[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gerd słuchał z zainteresowaniem.O tym wydarzeniu Jo niewspomniała w liście do wuja.Zamiast o uratowaniu życia pisała odrobnej przysłudze, jaką oddała pisarce.Ale nic nie powiedział, ciesząc się w duchu, że Jo jest taka skrom-na i szlachetna.Zaczęli rozmawiać o czym innym, a po chwili zjawił się Evan Bo-oss, witając się serdecznie z gościem.Gerd musiał teraz opowiadać otym, co słychać w Europie.Zatrzymano Gerda na obiedzie.Nim zasiedli do stołu, do domuwpadła z hałasem mevrouw Katje Saams z mężem.Odwiedzała czę-sto rodziców, gdyż mieszkali zaledwie o dwie godziny drogi samo-chodem stąd.Katje przywitała się z gościem serdecznie, z typowątakże dla jej matki żywością.Za to Will Saams był powolny i ociężały prawdziwy Holender, którego nie tak łatwo było wyprowadzić zrównowagi.Ubóstwiał swoją żonę, a ponieważ do niego należała, niewidział powodu, by ulegać emocjom.Przez krótki czas nim Katje zgodziła się zostać jego żoną i onżył jak w gorączce.Na samo wspomnienie włos mu się dotąd jeżył nagłowie i często zrywał się w nocy z męczącego snu i uspokajał się do-piero trzymając dłoń Katje w swojej.Wtedy Katje śmiała się z niego,że matka za dobrze go nakarmiła wieczorem.Między rodzicami acórką i zięciem panował serdeczny ton; nie krępowano się dając ha-łaśliwie wyraz swym uczuciom.186Gerd poczuł się zmęczony, gdy po obiedzie wsiadał do samocho-du, udając się w drogę powrotną.Gospodarze zapraszali go do czę-stych odwiedzin, a Katje powiedziała, że się pogniewa, jeśli nie od-wiedzi także ich we własnym domu.Gerd solennie obiecał przyjechaći młoda kobieta pożegnała się z nim rozpogodzona.Mimo serdecznego przyjęcia, jakiego doznał na farmie Boossów,Gerd był trochę przybity.Nie chciałby mieszkać tu na stałe i być ska-zany tylko na takie towarzystwo.%7łal mu było przyjaciela Wintera ipostanowił umożliwić mu częściej dłuższy urlop, by mógł odprężyćsię nie tylko fizycznie, ale i duchowo.Zaraz po powrocie do Zorlogi powiedział mu o tym.Ale doktorWinter roześmiał się serdecznie. Nie martw się, Gerdzie; nie zdziczejemy tutaj.Dotąd widziałeśna Jawie tylko swoje plantacje i najbliższą okolicę.A tymczasem tu-taj są miasta, gdzie znajdziesz także strawę duchową.A poza tym niezapominaj, że mamy radio.Dla nas to o wiele ważniejsze niż dla was,mieszczuchów.Dzięki radiu nie jesteśmy wcale odcięci od świata.Samochód i odbiornik radiowy sprawiły, że nawet mieszkając wdżungli można być ze wszystkim na bieżąco.To uspokoiło Gerda, który miał wyrzuty sumienia, że zafundowałprzyjacielowi warunki życia trudne do zniesienia.Tak czy owak,obiecał go co jakiś czas zmieniać lub, gdyby nie mógł przyjechać oso-biście, postarać się o zastępstwo.XVIIIMijnheer Booss wyjechał po Ellen Gley i jej towarzyszkę aż doDżakarty, dokąd przypłynęły parowcem.Przy okazji załatwił paręinteresów w mieście.Czuł się w porcie jak ryba w wodzie; skakałzręcznie z jednej łodzi mieszkalnej na drugą, nie mogąc się nadziwićjej lokatorom, którzy większość czasu spędzali na pokładzie, wylegu-jąc się bezczynnie całymi godzinami.187Evan Booss przyjechał w samą porę; wkrótce już witał się ser-decznie ze szwagierką.Po czym podszedł, by powitać także jej towa-rzyszkę.Patrzył na nią z uśmiechem i upodobaniem, trochę speszonyjej wytwornością, zastanawiając się, czy będzie się dobrze czuła wjego domu.Ale widząc, jak jest prosta i szczera, uspokoił się szybko.Pani Gley i Jo były zafascynowane widokiem portu i całego bujne-go życia, które się tu rozgrywało na wodzie.Ledwie w hotelu odświe-żyły się po podróży, Evan Booss musiał zabrać je na przejażdżkę ło-dzią, by poznały życie prostego ludu jawajskiego.Wieczorem wrócilido hotelu, zjedli kolację i udali się na spoczynek.Nazajutrz skoroświt mieli wyruszyć do Szandy.Podróż autem z Dżakarty na plantacje była bardzo ciekawa.WBogorze wypadł im godzinny postój na posiłek; Holender chciałoszczędzić paniom jazdy w skwarze południa.Do Szandy dotarli więc w porze podwieczorku.Powitanie byłoburzliwe i nadzwyczaj serdeczne.Pani Boossowa nie chciała wprostwypuścić siostry z objęć, toteż córka i zięć musieli się chwilowo za-dowolić witaniem się z Jo.Ci uczciwi i nieskomplikowani ludzie za-chowywali się wobec niej bardzo naturalnie i Jo zaraz poczuła się jaku siebie w domu.Przywitawszy się z ciotką (scena powitania rozgry-wała się przed domem), Katje, wziąwszy Jo pod rękę, zaprowadziła jądo przygotowanego dla niej pokoju.Bungalow Boossów zbudowany był i umeblowany podobnie jakdom w Zorlodze.Wszystko tu lśniło od czystości.Służąca zaprowa-dziła Jo do łazienki; po kąpieli pomogła jej się ubrać, i w kilka minutpózniej dziewczyna siedziała przy dużym stole w jadalni, gdzie paniJane kazała podać do herbaty stosy ciast, grzanki, miód i masło.Pomna przestróg pani Gley, Jo nakładała sobie solidne porcje zy-skując sobie tym od razu sympatię pani domu.Posiłkowi towarzyszyłzmieszany gwar głosów, wszyscy pytali i odpowiadali jedni przezdrugich; śmiano się i żartowano, czasem w czyimś oku błysnęła łzaradości.A wszystko płynęło ze szczerego serca i goście wnet poczulisię jak u Pana Boga za piecem.Jo nie wiedziała oczywiście, że Gerd Rainsberg przebywa w pobli-żu, że to on jest właścicielem często wspominanej w rozmowie Zorlo-gi i że ukrył się w krzakach na skrzyżowaniu dróg, by choć na mo-ment złowić obraz przejeżdżającej.Jeśli chodzi o sąsiednią plantację,188to wiedziała tylko tyle, że mieszka tam wyglądająca jej niecierpliwiepani doktorowa Winterowa.Ellen Gley oświadczyła stanowczo, że przez pierwszy tydzień nieruszy się nigdzie krokiem, chcąc wreszcie poczuć, że wróciła do osia-dłego trybu życia.Tymczasem gospodarze wiedzieli, jak niecierpliwieczeka Gerd Rainsberg w Zorlodze na odwiedziny nowo przybyłych.Trzeba więc było do niego zatelefonować, że na razie nic się nie dazrobić.Może zresztą będzie lepiej, gdy panie wypoczną wpierw potrudach podróży.Niech tymczasem wpadnie z wizytą pani Winter.Gerd, zgrzytając zębami i cierpiąc niewymownie, musiał się pogo-dzić z losem.Ellen Gley i Jo szybko przyzwyczaiły się do życia na farmie, czującsię tu wspaniale.Przez cały dzień wylegiwały się na werandzie, usu-wając się w cień, w miarę jak słońce wędrowało po nieboskłonie.Dojadalni schodziły tylko na obiad i kolację, gdyż śniadanie i podwie-czorek podawano na tarasie.I ta błoga cisza nocą! Nikt i nic nie zakłócało im snu.Tu, na szczy-cie wzniesienia, panował rajski spokój.I dziwna rzecz tak zawszehałaśliwa pani Booss okazała niezwykły takt i zrozumienie dla po-trzeb siostry.Gdy pisarka pracowała, nikomu nie wolno było się zbli-żać do niej, a co najważniejsze, ona sama odmawiała sobie tej przy-jemności.Umówiły się, że Ellen Gley będzie wywieszała czerwonąchustkę na werandzie na znak, że ma w danej chwili ochotę pogawę-dzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]