[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Już to omawialiśmy, Ben - odparł stanowczo.- Masz się skoncentrować na pracy biura.Będzieszkierował wszelkimi pracami tutaj, w siedzibie Everestu.Jesteś mi do tego niezbędny, gdyż opróczkierowania podległymi nam przedsiębiorstwami, pomogę Faradayowi w gromadzeniu nowegofunduszu.- W porządku - mruknął niechętnie Cohen po dłuższej pauzie.- Nie podoba mi się taki podział ról,ale go przyjmuję.- To dobrze.- I wiesz dobrze, że wywiążę się ze swoich obowiązków najlepiej, jak potrafię.W to nie wątpię, pomyślał Gillette.Pod tym względem na Cohena zawsze można było liczyć.Jeślibrał na siebie jakieś zadanie, starał się wywiązać z niego jak najlepiej, czy mu się ono podobało,czy nie.- Wiem.- Lecz skoro tak już ma wyglądać podział obowiązków, pracownicy biura powinni wiedzieć, że toja wydaję polecenia.- Jutro rano wszystkich o tym powiadomię - zapewnił go Gillette.- To nie wystarczy.- Jak mam to rozumieć?- Potrzebne mi konkretne stanowisko.- Stanowisko?- Tak.- Przecież jesteś już wspólnikiem zarządu.- Ale do tego muszę być dyrektorem naczelnym.Gillette zamyślił się, wydymając wargi.Niepowinno być z tym żadnego problemu.Jeśli Cohen chciał zostać dyrektorem naczelnym biura Everestu,należało spełnić jego zachciankę.Poczuł nawet wdzięczność do kolegi za zgłoszenie gotowejpropozycji, dzięki czemu obaj mieli ułatwioną drogę do tego, na czym im zależało.- W porządku.Od dzisiaj, Ben, jesteś dyrektorem naczelnym.Richard Harris stał na zatłoczonym skrzyżowaniu w Dallas, czekając na zielone światło.Mógłwysłać swoją sekretarkę po zamówioną telefonicznie kanapkę z pieczenią wołową i wędzonymżółtym serem, ale bar znajdował się zaledwie kilkaset metrów od nowej, sześćdziesięcio-siedmiopiętrowej siedziby U.S.Petroleum, postanowił więc wykorzystać piękną słoneczną pogodę ipójść pieszo.Mały spacer powinien mu dobrze zrobić.A przede wszystkim ukoić wyrzuty sumieniaza porcję sałatki ziemniaczanej, którą zamierzał sobie kupić do kanapki.Obejrzał się przez prawe ramię na wieżowiec, który od dwóch lat był jego oczkiem w głowie.Wyglądał naprawdę imponująco, dominując na tle błękitnego nieba nad Dallas.A przecież w ciągumiesiąca prawdopodobnie wzbogaci jeszcze swoją kolekcję trofeów o Laurel Energy, pomyślał,uśmiechając się szeroko.Christian Gillette uważał się za wprawnego negocjatora, ale był młody imusiał się jeszcze sporo nauczyć w kwestii odwracania uwagi i skrywania prawdziwych motywów.Pewnie już niedługo miał dorównać umiejętnościami Donovanowi, na razie jednak trochę mubrakowało.Kiedy autobus dalekobieżny zjechał na prawy pas, mężczyzna w tłumie przechodniów zrobił krokdo przodu i popchnął Harrisa.Nawet niezbyt mocno.W zasadzie niby przypadkiem trącił go tylkoramieniem w plecy, ale to wystarczyło, żeby tamten stracił równowagę i zszedł z krawężnikazaledwie trzy metry przed maską rozpędzonego autobusu.Harris nawet się nie zorientował, jakim cudem znalazł się na jezdni przed wszystkimi.I nie zdążyłjuż tego sprawdzić.Uderzony z impetem, potoczył się po jezdni bezwładnie jak szmaciana lalka.Nie żył już, zanim zdążył znieruchomieć dobre sto metrów od miejsca, gdzie został potrącony przezautobus.W powstałym zamieszaniu mężczyzna, który natarł na niego ramieniem, oddalił się niepostrzeżenieskąpaną w popołudniowym słońcu ulicą.Poprzedniego wieczoru spartaczył robotę.Gillette uszedł z życiem z zasadzki.Dzisiaj jednak byłozupełnie inaczej.Harris zginął na miejscu.Nadeszła więc pora, żeby ostatecznie rozprawić się z Gillette'em.IIIWspólnicy.Najtwardszy orzech do zgryzienia.- Zamknij drzwi - rzekł Gillette do Debbie, wchodząc do niewielkiej sali konferencyjnejsąsiadującej z gabinetem byłego prezesa, w której Donovan zawsze zwoływał narady z zarządemspółki.Zrobiło mu się nagle głupio, że starego nie ma już między nimi.Poczuł się tym bardziej nieswojo,że w ogóle dopadła go taka refleksja.Nigdy nie kierował się przecież sentymentami.Rzeczy osobiste Donovana spakowano już i odesłano do jego posiadłości, wszelkie dokumenty iinne materiały związane z Everestem z jego biurka oraz regału posegregowano i skatalogowano.Gillette miał się tu przenieść jeszcze w tym tygodniu.Nie przepadał specjalnie za tym wielkimgabinetem, ale był do tego zmuszony.Jako prezes spółki musiał urzędować w najbardziej okazałympokoju, żeby wszyscy od razu wiedzieli, z kim mają do czynienia.- Mamy sporo spraw - dodał, robiąc sekretarce miejsce obok siebie.Zamierzał równie szybko i sprawnie jak Donovan omawiać bieżące kwestie.Poza nimi w sali bylitylko Cohen i Faraday.Po raz pierwszy od pogrzebu spotykali się w ścisłym gronie zarządu spółki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl