[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właśnie.Brat Peter aż się prosił, żeby mu coś zrobić.Williamdoskonale wiedział, jak do niego dotrzeć.Przecież wystarczywykorzystać niewinne uczucia Elizabeth z Bredon.Jeżeli jeszcze nie umarła, to długo nie pożyje, pomyślał książę.Zaprowadzi mnie do Petera.A potem zabiję ich własnymi rękami.Gervaise nie nadaje się do tak ważnej misji.Najpierw muszę opowiedzieć ludziom o własnym ocaleniu.Toistny cud.Kto wie, może mnie jeszcze zrobią świętym?Uśmiechnął się do własnych myśli.Cieszyło go, że niewinnaElizabeth z Bredon i zgorzkniały mnich złożą ofiarę z życia naołtarzu jego nieśmiertelnej chwały.Będę współczesnym świętym.Z czasem na pewno królem.Jużzawczasu poczynił wszelkie środki ostrożności, żeby jego~ 126 ~RS młodociana macocha nigdy nie powiła żywego dziedzica.Chociaż.Mogła zajść w ciążę.Twarz Williama wykrzywiłgrymas nienawiści.Głupi Gervaise! To przez niego jestem teraz zadaleko, aby podjąć jakieś skuteczne działania!Od klasztoru dzieliło go jeszcze trochę drogi.Potem zamierzałjak najszybciej wrócić do dawnych przyjemności.Główna nagroda wciąż czekała.Tron Anglii.Skąpany w krwiojca.Elizabeth zasnęła.Kiedy ponownie otworzyła oczy, słońceznikało za wierzchołkami drzew, a suknia była całkiem sucha,chociaż przylgnęła jej do ciała.Zimny dreszcz przebiegł jej poplecach.Na szczęście już nie była sama.Obok stał książę.Pod pachą trzymał gruby zwój brunatnejtkaniny.Z enigmatyczną miną spoglądał na leżącą na ziemiElizabeth.Powoli dzwignęła się na nogi, stając od niego jak najdalej.Niecierpliwie odgarnęła z twarzy rude kosmyki.Podczas ucieczkizgubiła opaskę i mokre włosy ciężko leżały na jej ramionach.- Długo tak na mnie patrzysz? Roześmiał się.- Co najmniej kilka godzin! Stoję tutaj kompletnie oniemiały inie wiem, jak cię mam obudzić.Czekam zatem, aż się poruszysz.- Nieważne - przerwała mu w pół zdania.Próbowałazapanować nad drżeniem głosu, ale wciąż dygotała z zimna,wypadło więc to dość niewyraznie.- W takim razie zostawmy zachwyty na boku.Mamy ważniejszerzeczy do zrobienia.Lepiej pomyślmy, jak przez następne dniuchronić się przed mordercami, którzy polują na nas w całejpołudniowej Anglii.Słowo  zachwyty" wlało odrobinę ciepła w jej zziębnięte ciało.Aż pokraśniała ze skrywanej dumy.- Jak to  polują"? - bąknęła, żeby ukryć zmieszanie.- Naprawdę myślisz, że napastnicy zechcą zostawić nas przyżyciu? Już rozpoczęli łowy.Nie możemy być niczego pewni, zanim~ 127 ~RS bezpiecznie nie dotrzemy do klasztoru.- My? A co ja mam z tym wspólnego?- Jesteś świadkiem.Skoro zamordowali mnichów, to zpewnością zabiją też kobietę.- W takim razie powinniśmy jak najszybciej się rozstać.Takbędzie bezpieczniej.- Wolisz sama wędrować po lesie? Proszę bardzo.Nikt cię tunie trzyma.Nie zamierzam być dobroczyńcą.Bez ciebie pójdzie mio wiele szybciej.%7łegnam, milady.Poproszę siostry, żebypomodliły się za twoją duszę, jeśli nie zjawisz się w klasztorzeZwiętej Anny.Dużo by dała, żeby odejść i więcej go nie widzieć.Dużo - zwyjątkiem własnego życia.A pod tym względem, niestety, miał rację.Nie bardzo mogłaliczyć na to, że sama dotrze do klasztoru.Książę czekał na jej odpowiedz.- Wiem, dlaczego wszyscy chcą cię zabić -powiedziała.Jesteś bardzo irytujący.- Ty też, milady.To już ustaliliśmy.Chyba więc zostaniemyrazem.Jakieś sprzeciwy?Chciała go kopnąć.- Nie.- Nie, książę Williamie - poprawił ją.- Nie, łaskawy książę bastardzie - wycedziła przez zaciśniętezęby.Chyba trochę przeholowała.Inny mężczyzna na jego miejscu by ją uderzył.Odruchowozmrużyła oczy w oczekiwaniu ciosu.Nie uchylała się nawet przedrazami ojca.Ku jej zdumieniu, William odrzucił głowę w tył i wybuchnąłniepohamowanym śmiechem.- Szczerze współczuję zacnej przeoryszy, która cię wezmie podopiekę! - zawołał.- Zciągaj suknię.- Co takiego?~ 128 ~RS - Chyba słyszałaś.Zrzuć te mokre łachy, zanim na dobre sięprzeziębisz.Nie mam ochoty niańczyć chorej białogłowy.Poza tymhoża dama w lesie zwraca powszechną uwagę.Zdejmuj suknięalbo ją z ciebie zedrę.Zaczynała się uczyć - powoli, lecz skutecznie.- A co włożę w zamian?Rzucił jej zawiniątko trzymane pod pachą.Pachniało słońcem iziołami.- To.- Chyba żartujesz.Był to habit, całkiem podobny do tych, jakie nosili zakonnicy zich oddziału.Książę już zdejmował skórzany kubrak.- Nie było lepszego przebrania.Poczuła lekkie mrowienie w palcach, patrząc, jak się rozbierał.Przypomniała sobie poprzednią noc w lesie, jego dotyk.- Skąd to masz?- Nie oddaliliśmy się zbytnio od obozu.Nie mogłem znalezćtwoich trzewików, poszedłem więc na polanę.Tamtymnieszczęśnikom nic już się nie przyda.Przeżegnała się szybko.- Pochowałeś ich?- Miałem zaledwie tyle czasu, żeby tam dojść i wrócić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl