[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez trudu znalazł naWiktorskiej dom, w którym mieszkali Domieccy.Drzwi otworzyła mu ładna, postawna dziewczyna o urodzieCyganki.Zniada twarz, duże, ciemne oczy i włosy czarne, zgranatowym połyskiem.- Chciałbym się widzieć z panią Domiecką.Moje nazwiskoDownar.- A pan w jakiej sprawie?- W urzędowej.Zniknęła za oszklonymi drzwiami.Po chwili wróciła.- Pani prosi.Zdjął palto, przygładził włosy i wszedł do zamożnieurządzonego pokoju.Na pierwszy rzut oka było widać, że każdarzecz kosztowała tu sporo pieniędzy, poczynając od dywanu, akończąc na obiciach mebli i obrazach, którymi zbyt gęstozawieszono ściany.Pani Domiecka, w przeciwieństwie do męża, była szczupła,drobna i bardzo ruchliwa.Miała okrągłe, zdziwione oczy iładnie zarysowany owal twarzy.Downar przedstawił się, przeprosił za niespodziewanenajście i wyjaśnił, że prowadzi śledztwo w sprawiezamordowania Edwarda Sosnowskiego.- Wiec pan jest detektywem?! - wykrzyknęła i poruszyła się zożywieniem na kanapie.- Coś w tyra rodzaju - uśmiechnął się Downar.- Fascynujące! W Londynie poznałam kiedyś inspektoraScotland Yardu.Uroczy człowiek.W ogóle Anglicy to mililudzie.Trzeba ich tylko poznać, zrozumieć.Wspomniał pan,że kogoś zamordowano. - Tak.Niejakiego Edwarda Sosnowskiego.- I sądzi pan, że mogłabym panu dopomóc w odszukaniumordercy?- Nie, nie mam takich wymagań.Usiłuję zebrać trochęinformacji dotyczących osoby zamordowanego.EdwardSosnowski mieszkał stale w Londynie, a ponieważ państwotakże przebywali tam parę lat, wiec sądziłem, że może panispotkała go na tamtejszym terenie.- Sosnowski.Sosnowski.- powtarzała w zamyśleniu.-Edward? - Nie przypominam sobie.Nie mam pamięci donazwisk.Może gdybym zobaczyła twarz.Downar wyjął fotografię.- Proszę, niech pani spojrzy.To jego zdjęcie.Dłuższą chwilę przyglądała się uważnie.- Coś jakby znajomego w tej twarzy.Może był do kogośpodobny.Nie, nie, chyba nigdy go nie widziałam.Może prędzejmój mąż.On z bardzo wieloma ludzmi stykał się z racji swojejpracy- Rozmawiałem już z pani mężem.Także twierdzi, że nie znałSosnowskiego.- Widział pan się z Wiktorem?- Tak.Byłem u niego w biurze.Zapewniał mnie, że pani nieznała Sosnowskiego, ale wolałem się osobiście o tymprzekonać.- Wiktor zawsze ma rację - powiedziała z przekonaniem.Downar nie był jednak pewien, czy nie posłyszał drwiny wgłosie pani Domieckiej.- Chciałbym panią jeszcze o coś zapytać.- Proszę bardzo.- Mąż pani oświadczył mi, że przez pewien czas garażowałswój wóz u państwa Wernerów.- Tak.A dlaczego pana to interesuje?- Interesuje mnie sprawa klucza.Pan Domiecki twierdzi, żezgubił gdzieś klucz od garażu Wernerów.Energicznie skinęła głową.- Tak, tak, przypominam sobie.Była nawet w domuawantura.Ale trudno wymagać, żebym ja się uganiała za każdym drobiazgiem, żebym wszystkiego pilnowała.- Bardzo by mi zależało, aby się ten klucz znalazł - nastawałDownar.- Czy nie mogłaby pani jeszcze poszukać?- Ależ, proszę pana, ja wtedy cały dom przetrząsnęłam,wszędzie szukałam.Wiktor musiał gdzieś zgubić na mieście.Drzwi były uchylone.Prawie bezszelestnie weszładziewczyna o cygańskiej urodzie.Tylko podłoga trochęskrzypnęła.- A może, proszę pani, to ten klucz, który znalazłam wpłaszczu jak odnosiłam rzeczy do pralni?- Znowu Róża podsłuchiwała pod drzwiami - rzekła gniewniepani Domiecka.- Przecież prosiłam, żeby mi się to nie po-wtórzyło.- Przepraszam - bąknęła zawstydzona dziewczyna.- Ja niepodsłuchiwałam.Ja tylko tak przechodząc.przypadkowo.- O jakim kluczu pani, mówi? - spytał Downar i uśmiechnąłsię zachęcająco.Róża zaczerwieniła się z wrażenia.W tej chwili zdała sobiesprawę, że nagle stała się ośrodkiem zainteresowania.- Przedwczoraj pani kazała mi zanieść trochę rzeczy doprania.W pralni znalezli klucz w kieszeni płaszcza.Teraz mi sięprzypomniało i pomyślałam, że może o ten klucz panu chodzi.- Proszę pokazać - polecił Downar.Dziewczyna wybiegłabardzo zaaferowana i po chwili wróciła, trzymając w ręku pła-ski klucz od zasuwy.- To ten! - wykrzyknęła pani Domiecka.- Dlaczego Róża nie pokazała mi go?- Zapomniałam, proszę pani.Nie myślałam, że to cośważnego.- Gdzie pani znalazła klucz? - spytał Downar.- Mówiłam, że w kieszeni płaszcza.- Czyjego płaszcza?- Pana Roberta oczywiście.- Mąż musiał przez pomyłkę wsunąć klucz do kieszeniRoberta - wyjaśniła pośpiesznie pani Damięcka.- Te lodenytakie są do siebie podobne.- Tak, naturalnie.Bardzo łatwo się pomylić - rzekł z przekonaniem Downar.- Ma pani rację.Czy nie będzie panimiała nic przeciwko temu, że zabiorę klucz?- Ależ, oczywiście, proszę bardzo.Dobrze by było, przyokazji, oddać go panu Wernerowi.- Zajmę się tym.Proszę się nie kłopotać.- To ja już nie jestem potrzebna? - spytała Róża.- Możesz iść do swoich zajęć - zezwoliła opryskliwie paniDomiecka.- Chwileczkę.- Downar ruchem ręki zatrzymał dziewczynę.- Chciałbym panią o coś zapytać.- Proszę.Słucham? - Była zdziwiona.Uśmiechała siękokieteryjnie i zarazem jakby trochę niespokojnie.- Niech mi pani powie, panno Różo, czy pani manarzeczonego?Zmieszała się i odwróciła głowę.- No.on jeszcze nie jest moim narzeczonym.Takasympatia Chodzi ze mną.- A można wiedzieć, jak się nazywa pani sympatia?- To nie żadna tajemnica.Nazywa się Franciszek Marciniak.- Czy umie prowadzić wóz?- Jakże by nie umiał, kiedy jest szoferem!- Gdzie pracuje?- Dokładnie nie wiem.W jakimś biurze projektów.- Ależ to regularne przesłuchanie - roześmiała się paniDomiecka.- Czego pan chce od dziewczyny, panie majorze?Downar pokornym ruchem złożył ręce.- Błagam o przebaczenie.Trochę się zagadałem.Przepraszam, że zabrałem pani tyle czasu.Już uciekam.- Przecież pana nie wypraszam.Proszę bardzo, niech panjeszcze zostanie.Róża nam zrobi herbaty.Znajdzie się ikieliszek czegoś smacznego.Downar wstał.- Bardzo dziękuję, ale na mnie naprawdę czas.Na herbatęchętnie wpadnę innym razem.***Był bardzo podobny do ojca.Ten sam wzrost, takie samegładko uczesane ciemne włosy, taka sama okrągła, pucołowata twarz.Widać było, że od wczesnego dzieciństwa odżywiano gointensywnie.Mimo młodzieńczego wieku miał już skłonnoścido tycia.Był niespokojny, speszony, ale nadrabiał miną.- Nie chciałbym, aby rodzice się dowiedzieli, że pan mnie tusprowadził - powiedział.Downar przez chwilę w milczeniu obserwował chłopaka.Chciał się mniej więcej zorientować, z jakim typem ma doczynienia.Wreszcie ruchem ręki wskazał krzesło.- Może usiądziesz? - zaproponował.- Musimy porozmawiać.- Czego pan chce ode mnie? Ja nic nie zrobiłem.Nic niemam na sumieniu.- Jeżeli nic nie masz na sumieniu, to nie potrzebujesz sięobawiać ani mnie, ani rodziców.Wyjaśnimy sobie pewnesprawy i pojedziesz do domu.- Czego pan chce ode mnie? - powtórzył chłopak- Chcę.żebyś mi opowiedział, jak to było z garażem.- Z jakim garażem?- Nie udawaj, że nie rozumiesz, o co chodzi.Ojciec garażowałwóz u państwa Wernerów, a ty podgrandziłeś ojcu klucz odgarażu, żeby jezdzić z kolegami na spacery.- Nic podobnego - próbował bronić się Robert.- Niepodgrandzałem żadnego klucza.Downar zapalił papierosa i rzekł spokojnie.ale stanowczo:- Słuchaj no, chłopcze, nie mam zamiaru tracić.czasu nazabawianie się z tobą w ciuciubabkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl