[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokój numer 40.- O, do diabła! - jęknął Korotkow, podreptał w miejscu, pobiegł w prawo i znowu po pięciu minutach znalazł się właśnie tam.Pokój numer 40.Korotkow szarpnął drzwi, wbiegł na salę i przekonał się, że jest pusta.Tylko maszyna do pisania uśmiechała się białymi zębami na stoliku.Korotkow pomknął ku kolumnadzie i wtedy zobaczył gospodarza.Gospodarz stał na piedestale, już bez uśmiechu, z obrażonym wyrazem twarzy.- Proszę mi wybaczyć, że się nie pożegnałem.- zaczął Korotkow i zamilkł.Gospodarz stał bez ucha i nosa, lewą rękę ktoś mu odłamał.Cofając się, zlodowaciały Korotkow ponownie wybiegł na korytarz.Niedostrzegalne, tajne drzwi po przeciwnej stronie nagle się otworzyły i wyszła z nich pomarszczona zbrązowiała staruszka z pustymi wiadrami na koromysłach.- Babciu! Babciu! - trwożnie zawołał Korotkow.- Gdzie jest biuro?- Nie wiem, ojczulku, nie wiem, najmilejszy - odpowiedziała babka.- A ty, miły, nie biegaj nadaremnie, i tak nie znajdziesz.Dziewięć pięter, przecież to ludzkie pojęcie przechodzi.- U-u.i-diotka! - ryknął przez zaciśnięte zęby Korotkow i rzucił się w drzwi.Drzwi zatrzasnęły się za nim i Korotkow znalazł się w ciemnym, ślepym pomieszczeniu bez wyjścia.Wpadając na ściany i drapiąc je, jak zasypany w sztolni, naparł wreszcie na białą plamę i plama wypuściła go na jakieś schody.Stukając obcasami, pobiegł w dół.Usłyszał z dołu kroki kogoś, kto szedł mu naprzeciw, w górę.Żałośliwy niepokój ścisnął mu serce.Korotkow zwolnił.Jeszcze moment - i oto pojawił się lśniący kaszkiet, mignął szary koc i długa broda.Korotkow zachwiał się i wczepił w poręcz.Jednocześnie skrzyżowały sięich spojrzenia i obydwaj zawyli cienkimi głosami strachu i bólu.Korotkow tyłem zaczął wstępować do góry, Kalesoner w dół, ogarnięty niebywałym przerażeniem.- Poczekajcie - wychrypiał Korotkow - jedną minutkę.tylko mi wyjaśnijcie.- Ratunku! - wrzasnął Kalesoner, zmieniając cienki głos na swój pierwotny, miedziany bas.Potknął się, z łoskotem uderzył karkiem o stopień - i zapłacił za to.Przemieniony w czarnego kota o fosforyzujących ślepiach, zawrócił, miękko i błyskawicznie przemknął przez podest, zwinął się jak sprężyna, wskoczył na parapet i znikł w rozbitej szybie wśród pajęczyn.Biała zasłona zasnuła na moment mózg Korotkowa, ale natychmiast opadła i nastąpiło niezwykłe olśnienie.- Teraz wszystko jest jasne - wyszeptał Korotkow i roześmiał się cichutko.- Zrozumiałem, aha.O to właśnie chodzi.Koty.Wszystko jasne.Koty!I zaczął śmiać się coraz głośniej i głośniej, aż całą klatkę schodową wypełniły kaskady dźwięcznego śmiechu.Druga nocSiedząc o zmierzchu na przykrytym kocem łóżku, towarzysz Korotkow wypił trzy butelki wina, żeby uspokoić się i o wszystkim zapomnieć.Teraz już bolała go cała głowa - prawa i lewa skroń, kark, nawet powieki.Lekka słabość unosiła się z dna żołądka, falowała i towarzysz Korotkow dwukrotnie zwymiotował do miednicy.- Już wiem, co zrobię - szeptał słabo.- Postaram się jutro go nie spotkać.Ale ponieważ on się wszędzie kręci, to poczekam na ulicy albo gdzieś w zaułku.A jeśli pobiegnie za mną, to ucieknę.Wtedy się odczepi.Idź sobie, znaczy, w swoją stronę.I już więcej nie chcę do Cebamazapu.Bóg z tobą.Bądź sobie i kierownikiem, i referentem, a pieniędzy na tramwaj też mi nie trzeba.Obejdę się.Tylko proszę, zostaw mnie w spokoju.Czyś ty kot, czy nie, czy masz brodę, czy nie masz brody - ty to ty, a ja to ja.Ja sobie znajdę inną posadę i będę urzędował cicho i spokojnie.Ani ja nikomu nie zawadzam, ani mnie nikt.I żadnej skargi na ciebie nie złożę.Jutro jeszcze tylko wyrobię dokumenty - i koniec.W oddali głucho zaczął bić zegar.Bam.bam."To u Piestruchinów" - pomyślał Korotkow i zaczął liczyć.Dziesięć, jedenaście, północ, trzynaście, czternaście.czterdzieści.- Czterdzieści razy wybił zegar - gorzko uśmiechnął się Korotkow; a potem znowu zapłakał.I ponownie okrutnie i boleśnie zwymiotował mszalnym winem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]