[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Bardzo proszę, z przyjemnością zobaczę bażanciarnię powiedziała iposzła z nim.Służący sprzątający ze stołu ciekawie przyglądał się owej pani na Retzbach. Na Boga, jaka to piękna panna.Panna Krystyna nie może się z nią równać,myślał umilając sobie w ten sposób pracę.Anna Róża spokojnie szła przy boku Jana.Nie przypuszczała, że cel ichspaceru jest oddalony od domu o około kwadransa drogi i, by do niego dojść,trzeba przejść przez ustronny park.Sama się sobie dziwiła, że może z takimspokojem i obojętnością spacerować u boku mężczyzny, który tak niecnie zwiódłjej młode, niedoświadczone serce.Cieszyła się jednak ze swego opanowania,cieszyła się, że nie czuje już bólu na wspomnienie jego zdrady.Tylko jedno zakłócało jej spokój.Wstyd za pocałunek, który ofiarowała muowego pamiętnego wieczora.Uczyniła to, gdyż czuła się jego narzeczoną, a dlaniego był to tylko nic nie znaczący flirt.Ona jednak nie należała do tych dziew-cząt, które łatwo zapominają o podobnych, potajemnych pocałunkach.AnnieRóży wydawał się hańbą, która rzuciła cień na jej niewinność.Powoli szli obok siebie i wkrótce dotarli do pierwszych parkowych drzew,które zasłoniły ich przed ciekawskim spojrzeniem służącego.Zamienili tylko parębłahych zdań.Jan zmuszał się, by zachować spokój, by przedwcześnie jej niespłoszyć.Był jednak rozgorączkowany.Niebo zesłało mu tę okazję, chciał więcwykorzystać ją najlepiej, jak tylko mógł.Wreszcie dotarli do najdalszej częściparku.LRTTymczasem pani domu została przywołana przez służącą w nie cierpiącejzwłoki sprawie.Przeprosiła Lothara, z którym spacerowała po sadzie i poprosiłago, by wrócił do pozostałych gości, siedzących, jak sądziła, przy stole.Zniknęła zatylnymi drzwiami, a on udał się na werandę, która, ku jego zdziwieniu, okazała siępusta.Tylko służący sprzątał tam. Gdzie są pozostali? zapytał Lothar.Dowiedział się, że panna Krystyna oprowadza starszą panią po domu, że panLangendorf wraz z panem Billachem udali się do gabinetu, a pan Rathenow przeddziesięciu minutami poszedł z obcą, młodą panną w kierunku bażanciarni.Słowa te uderzyły w Lothara jak grom: Jan był sam z Anną Różą! Opanowałgo niedorzeczny strach.Z niepokojem spojrzał przed siebie.Po chwili postanowił udać się za nimi.Nie tylko po to, by ochronić AnnęRóżę przed przykrościami, lecz z potrzeby serca, by unieszkodliwić konkurenta.W tym momencie zrozumiał, że dla Anny Róży mógłby się sprzeciwić całemuświatu.Kazał sobie opisać drogę, po czym pobiegł we wskazanym kierunku.Drogi Boże, ten to się dopiero spieszy, pomyślał służący.Lothar nie zdawał sobie w pełni sprawy z tego, co czyni.Powodowany nie-odpartą potrzebą, spiesząc się do utraty tchu, nie biegł utartą ścieżką, lecz kluczyłmiędzy drzewami po porośniętej trawą ziemi tłumiącej odgłos jego kroków.Zezmarszczonym czołem i zagryzionymi do krwi ustami bipgł w stronę bażanciarni.Mimo że wypatrywał Anny Róży i jej towarzysza, nie mógł ich nigdzie znalezć.Wtem drogę zagrodziła mu kępa dzikich krzewów.Chciał ją ominąć.Nagle za-trzymał się w pół kroku.Z drugiej strony dobiegły go czyjeś głosy.Przez chwilęnasłuchiwał.Rozpoznał ożywiony głos Jana. Musi mnie pani wysłuchać, Anno Różo, błagam panią o litość.Niech mniepani posłucha, muszę ten jeden jedyny raz wyznać pani uczucia, które wypełniająmoje serce po brzegi.Lothar chciał wyskoczyć z krzaków i niczym rozjuszony lew rzucić się naJana, który odważył się mówić po imieniu do Anny Róży i naprzykrzać się jej.Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili.Stał więc nadal, z zaciśniętymi pię-ściami, zaciśniętymi zębami i pochyloną głową, starając się utrzymać nerwy naLRTwodzy.Jakim prawem mógł ingerować, nie wiedząc nawet, czy Anna Róża z jejtylko wiadomego powodu nie życzy sobie rozmowy sam na sam z asesorem.Stał więc ukryty za krzakami, zdecydowany ujawnić się, gdyby coś jej za-grażało, lub zniknąć niezauważalnie, jeżeli okaże się, że jest bezpieczna.Jego przenikliwe oczy próbowały dostrzec, co się działo z drugiej strony za-rośli.Gdy lekko przechylał głowę, mógł dojrzeć szlachetny profil Anny Róży.Spostrzegł, że jest blada, a głowę trzyma dumnie podniesioną.Kamień spadł mu zserca.Po chwili dostrzegł również twarz Jana, która drżała pod wpływem podnie-cenia.Płonącymi oczyma patrzył na Annę Różę.Lothar uświadomił sobie, co właściwie robi.Wiedział, że powinien cichoodejść, by nie słuchać dalszego ciągu rozmowy.Jednak wszystko w nim sprze-ciwiało się tej decyzji.Został na miejscu, musiał się dowiedzieć, czego chce odAnny Róży ten pozbawiony skrupułów mężczyzna.Anna Róża, gdy Jan zastąpił jej nagle drogę, spojrzała przerażona w jegoniespokojnie błyszczące oczy.Powodowana impulsem próbowała go wyminąć.Gdy jej się to nie udało, dumnie odrzuciła głowę i rzekła odważnie: Wydaje mi się, panie Rathenow, że nie mamy sobie nic do wyznania, czegonie można by powiedzieć w towarzystwie innych.Czy moglibyśmy zatem wrócićdo domu?Jan jednak nie chciał ustąpić. Nie, Anno Różo, nie! Mam pani tyle do powiedzenia, jeśli pani tylko ze-chce mnie wysłuchać.Dziękuję szczęśliwemu losowi, który obdarował mniemożliwością przebywania z panią sam na sam.Być może, że zrobiłbym coś nie-przemyślanego, by doprowadzić do tej rozmowy.Niech się pani zlituje nade mną,Anno Różo.Nawet najgorszemu zbrodniarzowi przebacza się, gdy okaże skruchę.Nie wie pani, jak to wygląda z mojej strony, jak bardzo jestem zrozpaczony.Przezdługi czas schodziłem pani z drogi, ponieważ nie mogłem ze spokojem przebywaćw pani pobliżu, bo przez lekkomyślność straciłem do tego prawo.Cierpiałemokropnie i nie mogłem się uspokoić.Poczułem się szczęśliwy, gdy wreszcieuświadomiłem sobie w pełni, że moje serce należy jedynie do pani.Ulituj się nademną, Anno Różo, przebacz mi wspaniałomyślnie to, co wydarzyło się od owegoLRTwieczora po dziś dzień.Cierpiałem nie mniej od pani, gdy zostałem zmuszonyprzez smutną konieczność, by tak okrutnie panią potraktować.Odpokutowałem to.A gdy panią zobaczyłem, zrozumiałem, że nie mogę bez pani żyć.Chciał uścisnąć jej dłoń, Anna Róża jednak powstrzymała go oziębłym,dumnym spojrzeniem. Zbyt pózno zdobył pan tę pewność, panie Rathenow, i dziwnym trafemakurat teraz, gdy los obdarował biedną Annę Różę olbrzymim majątkiem.Myli siępan sądząc, że stoi przed panem dawna głupia, łatwowierna dziewczyna, którapanu zaufała, widząc w panu rycerza bez zmazy i skazy.Otwarły mi się oczy, gdypo pamiętnym wieczorze zaczął pan mnie okrutnie a zarazem tchórzliwie unikać ipotem, gdy przypadek kazał nam się ponownie spotkać.Pamięta pan jeszczesłowa, które odważył się pan z uśmiechem powiedzieć wtedy w ogrodzie? A ja niemogłam się śmiać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]