[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Włodarz klasz-torny cię odwiezie, bo i samej jechać nijak, i nie wiada, co tam zasta-niesz, bodaj dach nad głową i na ząb co położyć.Dziewczyna pochyliła się do ręki przełożonej, która krzyż na jejczole zakreśliła, szepcąc błogosławieństwo.Sławka z ciężkim sercem opuszczała klasztor, żegnana płaczemdzieci, które czepiały się jej sukien, nie chcąc wypuścić opiekunki.Chłopcy, bardziej przedsiębiorczy niż dziewuszki, ładowali się nawóz i włodarz siłą musiał ich usuwać, po czym kazał podciąć konie,które kłusem ruszyły z miejsca, a za wozem, czepiając się go, popę-dziła gromadka wyrostków.Dopiero gdy woznica śmignął batem, tyl-ko najstarszy z nich, zuchwalec i bitnik, z którym Sławka najwięcejmiała kłopotu, nie poniechał pościgu i biegł aż do przewozu, a odpę-dzany przez przewoznika, długo stał na brzegu; przed oczyma Sławkizasłonił go dopiero wstający za wozem tuman kurzu.W lipcowym skwarze woznica Szkaradek nie gnał koni i podróżwlokła się.Południową porą w cienistych miejscach stawali, by spo-żyć posiłek i napoić konie, na noclegi nie szukali dachu, bo noce byłykrótkie i duszne.Sławka, leżąc na wozie, nieraz do świtu patrzyław niebo, chwilami rozjaśniane przez letnie błyskawice.W półsennymmarzeniu zdało jej się, że jeszcze wędruje z Główką, a przy niej śpibraciszek, i ogarniała ją ogromna tęsknota za obydwoma.Pietrka mo-że zobaczy już wkrótce, Jaśka chyba po latach, może nigdy.Tak czyinaczej, będzie czekała.Pierwszy nocleg pod dachem spędzili w klasztorze w Busku.Tuznowu odżyły w dziewczynie wspomnienia własnych przeżyć w cza-sie najazdu.Po rzezi, z której ocalały tylko trzy mniszki, klasztor zo-stał tu przeniesiony.Jedna z nich, niestara jeszcze, ze śladami dawnejurody i błękitnymi oczyma o wyrazie zaszczutego zwierzęcia, podwpływem strachu utraciła rozum i nie wierząc, że Tatarzy już odeszli,kryła się przed ludzmi, tak że ustawicznie trzeba jej było szukać.Sławka pamiętała własny strach i patrzyła ze współczuciem na istotę,która prócz przerażenia nie doznaje żadnych innych uczuć.Z ulgąrankiem opuszczała klasztor.Przez całą drogę wspomnienia budziły w Sławce zarówno zarosłechwastem pogorzeliska, jak i świeżym drewnem świecące, niedawnoodbudowane chaty, a wreszcie puszcza u stóp świętokrzyskiego pa-sma, przez którą zda się tak niedawno wędrowała z Pietrkicm i Głów-ką, nie dopuszczając nawet myśli, by wkrótce rozstać się miała z nimina długo.Dawniejsze wspomnienia naszły ją, gdy z puszczy wyjechali naotwartą, pagórkowatą okolicę, już rodowe ziemie rycerzy z Dębna,znane dziewczynie od dziecięcych lat.Wreszcie droga zeszła w dolinęrzeczułki, nad którą ongiś leżała Krępa.Tu już każda wierzba przy-brzeżna wiązała się z jakimś wspomnieniem; jeszcze chwila, a ujrzymiejsce, w którym przyszła na świat.Wiedziała, że dworzec został spalony, ale widok okopconych kiku-tów ulubionych drzew, które osłaniały go od wichrów północnych,zabolał Sławkę tak, że przymknęła oczy, bo ją zapiekły.Wysiadłaz wozu i ze ściśniętym sercem jęła obchodzić pogorzelisko.Z zarastających je wysokich na chłopa pokrzyw wysunął się piesi podchodził z wahaniem, jakby nie wierzył swemu powonieniu.Onarównież patrzyła z niedowierzaniem, nie spodziewając się już zastaćnic żywego.Ongiś była tu liczna psia sfora, oboje z Pietrkiem całymidniami wałęsali się z nią.Widocznie ocalał tylko jeden, a może tylko151on czekał na powrót ludzi, do których był przywiązany.Wychudłybył, widno nie wiodło mu się dobrze na pogorzelisku.Nie poznawała,który to z psiarni, ale na chybił trafił zawołała imieniem swego ongiśulubionego szczeniaka:- Aapa!Jakby zrywając przytrzymujący go powrózek, rzucił się ku dziew-czynie i omal jej nie przewrócił, doskakując do twarzy, by ją polizać.Dawniej Sławka nie pozwalała na to, bo piastunka gniewała się, gdypies ubłoconymi łapami powalał sukienkę.Ale teraz nie myślałao tym i oddawała mu pocałunki, niemal do łez rozczulona powita-niem, którego się nic spodziewała.Jeszcze tego wieczora czekała ją druga niespodzianka.Siedziałaprzy ognisku, wpatrzona w zamyśleniu w płomień, nieświadomie gła-dząc leżącego u jej stóp Aapę.Była sama, włodarz poszedł obmyć sięw strumieniu, Szkaradek powiódł konie do wodopoju.Oni pozostaćmogą dzień lub dwa, ale wracać muszą do klasztoru.Ona nie wróci.Bo choć wie, że Wyszeniega o nic nie zapyta, a dzieci powitają jejpowrót z radością, tu jest jedyne miejsce, gdzie Główka może jej szu-kać.Mógłby jeszcze myśleć, że biskup zabrał ją do Krakowa, ale tamani on nie mógł się pokazać, ani ona wracać nic chciała.Zostanie tu-taj, z psem i bezpieczniej, i milej.Poprosi jedynie włodarza i woznicę,by jej sklecili szałas.Do zimy daleko, tymczasem coś się stanie, niebez tego, by nie ocalał nikt z czeladzi czy osady, trzeba się tylko ro-zejrzeć po okolicy.Zapasy żywności, odzieży i statków, w jakie za-opatrzyła ją ksieni, starczą na długo.Z zamyślenia wyrwał Sławkę szelest w zaroślach.Sądziła, że tonadchodzi włodarz lub woznica, ale zdziwiło ją zachowanie psa.Pod-niósł łeb, ale nie zaszczekał, a nawet nie warknął, jakby zbliżał sięktoś znajomy.Sławka przysłoniła oczy od blasku ogniska, spozierającna zbliżającą się postać niewieścią.Gdy podeszła tak blisko, że pło-mień oświetlił jej twarz, przystanęła i obydwie patrzyły na siebiew radosnym zaskoczeniu.Niemal jednocześnie, jakby chcąc sięupewnić, że to nie złuda, szepnęły:- Bożycha!- Sławka! Tyżeś to, córuś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]