[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mój ojciec? - dopowiedziała.- Tak, sam mi wyznał, że przez wiele lat tylko mar-notrawił czas i majątek.Nie powinnam się dziwić, że należał do Zastępów.- Popatrzyłamu w twarz.- Miałeś na myśli mojego ojca, prawda?RLT - Sama go spytaj, jeśli się ośmielisz.- Wzruszył ramionami.- I tak powiedziałemza dużo.- Od razu widać, że nie znasz mojego ojca.Mogę go pytać o wszystko.- Poruszyłasię z niepokojem.- Myślisz, że zdążymy ich zatrzymać?- Uszy do góry, dziewczyno.Do Ripton Waters mamy jeszcze szmat drogi, ale pa-miętaj, że Skorpion nie jest w ciemię bity.Na pewno zrozumie prawdę i w porę się po-wstrzyma.- Prawdę?- Oboje wiemy, że ma bzika na punkcie Mirandy - ciągnął Jacob.- Muszę przy-znać, że jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.Z radością zawiozę cię na miej-sce, aby nie trawił cię niepokój, ale po prawdzie, to on ją kocha, i to chyba z wzajemno-ścią.- Mimo to chce ją ofiarować odszczepieńcom z Niebiańskich Zastępów? - powąt-piewała Jane.- Widziałaś Skorpiona.Spędziłaś z nim trochę czasu.Naprawdę sądzisz, że byłbyskłonny dzielić się z kimś kobietą, w której się zakochał? Jego problem tkwi w tym, żechyba jeszcze nie przejrzał na oczy i nie słuchał, kiedy mu to klarowałem.Wkrótce samdostrzeże prawdę.Wystarczy, że inny mężczyzna położy rękę na Mirandzie.- Skoro ona jest całkiem bezpieczna, to czemu zgodziłeś się gnać co koń wyskoczy,aby ją ratować? - spytała, niezbyt przekonana.Jacob uśmiechnął się zagadkowo.- Może po prostu miałem chęć spędzić z tobą trochę czasu - odparł.- Panie Donnelly, tak się składa, że mam zwierciadło i wiem, jak wyglądam -prychnęła nieelegancko.Uśmiech znikł z jego ust.- Może i masz, dziewczyno - mruknął.- Ale pewnie niedowidzisz.A na imię miJacob.Nagle wstał, usiadł u jej boku, po czym chwycił ją za rękę, jednocześnie przywie-rając do niej dużym, ciepłym ciałem.RLT Miranda wcisnęła się w kąt powozu, szczelnie otulona peleryną.Lucien zapowie-dział, że wyjeżdżają na trzy lub cztery noce, mimo to nie pozwolił jej zabrać Bridget.Kufer, który kazał dla niej spakować, był niepokojąco mały.Nie miała pojęcia, co znaj-duje się w środku, ale nie było tego wiele.Zrobiła, co tylko mogła, a teraz musiała spojrzeć prawdzie w oczy i pogodzić się zprzegraną.Lucien był górą.Wiózł ją do swoich zdegenerowanych kompanów, co osta-tecznie dowodziło, jak mało dla niego znaczyła.Powinna na zawsze pogrzebać wszelkienadzieje na bliskość z tym człowiekiem.Dobrze przynajmniej, że jechał wierzchem.Trudno byłoby jej nieustannie szcze-biotać przez całą podróż, która podobno miała trwać większość dnia.Zapewnił ją, że nie ma mowy o gwałcie.Może chciał przez to powiedzieć, że samnie zada jej gwałtu, co innego jego znajomkowie? Chyba powinna zaryzykować i uciec.Lucien sądził, że jest potulna i spokojna, więc wystarczyłaby chwila jego nieuwagi, abywyskoczyła z powozu i umknęła.Tyle tylko że miała znikome szanse powodzenia.Brakowało jej pieniędzy i Lucienznalazłby ją bez większego trudu, a gdyby poprosiła kogoś o pomoc, zapewne oświad-czyłby, że jest szalona albo że uciekła sprzed ołtarza.W razie konieczności zabiłby każ-dego, kto miałby odwagę stawić mu czoło.Innymi słowy, tylko bliscy mogli jej pomóc, aprzecież nie mieli pojęcia, gdzie jej szukać.Nawet Jane nie wiedziała, dokąd pojechali.Na dodatek Lucien wybierał boczne drogi, na których łatwo było stracić orientację.Gdyby podróżował z nią powozem, może skłoniłaby go do zmiany zamiarów.Pewnie z tego powodu wolał trzymać się od niej z daleka.Miranda uniosła suknię i wyję-ła przypasany do łydki sztylet, który ukradła z kolekcji broni, zdobiącej ściany korytarzana trzecim piętrze.Ostrze było długie i spiczaste, choć nieco tępe.Od wielu lat nikt nieodkurzał zbioru, więc Lucien na pewno nie zauważył zniknięcia noża.W ostateczności była gotowa go użyć, choć nie miała zamiaru zabijać Skorpiona.Postanowiła boleśnie zranić go w nogę albo w rękę, żeby zyskać na czasie, i uciec.Wcześniej zastanawiała się, czy nie rozbić mu dzbana na głowie, jak to uczyniła w wy-padku St.Johna, ale gdyby Lucien miał twardszą czaszkę, plan mógłby się nie powieść.Sztylet wydawał się pewniejszy.RLT Ponownie wsunęła go za podwiązkę.Kto wie, przed kim będzie musiała się bronić.Niebiańskie Zastępy, też coś, prychnęła.Nie bała się krwawej ofiary ani czarnych mszy,gdyż wiedziała co nieco o tej organizacji.Należeli do niej zarówno jej ojciec, jak i dzia-dek, okryty niesławą Francis Rohan.Jeśli przez ostatnie dwadzieścia lat nic się nie zmie-niło, nadal była to zbieranina znudzonych arystokratów, którzy lubili kwestionować bo-skie prawa, zabawiać się z dziewkami, a także przebierać w egzotyczne stroje i oddawaćsię rozkoszom.Miranda nie miała nic przeciwko ich prostackim rozrywkom, pod warun-kiem że będą trzymali łapy przy sobie.Raczej nie mogła liczyć na to, że bracia ją okłamali i poszli w ślady ojca orazdziadka, dołączając do tej bandy degeneratów.Szkoda, gdyż wówczas uratowaliby ją zopresji.Niestety, znała ich aż nazbyt dobrze i było jasne, że żaden nie miałby cierpliwo-ści do takich wygłupów.Po prostu nie interesowały ich Niebiańskie Zastępy.Benedick iCharles odnalezli się w małżeństwie, a Brandon był zbyt sztywny na tego typu hece.Mogła zatem walczyć, uciec bądz zranić Luciena sztyletem.Tylko czy naprawdęchciała go skrzywdzić? Chyba tak, skoro chętnie trzasnęłaby go dzbanem w łeb.Nie mo-gła zrozumieć, skąd te rozterki.Mało prawdopodobne, by go lubiła, zimnego łotra.%7ła-łowała go? Raczej nie, był na to zbyt silny i niezależny.A więc może go pragnęła? Byłaby gotowa przyznać się do tego, ale wolała wal-czyć z własną słabością.Nadal miała w pamięci chwilę, kiedy płakała, a on ją tulił i spo-glądał na nią tak uważnie, kiedy myślał, że ona go nie widzi.Szkoda tylko, że był aro-ganckim draniem.Czuła, że ma dość rozumu, aby nie zakochać się w mężczyznie, któ-remu zależało wyłącznie na zemście.Chciał skrzywdzić jej bliskich, a ją traktował jakśrodek do osiągnięcia celu.Chyba była dostatecznie rozsądna, by nie kochać kogoś, kto nigdy nie odwzajemnijej uczuć, prawda? - zapytała samą siebie w myślach.RLT Rozdział dwudziesty piątyPomimo deszczu i przenikliwego chłodu Lucien nie zamierzał schronić się w po-wozie.Jak zwykle, nie był z siebie zadowolony, ale też szczególnie się nad tym nie za-stanawiał.W życiu nie spotkało go zbyt wiele szczęścia, więc nie miał powodów do ra-dości.Matka Luciena zmarła podczas porodu, razem z jego maleńkim bratem.Ojciec,odziedziczywszy same długi oraz zgubną skłonność do hazardu, nie miał wyboru - mu-siał się przeprowadzić do zamorskich posiadłości rodzinnych, dokąd zabrał ze sobą czte-roletniego syna.W Nowym Zwiecie ożenił się powtórnie, głównie po to, by zyskać posagi kobietę do łóżka.Na pewno niespecjalnie zależało mu na zapewnieniu matki zaniedba-nemu dziecku.Lucien pamiętał, że choć nie był wtedy szczęśliwy, to przynajmniej odzyskał na-dzieję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl