciskała Georgia.- Nie stało sięnic więcej?- Wstał i pokazał mi brzytwę na łańcuszku.Zabawną małąbrzytwę.W dniu, gdy Danny zrobił to zdjęcie, Jude sądził, \e Annajest szczęśliwa.Prawie całe tamto letnie popołudnie spędził podmustangiem.Anna trzymała się blisko, parę razy tak\e wczołgi-wała się pod samochód, by podać mu narzędzia i niezbędne czę-ści.Na zdjęciu na brodzie miała smugę oleju, jej ręce i kolanapokrywał brud - uroczy, zasuszony brud, taki, którym mo\nasię szczycić.Unosiła brwi, między którymi malowała się wesołazmarszczka.Usta miała otwarte, jakby się śmiała - czy, co bar-dziej prawdopodobne, zadawała mu pytanie.Często łowisz rybyw jeziorze Pontchartrain? Który z twoich psów był najlepszy?Ona i jej pytania.Ale kiedy wszystko się skończyło, Anna nie spytała go, czemują odsyła.Stało się to po nocy, gdy znalazł ją wędrującą pobo-czem autostrady w koszulce i niczym poza tym.Klaksony trąbi-ły.Wciągnął Annę do wozu i uniósł pięść, by ją uderzyć, lecz za-miast tego walnął w kierownicę i tłukł tak mocno, \e rozkrwawiłsobie kostki.Oznajmił, \e ma tego dosyć, spakuje ją i wyśle dodomu.Odparła, \e umrze bez niego.Powiedział, \e przyśle jejkwiaty na pogrzeb.A zatem dotrzymała słowa.Było za pózno, by on mógł do-trzymać swego.- Nabierasz mnie? - Głos Georgii zabrzmiał bardzo blisko.59Podeszła mimo obrzydzenia, jakie budził w niej smród.Wsunąłzdjęcie z powrotem do kieszeni garnituru nieboszczyka, by go niezobaczyła.- Bo jeśli to dowcip, to do dupy.- To nie jest dowcip.Mo\liwe, \e zaczynam wariować, alewątpię.Osoba, która sprzedała mi.garnitur, dobrze wiedziała,co robi.Jej młodsza siostra była moją fanką i popełniła samo-bójstwo.Ta kobieta wini mnie za jej śmierć.Godzinę temu roz-mawiałem z nią przez telefon, sama mi to powiedziała.Tego z ca-łą pewnością sobie nie wyobraziłem.Był tam Danny, słyszał, jakrozmawiamy.Kobieta chce wyrównać rachunki, więc wysłała miducha i właśnie widziałem go w holu.Podobnie dzisiaj w nocy.Zaczął składać garnitur, zamierzając schować go do pudełka.- Spal to ubranie.- W głosie Georgii zabrzmiał nagły gniew.-Wynieś ten pierdolony łach na dwór i spal.Jude przez moment poczuł przejmującą ochotę, by tak postą-pić.Znalezć benzynę do zapalniczki, oblać garnitur i spalić napodeście.Natychmiast jednak odrzucił ten pomysł.Nie budziłw nim zaufania.Jude zawsze obawiał się działań nieodwracal-nych.Kto wie, jakie mosty mógłby spalić wraz z garniturem?Gdzieś w głębi umysłu przebudziła się myśl, co zrobić ze śmier-dzącym garniturem, jak go wykorzystać, lecz odpłynęła, nimzdołał ją pochwycić.Był zmęczony.Trudno mu było się skupić.Wiedział, \e powody, dla których chce zachować garnitur, sąnielogiczne, przesądne, niejasne nawet dla niego samego.Jednakpodsunął Georgii całkiem rozsądne wyjaśnienie.- Nie mo\emy go spalić.To dowód.Mój adwokat zechce gozabrać, jeśli zdecydujemy się wystąpić przeciw niej.Georgia roześmiała się słabo, nieszczęśliwie.- O co? Napaść z u\yciem śmiercionośnego ducha?- Nie.Mo\e nękanie.Prześladowanie.Nawet szalone grozbyto nadal grozby, a prawo ich zabrania.Skończył składać garnitur i uło\ył go z powrotem w bibułko-wym gniazdku wewnątrz pudełka.Cały czas oddychał przezusta, odwracając głowę od smrodu.- Cuchnie w całym pokoju.Wiem, \e to drobiazg, ale chce misię od tego rzygać - oznajmiła Georgia.60Zerknął na nią z ukosa.Z roztargnieniem przyciskała do pier-si prawą dłoń, wpatrując się tępo w błyszczące czarne pudełkow kształcie serca.Wcześniej cały czas chowała rękę.Kciuk miałaspuchnięty, w miejscu, gdzie szpilka wbiła się w skórę, sterczałbiały ropień wielkości gumki na końcu ołówka.Sączył się z niegopłyn.- Paskudna infekcja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]